Koszty ogrzewania wciąż rosną i wprawiają wielu Polaków w poczucie niepewności. Niepewność jest tym większa, że już wkrótce może pojawić się dodatkowy koszt – podatek od ogrzewania. Ma on zostać nałożony na wszystkie „emisyjne” gospodarstwa domowe i prawdopodobnie zależeć od emisji CO2. Możemy zacząć go płacić już w 2027 roku, mimo że jest on rażąco niesprawiedliwy.
Podatek od ogrzewania nie jest nowym pomysłem
Już od kilku (a może nawet kilkunastu) lat można obserwować niepokojący kierunek unijnej polityki. Oczywiście samo w sobie działanie dla dobra klimatu jest jak najbardziej pożądane, nie można jednak zapominać w tym wszystkich o ludziach. Ludziach, których często nie stać na wymianę źródła ciepła (nawet z dofinansowaniami), nie wspominając już o utrzymywaniu nowego źródła ogrzewania.
Polski Alarm Smogowy opublikował ostatnio raporty, z których wynika, że najtańszym źródłem ciepła jest pompa ciepła przy ogrzewaniu podłogowym. Te założenia dotyczą jednak nowych budynku lub budynków, które przeszły termomodernizację. W przypadku budynków starszych, których właściciele nie mogą sobie pozwolić na ocieplenie, czy też wymianę tradycyjnych grzejników na ogrzewanie podłogowe, koszty drastycznie rosną.
Ile będzie wynosił podatek od ogrzewania?
Podatek od ogrzewania może pogorszyć sytuację wielu Polaków (a ta w sezonie grzewczym i tak często nie jest najlepsza). Dotychczas (czyli od 2005 roku) za emisję dwutlenku węgla płacili jedynie producenci energii, linie lotnicze oraz niektóre gałęzie przemysłu. Od 2027 roku sytuacja jednak może ulec zmianie (chociaż nieoficjalnie mówi się o opóźnieniu wejścia w życie regulacji do 2028 roku).
Obecnie brak w Polsce podstaw prawnych do naliczenia takiego podatku, dopiero jak te zostaną w jakikolwiek sposób sformalizowanie, będzie można stwierdzić z całą pewnością, jak ta danina wpłynie na portfele Polaków. Obecnie jednak mówi się o kwocie 45 euro (około 190 złotych – w zależności od kursu) za każdą tonę wyemitowanego dwutlenku węgla. Patrząc na dane statystyczne, jedno gospodarstwo domowe emituje w Polsce w sezonie grzewczym około 6 ton CO2. Podatek od ogrzewania będzie się więc wiązał z dodatkowym tysiącem do wydania, a to spora kwota.
Co ciekawe, podatek od ogrzewania zapłacą praktycznie wszyscy. Prawie każdy dom obecnie jest w jakiś sposób emisyjny. Oczywiście najwięcej tlenku węgla emitują nieefektywne, stare kopciuchy, jednak również nowoczesne piece węglowe, czy też piece gazowe wytwarzają w procesie spalania CO2. Z tego wynika, że osoby, które już zmodernizowały swoje domy, dostosowując je do nowych wymogów, także będą płacić.
Jedyna nadzieja, to zmiana polityki unijnej w tym zakresie. Wszystko za sprawą konieczności rewizji systemu ETS (Europejski System Handlu Emisjami, czy też wspólnotowy rynek uprawnień do emisji dwutlenku węgla), którą to w ostatnim czasie dostrzega Unia Europejska. Obecnie wciąż mówi się o konieczności odchodzenia od węgla, jednak konieczne w połączeniu z obniżkami cen energii. To już brzmi nieco lepiej i ma szansę w jakiś sposób unormować sytuację, a nawet sprawić, że podatek od ogrzewania będzie naliczany z sensem. Gdyby bowiem zaczął obowiązywać w obecnie planowanej formie, mógłby stać się przysłowiowym gwoździem do trumny wielu gospodarstw domowych, które już teraz z trudnością wiążą koniec z końcem.
Podatek od ogrzewania będzie faworyzował kraje z cieplejszym klimatem
Wszystko jest zrozumiałe, jednak nie to, dlaczego unijne regulacje chcą karać kraje, w których klimat i tak nie jest szczególnie przyjazny. Przy polskich zimach (które w ostatnich latach i tak nas oszczędzają) nie ma szans na zrezygnowanie z ogrzewania, czy też jedynie sporadyczne dogrzewanie budynków. Lepiej mają się na przykład Grecy, czy Włosi (w wielu greckich, czy włoskich domach nie ma standardowego ogrzewania, gdyż zimy są na tyle delikatne, że wystarczy dogrzewanie budynków klimatyzacją).
W tej sytuacji uprzywilejowane są praktycznie wszystkie kraje południowe, których mieszkańcy i tak przecież mają się lepiej, ponieważ nie ponoszą zimą takich kosztów ogrzewania, jak na przykład Polacy, czy Czesi. W krajach południowych niższa emisja CO2 w gospodarstwach domowych nie jest wcale wynikiem ekologicznych rozwiązań, czy oszczędności, a klimatu, który nie dość, że oferuje im więcej słońca (co ma realny wpływ na samopoczucie), to jeszcze nie generuje takich kosztów, związanych z utrzymaniem przyjemnej temperatury w domu w okresie zimowym.
Ekologia czy patologia?
Patrząc na to, można się zastanawiać, gdzie leżą logiczne granice ekologicznych regulacji. Polacy, chcąc uczynić swoje domostwa niezależnymi energetycznie, muszą inwestować w ogromne (i drogie) magazyny energii, ze względu na sporą liczbę dni pochmurnych i deszczowych, czyli dni, kiedy efektywność paneli fotowoltaicznych jest znikoma.
Przykładowo, w Polsce odnotowuje się średnio 66 dni słonecznych w roku. Z kolei na greckiej wyspie Rodos słonecznych dni w roku jest ponad 300. Podobnie sytuacja przedstawia się na Malce. W niektórych rejonach Hiszpanii odnotowuje się nawet 320 dni słonecznych rocznie, zaś przykładowo Bułgaria ma ich ponad 200. Oczywiście długość (czyli również słonecznych godzin) zmienia się w zależności od pory roku. Jednak nawet kilka godzin słonecznych dziennie zmienia sytuację.
Polska niestety ma zimy względnie ostre (chociaż dawno już nie odnotowano utrzymującej się długo śnieżnej czapy i drastycznych mrozów). Stąd też emisja CO2. W tym kontekście podatek od ogrzewania wydaje się naprawdę rażąco niesprawiedliwy (coś w stylu kopania leżącego).