Jak rozwiązać problem stosunkowo młodych kierowców, którzy urządzając sobie rajdy ulicami miast, zabijają innych uczestników ruchu drogowego? Kontrowersyjny pomysł ma australijskie Sidney. Wprowadzono tam zakaz nocnej jazdy z pasażerami poniżej 21 roku życia dla świeżo upieczonych kierowców. Brzmi osobliwie? Jak najbardziej. Trzeba jednak przyznać, że działa.
Sydney ma bardzo interesujące podejście do problemu brawury i lekkomyślności świeżo upieczonych kierowców
Różnego rodzaju drogowi degeneraci mający za nic wszelkie możliwe zakazy i ograniczenia stanowią problem nie tylko w Polsce. Praktycznie na całym świecie zdarzają się osobnicy, którzy pędząc z ogromną prędkością, najzwyczajniej w świecie zabijają innych uczestników ruchu drogowego. Niekiedy w grę wchodzi głupota połączona z brawurą. Innym razem przyczyną jest przeświadczenie o własnej bezkarności albo nawet alkohol i inne środki odurzające.
Nad Wisłą radzimy sobie z tym zjawiskiem raczej kiepsko. Dopiero po trzydziestu latach nasi politycy zorientowali się, że może jednak dobrym pomysłem byłoby wprowadzić przepis ustanawiający przestępstwo zabójstwa drogowego. Na kpinę zakrawa brak faktycznej możliwości egzekwowania zakazów prowadzenia pojazdów orzekanych przez sądy. Dopiero obecny minister sprawiedliwości Adam Bodnar postanowił zorganizować rejestr, do którego dostęp miałyby służby mundurowe łapiące piratów drogowych na co dzień. Lepiej późno niż wcale.
Nie ma się jednak co oszukiwać: w tym momencie walka z piratami drogowymi opiera się w dużej mierze na utrudnieniach dla młodych kierowców. Przez ostatnie dekady znacząco utrudniliśmy testy teoretyczne. Zdanie egzaminu praktycznego też nie jest zbyt łatwe. Co prawda ostatecznie „zielony listek” i inne poważniejsze ograniczenia wciąż pozostają martwym prawem, jednak kierunek jest dość jasny. Nie tylko Polska idzie w tym kierunku. Dużo bardziej radykalny pomysł wymyślono w australijskim Sydney.
Wprowadzono tam zakaz nocnej jazdy z pasażerami poniżej 21 roku życia przez pierwszy rok po uzyskaniu prawa jazdy. Trzeba przyznać, że to dość osobliwy pomysł. Okazuje się jednak, że stoi za nim naprawdę imponująca skuteczność. Jan Gromadzki opublikował na swoim profilu w serwisie X bardzo interesujące dane. Okazuje się, że zakaz wprowadzony w 2007 r. w całym stanie Nowa Południowa Walia przyniósł spadek liczby wypadków drogowych i ofiar śmiertelnych o połowę.
Australijski zakaz nocnej jazdy z pasażerami rzeczywiście okazał się istnym błogosławieństwem
Zakaz nocnej jazdy z pasażerami dla świeżo upieczonych kierowców obowiązuje od godziny 23:00 do 5:00 rano. W zależności od metodologii liczba ofiar śmiertelnych wypadków spadła o 50,1 proc. albo o 43,7 proc. Liczba osób, które wylądowały w rezultacie w szpitalu, również obniżyła się o 57,6 proc. albo o 53,2 proc. Zmalała także ilość wypadków drogowych, o 57,1 proc. albo o 55,1 proc. Zauważalnie poprawiły się także statystyki dla godzin poprzedzających i następujących po obowiązywaniu zakazu.
Ktoś mógłby zapytać, jakim cudem to w ogóle mogło się udać? Wiele sprowadza się tak naprawdę do powodów, dla których ludzie jeżdżą samochodem akurat w tych godzinach i w jaki sposób to robią. Tak się składa, że młodzi kierowcy mają skłonność do ryzykownego zachowania na drodze. W grę wchodzi brawura, chęć popisania się, alkohol i inne używki. Nie bez powodu wspomniałem akurat o tych przewinach w kontekście naszych rodzimych piratów drogowych. Względnie pusta nocna droga tylko do tego zachęca. Do podobnych wniosków doszli także Australijczycy.
Nie ulega wątpliwości, że moglibyśmy analogiczny zakaz nocnej jazdy wprowadzić w Polsce. Ograniczenia względem świeżo upieczonych kierowców nie są w naszym kraju nic nowym. Ciekawy punkt widzenia na problem prezentuje wymiana zdań pomiędzy Janem Gromotą a jedną z komentujących w serwisie X.
Honorata Bogusz
To brzmi jakby zakaz miał przeciwdziałać wracaniu w nocy z imprezy autem po alkoholu. Pytanie czy w Polsce taki instrument miałby w ogóle sens, bo jednak mamy transport publiczny.Jasiek Gromadzki
plus popisywanie się przed znajomymi. Sydney ma całkiem niezły system transportu publicznego. A w Polsce poza dużymi miastami mamy często wykluczenie komunikacyjne więc na pewno na drogach mamy wielu nastoletnich kierowców.
Trzeba przyznać, że takie rozwiązanie stanowiłoby poważne ograniczenie możliwości prowadzenia samochodu zaraz po zdobyciu uprawnień. Sam nie tak dawno temu wyśmiewałem pomysł wprowadzenia okrojonych do absurdu praw jazdy dla 17-latków. Jest jednak dość istotna różnica pomiędzy dysfunkcyjnym nakazem jazdy z opiekunem, który i tak nie jest w stanie interweniować, a prewencją, której skuteczność została udowodniona.