W całej tej akcji z Ryszardem Petru najbardziej mnie dziwi, że poszła na to sama Biedronka. Przecież to upokarzające

Biznes Zakupy Dołącz do dyskusji
W całej tej akcji z Ryszardem Petru najbardziej mnie dziwi, że poszła na to sama Biedronka. Przecież to upokarzające

Prawdopodobnie wiecie już, że Ryszard Petru siedzi dziś na kasie w Biedronce.

Oczywiście nie w takiej zwykłej Biedronce, tylko w pachnącej sojową latte Biedronce na Wilanowie. To specyficzne miejsce na mapie świata. Pamiętam, że, jak dzień po wyborach z 2023 roku jadłem hot-doga w wilanowskiej Żabce, bo akurat w pobliskim szpitalu urodziło mi się dziecko, to rozpromieniona od ucha pani zza lady dyrygowała radośnie tłumem, skandując antypisowskie treści, a między ludźmi dało się wyczuć entuzjazm i ciche podniecenie, niczym po pokonaniu Lorda Voldemorta w pierwszym rozdziale Harry’ego Pottera.

Bardzo wylewna w szczegóły biograficzne pani po wszystkim wprawdzie wracała do siebie tramwajem na Gocław, ale przez tych kilka godzin czuła się częścią tej jednolitej, wilanowskiej społeczności: zakorkowanego blokowiska, takiego trzydzieści lat młodszego Ursynowa, za to bez dostępu do metra i na jeszcze większych obrzeżach miasta. Wcale nie jest tam już tak sojowo i ładnie, ale niezmiennie z bardzo dużym przeświadczeniem o własnym lepszym statusie i charakterze.

W tej bezpiecznej przystani Ryszard Petru poszedł pracować do Biedronki

Głupio wyszło, bo, czego by polityk nie zrobił, to po prostu będzie źle. Zaczęło się od walki o brak wolnego w Wigilię (które ja nawet i popieram, bo bywałem na weselszych stypach niż sklepy w Wigilię). Różne lewicowe środowiska odmawiały Petru prawa do własnego zdania w tym temacie, a jednym z koronnych argumentów było: „Ooo, to jak taki jesteś mądry, to sam idź i pracuj w Wigilię”.

Pamiętacie, jak Donald Trump w cuglach został prezydentem USA, jeżdżąc śmieciarką i wydając hambuksy w McDonaldzie? No, to szykujcie się na kilka najbliższych polskich kampanii…

Petru zaskoczył swoich oponentów, bo do pracy w Wigilię nie tylko poszedł, ale na dodatek najął się do Biedronki. Zwycięstwo jest co najwyżej jednak pyrrusowe, bo mimo wszystko każdy człowiek z minimum dobrego smaku ma takie podświadome poczucie, że cała sytuacja jest po prostu niesmaczna. Już nawet nie samo to, że Petru naprawdę dzisiaj pracuje, bo trzeba przyznać, że wyszedł całkiem medialny event, ale cały ten kontekst z milionerem, który dla dowiedzenia tezy kilka godzin odbębni sobie niezbyt przyjemną pracę, a potem wsiądzie do swojego Land Rovera w drodze do alpejskiej chatki, gdzie być może trzy służące lepią już od rana uszka.

https://twitter.com/pikus_pol/status/1871500262239821918

Najbardziej mnie dziwi, że poszła na to Biedronka

Nie mam jakiegoś przesadnego żalu do samego Ryszarda Petru, bo 90% polityków na jego miejscu szybko odwróciłoby kota ogonem i się wykręciło z całej tej sytuacji. Co nie zmienia faktu, że wyszło słabo, a żeby politycznie coś ugrać w tej sytuacji, najbardziej oczywistym rozwiązaniem jest wrzucenie Biedronki pod pociąg: wytknięcie patologii, które dziś zaobserwuje Petru, wysunięcie wniosków dotyczących wadliwości systemu, które są ukryte dla postronnych, ale pewnie szybko zdradzą je pracownicy, czy wreszcie jawne docenienie tego, jak ciężka i w sumie niewdzięczna jest to praca, zapewne nawet na Wilanowie.

Dziwi mnie więc, że sama Biedronka na to przystała. Po pierwsze: to nie jest informacja o tym, kto ma tanie masło. Z ekspozycji marki w tym kontekście nie wyniknie dla Jeronimo Martins nic dobrego. Za to już od rana pojawiają się pytania, czy w ich sklepach naprawdę można pracować z ulicy, czy Ryszard Petru został przebadany pod kątem kontaktu z żywnością (od rana chwalił się pracą z wypiekami). Podobno pracownikom Biedronki nie na rękę była praca w Wigilię, to dziś dostali pracę w Wigilię połączoną z kamerami, mikrofonami, smartfonami, a, jak dobrze pójdzie, to do zamknięcia zdąży się tam jeszcze gdzieś przykleić Ostatnie Pokolenie.

Dobry pracodawca – chociaż na zewnątrz – zawsze powinien stać murem za pracownikami, tymczasem Biedronka z okazji świąt Bożego Narodzenia pluje swoim pracownikom w twarz. Trafnie, za kłódką, ujęła to na Twitterze moja koleżanka: „Jakby mój szef zgodził się na happening mający na celu udowodnić, że moja praca jest w sumie banalna i przyjemna, to podpaliłabym to miejsce”.

W oparach kompotu z suszu i barszczu z uszkami oglądam więc, jak poseł-milioner i gigantyczna korporacja mają w sumie bekę ze swoich własnych pracowników, że ich problemy i postulaty nic nie znaczą. Lulajże Jezuniu cichutko przygrywa, gdy komunikują im, że ich pracę może robić każdy przypadkowy człowiek z ulicy. Nie ma w tej akcji wielkiego tryumfu wolnego rynku. To już jest jego karykatura.