Stołeczny ratusz w zeszłym roku skontrolował ponad 2 tysiące taksówkarzy. Wyniki mogą być szokujące nawet dla tych, którzy są przyzwyczajeni do przewoźników, którzy lubią czasem pokombinować. Okazało się bowiem, że nieprawidłowości były w co trzeciej taksówce. Czasem był to „tylko” brak kasy fiskalnej. A taksówkarze bez prawa jazdy? Na takich też trafiono – i to nieraz.
Nieuczciwi taksówkarze to zmora warszawskich ulic od wielu lat, a właściwie to od wielu dekad. Historie o kierowcach, którzy – delikatnie to ujmując – zawyżają nieco ceny, pojawiają się regularnie. Nie tak dawno temu na przykład głośna była historia pasażerki, którą kurs z dworca centralnego na pobliską Wolę kosztował… 500 złotych. Można było mieć jednak wrażenie, że władze największej polskiej metropolii niespecjalnie widzą w tym problem. I może trudno się temu dziwić – na przykład pani prezydent miała na głowie gigantyczne kłopoty, związane z aferą reprywatyzacyjną. Kto by się więc przejmować takimi detalami, jak nieuczciwi taksówkarze.
Nieuczciwy jak warszawski taksówkarz?
A jednak – teraz ratusz postanowił się pochwalić ubiegłorocznymi kontrolami. Wyniki są zatrważające. Ratusz, łącznie z Inspekcją Transportu Drogowego, skarbówką oraz służbami mundurowymi skontrolował łącznie w 2017 roku 2060 taksówek. I aż w co trzeciej było coś nie tak. W aż 380 przypadkach taksówkarze nie mieli zdanego egzaminu z przepisów i topografii miasta. 220 taksówkarzy nie było tak naprawdę taksówkarzami, bo nie mieli licencji. Ponad 100 nie miało kasy fiskalnej. To wszystko jednak nie robi aż takiego wrażenia, jak… taksówkarze bez prawa jazdy. Tylko w zeszłym roku zanotowano aż piętnaście takich przypadków.
Ratusz poinformował, że kontrole zakończyły się niemal 500 mandatami na łączną kwotę 130 tysięcy zł. Poza tym skierowano ponad 90 wniosków do sądów.
Uber niszczy warszawskich taksówkarzy? Nic podobnego
Warszawscy taksówkarze jako grupa więc raczej wzorami uczciwości nie są. Jednak sami uwielbiają „walczyć o swoje”. Na sam dźwięk słowa „Uber” natomiast niemal wariują. I czasem w walce z kontrowersyjną firmą są nawet bardziej agresywni od swoich francuskich kolegów po fachu. Tłumaczą, że z Uberem muszą walczyć, bo niewykwalifikowani kierowcy z aplikacji zabierają im chleb i obniżają stawki. Można by złośliwie stwierdzić, że Uber przynajmniej weryfikuje, czy ich kierowcy mają prawo jazdy. Ale złośliwi nie będziemy i przyjrzymy się liczbom. Pod koniec ubiegłego roku było w stolicy dokładnie 11647 licencjonowanych taksówek. Czyli o ponad 600 więcej niż w 2016. Czyli, mimo rosnącej popularności Ubera, biznes musi się taksówkarzom kręcić.
I niech się kręci – w końcu lepiej by było, gdyby pieniądze z przejazdów trafiały do polskich kierowców, a nie do jednej z najbardziej kontrowersyjnych korporacji współczesnego świata. Jednak przydałoby się nieco oczyścić środowisko taksówkarzy – nie tylko tych stołecznych. Bo w to, że samo się oczyści, chyba nawet naiwne osoby nie są w stanie uwierzyć.