Okazuje się, że dawanie z wątroby jest nie tylko specjalnością Turbogrosika. Polski Związek Piłki Nożnej stwierdził, że teraz zacznie gonić dziennikarzy sportowych prosto w pułapki ofsajdowe zakładane przez kancelarie adwokackie.
Niezaprzeczalne jest to, że nawet dziennikarz nie jest bezkarny. Nie może pisać wszystkiego ani obrażać ludzi. W obliczu obecnej kondycji PZPN-u polska prasa zyskała szeroki i solidny parasol ochronny w postaci interesu społecznego, który pozwala w brutalny sposób oceniać poczynania Cezarego Kuleszy i jego podwładnych. Przypomnijmy, że na gruncie polskiego prawa PZPN jest generalnie dość eksterytorialną instytucją. Nie można mu wiele zrobić, bo jest chroniony przez swoich zagranicznych kolegów. Dlatego media i kibice są często głównym narzędziem nacisku na związek.
Kiepska forma PZPN-u Kuleszy
Jeżeli tylko w ostatnich miesiącach reprezentacja Polski miała trzech selekcjonerów (czwarty już wiąże krawat), nie dała rady zakwalifikować się na turniej z grupy z San Marino i Ceramiką Opoczno, a samolotami na mecze kadry latają sobie jakby nigdy nic ludzie przez lata odpowiedzialni za niszczenie polskiej piłki, to jako kibic tejże reprezentacji w pełni rozumiem dlaczego dziennikarze w niewybredny sposób zastanawiają się nad skutkami rządów Cezarego Kuleszy.
Ocena kadencji nowego prezesa PZPN jest w moim odczuciu bardzo negatywna. Zaznaczyć przy tym należy, że zaczął ją stosunkowo nieźle: najpierw nie dał się Paulo Sousie traktować jak przedstawiciel kraju trzeciego świata, a krótko potem przypomniał ruskim, że sami są narodem czwartego świata. Niestety, potem było już tylko gorzej.
Nowego prezesa nie broniły wyniki sportowe naszej kadry, ale tutaj jeszcze można by było przymknąć oko. Okazał się też teflonowy wobec afery premiowej, która pogrążyła kilka poważnych nazwisk, a może nawet miała jakiś marginalny wpływ na wynik wyborów. Opinię społeczną drażni natomiast przede wszystkim to, że wokół polskiej piłki zaczął się roztaczać zapomniany już nieco aromat leśnych dziadków, układów i betonu. To już nie jest ten związek sprzed kilku lat, który nawet jeśli by kręcił jakieś swoje lody na boku (na co nie mam żadnych dowodów, ani też tego nie sugeruję), to społeczeństwo na nie czekało, bo byłyby to pyszne włoskie gelato podane w chrupiącym rudym waflu.
Za co właściwie PZPN ściga Żelaznego?
Dziennikarz sportowy Piotr Żelazny, reklamując odcinek podcastu, w którym brał udział, promował go w serwisie X wiadomością o treści:
Czy PZPN z Kuleszą i bandą politykierów poutykanych w przeróżnych zakamarkach związku, ma w ogóle szanse zbudować sensowną reprezentację? Pogodzić piłkarzy, którzy się nie lubią, którzy zarzucają sobie nawzajem kłamstwa? Czy związek, którego wielka reforma polega na tym, że pijani działacze będą teraz wchodzić innym wejściem do samolotu, może komukolwiek stworzyć odpowiednie warunki do pracy?
Przypomnijmy, że Żelazny w oczywisty sposób odnosił się tutaj do sytuacji, w którym piłkarze po blamażu w Kiszyniowie wracali samolotem z pijanymi, zaczepiającymi ich gośćmi PZPN-u. Wybuchła z tego poważna afera, nastąpiło przerzucanie się odpowiedzialnością za zdarzenie ze sponsorami drużyny i w rezultacie część z nich chciała się nawet odwrócić od kadry.
To z kolei nie spodobało się PZPN-owi, który domaga się przeprosin.
https://twitter.com/ZelaznyPiotr/status/1725933564162674793/photo/1
W mojej ocenie żadne dobra osobiste nie zostały naruszone. PZPN najwyraźniej nie rozumie, że tak jak opisuje to Żelazny, tak ich działalność od pewnego czasu wygląda z boku. A idąc tym tropem, za chwilę będą gotowi pozywać za to, że ktoś zarzuci im fatalny występ w danym meczu. Sam dziennikarz też sobie wiele nie robi z tego wezwania i przyznaje, że nie może się doczekać potencjalnego procesu.