Kto by pomyślał, że żądania przywilejów dla pracowników sieci handlowych będą tylko eskalować? Tym razem partia Razem wymyśliła sobie zakaz handlu w soboty, na szczęście tylko częściowy. W grę wchodziłoby ograniczenie godzin pracy sklepów wielkopowierzchniowych wieczorami oraz w nocy.
Myślałby kto, że temat ograniczeń w niedzielnym handlu mamy już z głowy
Zakaz handlu w niedzielę stanowi obecne status quo, którego nie ma sensu już wzruszać. Kolejne wywracanie logistyki sieciom handlowym i ogłupianie konsumentów nie jest warte dodatkowego dnia, w którym można by robić zakupy. Nawet najbardziej radykalni przeciwnicy zakazu, jak na przykład piszący te słowa, zdołali się do niego w jakimś stopniu przyzwyczaić. Temat moglibyśmy uznać za zamknięty, gdyby nie politycy.
Nie mam tutaj na myśli Ryszarda Petru i reszty Polski 2050, którzy jako jedyni próbują ograniczyć restrykcje. Tym razem mamy do czynienia z rewizjonizmem z drugiego końca polityczno-gospodarczego spektrum. Partia Razem najwyraźniej wymyśliła sobie zakaz handlu w soboty. Ściślej mówiąc, chodzi o słowa posłanki Marceliny Zawadzkiej, które padły w trakcie obrad sejmowej komisji gospodarki.
Zamiast dyskusji ciągłej o tym, jak zlikwidować handel w niedziele, chcę, żebyśmy rozmawiali o tym, co możemy zrobić, by zapewnić większej grupie pracowników komfort. Czyli np. o której godzinie sklepy wielkopowierzchniowe i handel powinny się kończyć w sobotę.
Moglibyśmy oczywiście potraktować tę propozycję jako kontrę względem przywołanych już postulatów ograniczenia zakazu. Możemy także potraktować ją poważnie. Łatwo wtedy dostrzec w niej kolejny etap ograniczania konsumentom możliwości zrobienia zakupów w weekendy. Przy czym należy pamiętać, że mowa jest tutaj nie o całkowitym zakazie na wzór tego niedzielnego, ale o skróceniu godzin pracy w handlu. Jak bardzo? Trudno powiedzieć. Równie dobrze może chodzić o 21:00, co o dawny rym pracy, gdy godziny otwarcia w dni wolne kończyły się w okolicach godziny 14:00.
Może nawet nie będzie tak źle. Pomysł najwyraźniej cieszy się zainteresowaniem ze strony związkowców. Cytowany przez Wiadomości Handlowe szef handlowej „Solidarności” Alfred Bujara sugeruje powrót do stanu sprzed epidemii covid-19. Uważa, że w tygodniu sklepy powinny być otwarte do godz. 21., a w sobotę do 18 lub 19.
Nikt nam nie zagwarantuje, że ograniczony zakaz handlu w soboty to koniec żądań
Taki ograniczony zakaz handlu w soboty jest propozycją nawet rozsądną. Ma jednak kilka poważnych mankamentów. O pierwszym zdążyłem już wspomnieć. Chodzi o negatywne skutki majstrowania przez polityków przy dopuszczalnym sposobie organizacji pracy dużych przedsiębiorstw. Jeśli wolna Wigilia miałaby być prawdziwym gospodarczym dramatem, to można sobie tylko wyobrażać koszty kolejnego zamieszania w każdym tygodniu w roku. Nawet gdy zejdziemy z naszymi szacunkami na ziemię, to i tak dostrzeżemy, że sieci handlowe poniosłyby koszty nieproporcjonalne względem korzyści.
Nie jest tajemnicą, że nie podoba mi się sama koncepcja uprzywilejowania pracowników handlu. Tak się bowiem składa, że kodeks pracy dopuszcza stosowanie pracy zmianowej oraz pracy w trybie ciągłym. Praca w soboty, niedzielę i święta nigdy nie była wyjątkowym ciężarem, który źli kapitaliści z przebrzydłymi liberałami zrzucili akurat na pracowników supermarketów oraz dyskontów. Dotyczy zdecydowanie większej grupy pracowników oraz freelancerów, nad których życiem rodzinnym nikt się jakoś nie roztkliwia. Rodziny kasjerek są lepsze niż pracujących na nocną zmianę w fabryce?
Na tym tle samo ograniczenie konsumentom dostępu do zakupów wydaje się bardziej niedogodnością niż realnym problemem. Równocześnie nie sposób o niej nie wspomnieć. Zabraliśmy kupującym zdecydowaną większość wolnych niedziel. Sytuacji tzw. małych osiedlowych sklepików to nijak nie poprawiło. Za to ręce mogły zacierać stacje benzynowe oraz sieci franczyzowe w rodzaju Żabki czy Lewiatana.
Jako społeczeństwo przestawiliśmy się na sobotni handel. Zakaz handlu w soboty wieczorem oznaczałby, że musielibyśmy jeszcze się wstrzelić we właściwe godziny. Nie każdy ma taką możliwość. Część z nas musi po pracy z mniejszej miejscowości dojechać do większego ośrodka, w którym jest dostatecznie dobrze zaopatrzony sklep, by zrobić w nim większe zakupy. W większych metropoliach trzeba brać poprawki na korki.
Na koniec warto wyciągnąć wnioski z dotychczasowego przebiegu debaty nad weekendowym handlem. Zwolennikom ograniczeń zawsze będzie za mało. To trochę jak w przypadku aborcji: każde ustępstwo najwyraźniej powoduje jedynie eskalację żądań. Tym trzeba w końcu powiedzieć „dość”. Jeżeli już szukać jakiegoś kompromisu, to leży on w likwidacji pozostałych niedziel handlowych. Sugeruję to jednak jedynie dlatego, że cotygodniowe artykuły „czy ta niedziela jest handlowa?” doprowadzają wielu Polaków do szału.