Do wyborów pozostało raptem sześć dni i sporo osób zastanawia się, czy warto zagłosować w innym okręgu wyborczym. Wszystko dlatego, że polski system jest obecnie zaprojektowany tak, że głosy oddane w niektórych okręgach po prostu ważą mniej niż inne. Problem dotyczy głównie dużych aglomeracji, dlatego jej mieszkańcy poważnie rozważają wyborczą wycieczkę 15.10. Czy warto?
Czy warto zagłosować w innym okręgu wyborczym?
W przestrzeni publicznej mówi się na to „turystyka wyborcza”, choć zdarzają się też określenia takie jak „warszawska wycieczka”. A to dlatego, że sporo osób bierze pod uwagę wyjazd ze stolicy na głosowanie do tak zwanego obwarzanka. Skąd to się wszystko bierze? Powód jest prosty. Ludzie w Polsce migrują do dużych miast i zmienia się struktura ludności w poszczególnych okręgach. Państwowa Komisja Wyborcza to widzi, dlatego zawnioskowała do Sejmu o wprowadzenie odpowiednich modyfikacji w procedurze podziału mandatów. Prawu i Sprawiedliwości to jednak nie w smak, bo stare zasady sprawiają, że mniej głosów potrzebnych jest do zdobycia mandatu, umownie rzecz ujmując, na prowincji i ścianie wschodniej, niż w większości miast wojewódzkich. Stąd utrzymuje się u nas stan z… 2011 roku.
Na stronie wazymyglosy.pl można zobaczyć jaka jest dokładnie waga głosu oddanego w danym okręgu. Przykładowo w okręgu numer 3 (Wrocław i okolice) liczba głosów potrzebnych do uzyskania mandatu wynosi 46,7 tysięcy, w Gdańsku zdobyć trzeba 44,1 tysięcy głosów, a w Warszawie aż 69,1 tysięcy! Choć akurat stołeczny okręg jest wyjątkowo specyficzny, bo doliczają się do niego głosy oddane za granicą. Na przeciwległym końcu są takie okręgi jak Olsztyn (33,2 tysiące głosów dających mandat), Legnica (36 tysięcy) czy Toruń (34,8 tysięcy). Stąd u pewnej części wyborców pojawił się pomysł, żeby pobrać zaświadczenie o prawie do głosowania w dowolnym miejscu (jak to zrobić dowiecie się z tekstu Jak zagłosować poza miejscem zamieszkania) i pojechać do okręgu, gdzie głos waży więcej.
Powstał nawet specjalny serwis Głosuj Tam podpowiadający gdzie warto pojechać na wycieczkę 15 października. I tak jeśli mieszkasz w Poznaniu, opłaci ci się pojechać oddać głos do powiatu kościańskiego. Z Trójmiasta warto wybrać się do sąsiedniego województwa (najbliżej jest warmińsko-mazurskie, zresztą do wycieczek do Elbląga otwarcie zachęca kandydująca tam posłanka Lewicy Monika Falej). A z Rzeszowa do powiatów jasielskiego, krośnieńskiego czy przemyskiego. Sam znam kilka osób, które faktycznie rozważa taką niedzielną eskapadę „za miasto”. Czy robią słusznie?
Ekspert jest sceptyczny
Dr Adam Gendźwiłł, ekspert Fundacji Batorego w rozmowie z NaTemat powiedział, że jest sceptycznie nastawiony do tego zjawiska. Ma to wszystko co prawda walor akcji mobilizacyjnej i uświadamiającej jak działają reguły procedur demokratycznych. Ale żeby taka wyborcza turystyka faktycznie odniosła efekt, musiałaby być zjawiskiem masowym i zorganizowanym. Mowa tu o skali kilkunastu albo i kilkudziesięciu tysięcy osób zmieniających razem okręg wyborczy. Nie zapowiada się, żeby 15 października coś takiego w Polsce się odbyło. A więc sporo osób może po prostu rozczarować się po tym jak zobaczy, że ich głos nie miał tak naprawdę większego wpływu na podział mandatów.
Od siebie dodam, że wszelkiego rodzaju kombinatorstwo wyborcze jest dość smutną konsekwencją tego jak obecna władza odnosi się do demokracji. Przez zaniechanie PiS mamy taki rozkład głosów jaki mamy, a stało się to tylko dlatego, że rządzący szukają każdej szansy, jaka przybliżyłaby ich do utrzymania się przy władzy. Nie dziwię się, że ludzie próbują takimi niedzielnymi wycieczkami shakować system. Obawiam się jednak, że jedyne co po sobie zostawią po takiej podróży, to… ślad węglowy.