Historia znachora to świetna opowieść, ale tylko na kinowym ekranie. W rzeczywistości cudowne terapie to tak naprawdę ludzkie tragedie. Jeśli za takimi praktykami stoi lekarz po studiach medycznych, dramat jest podwójny.
Lekarz szarlatan
Wirtualna Polska opublikowała interesujący reportaż dotyczący, jak bym to określiła, wypaczonej historii współczesnego znachora. Głównym bohaterem jest lekarz i jego pacjenci. Niestety, w tej historii brak happy endu – pojawiają się za to wątki karne, dyscyplinarne i moralne. Sprawa dotyczy lekarza, który leczył pacjentów onkologicznych własnej produkcji suplementami diety, sprzedawanymi za kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Sprawa oczywiście wyszła na jaw, lecz lekarz nie poniósł żadnych konsekwencji. W prokuraturze zeznał, że przyjmował pacjentów nie jako lekarz, ale jako kapłan Kościoła Naturalnego. Sprawą zainteresowała się Izba Lekarska, a sąd dyscyplinarny pozbawił go prawa wykonywania zawodu. Mężczyzna pozostaje jednak kapłanem własnego kościoła, a tam władza sądu dyscyplinarnego i prawa karnego nie sięga. W Polsce można wierzyć w co się chce.
Historia opisana w WP jest niezwykle smutna – i to na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim dlatego, że dyplomowany lekarz oszukuje pacjentów zamiast im pomagać. Jeszcze bardziej przygnębiające jest jednak to, że w XXI wieku nadal są ludzie, którzy nie wierzą w osiągnięcia nauki i medycyny, szukając alternatywnych rozwiązań. Dlaczego to robią? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie.
Kryzys zaufania do lekarzy
Jakiś czas temu znajomy opowiedział mi historię swojego kuzyna, który uszkodził kolano. Po wypadku nie udał się jednak na SOR, lecz do mieszkającej 100 kilometrów dalej szeptuchy, która „nastawiła kolano” i stwierdziła, że za kilka dni może zacząć chodzić. Pacjent nigdy nie skonsultował się z dyplomowanym lekarzem ani nie wykonał podstawowych badań diagnostycznych. Chodzi, ale każdy, kto ma podstawową wiedzę o urazach stawu kolanowego, wie, że źle wyleczone uszkodzenia prowadzą do zmian zwyrodnieniowych w przyszłości.
Znam naprawdę wiele podobnych historii – zarówno od bliższych, jak i dalszych znajomych. Niektórzy udają się do znachorów z konkretnym schorzeniem, inni zamiast wizyty u psychologa czy psychiatry wybierają wróżkę lub tarocistkę. Jeszcze inni uparcie wierzą, że system jest w zmowie z koncernami farmaceutycznymi, które rzekomo chcą nas leczyć, ale nie wyleczyć. Powodów jest naprawdę wiele. Nie potępiam żadnego z nich – mam wrażenie, że wynikają one z ludzkiej natury. W końcu każdy z nas musi w coś wierzyć. Człowiek pozbawiony wiary w siły silniejsze od siebie może stracić sens istnienia. Wiara w wyzdrowienie natomiast czyni cuda – a to jest już naukowo udowodnione.
Dlaczego przestaliśmy ufać lekarzom?
Bez względu na wiarę czyniącą cuda, od kilku lat obserwuję zjawisko, które mnie niepokoi. Coraz mniej wierzymy w naukę i racjonalizm. Coraz częściej natomiast oddajemy się wierze w nadprzyrodzone, magiczne zjawiska i cudowne terapie. Bez mrugnięcia okiem wierzymy w rzeczy na granicy magii i ezoteryki, które nie mają żadnych podstaw naukowych.
Czy nasze zdanie o polskim systemie zdrowia jest tak złe, że wiele osób woli zapłacić setki tysięcy złotych za cudowną terapię składającą się z wlewów witaminowych, zamiast skorzystać z finansowanej ze składek państwowej służby zdrowia, konsylium specjalistów, zaawansowanych badań lekarskich i gwarancji leczenia? Czy może wynika to ze spadku poziomu naszej wiedzy – zwłaszcza w zakresie zdrowia, gdzie nasza świadomość jest praktycznie zerowa? Trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź.
Wydaje mi się, że nawet solidna edukacja w tym zakresie niewiele pomoże. Wiele osób po prostu chce wierzyć w coś, co „rządzi” ich życiem – w nadprzyrodzone siły i zjawiska, które pozwalają im odrzucić odpowiedzialność za własne życie i zdrowie. Mam wrażenie, że łatwiej znaleźć nadzieję na wyzdrowienie, opierając się na nieostrych zapewnieniach, niż na twardych statystykach. A ponieważ takie terapie zwykle nie powodują dolegliwości, a obiecują łatwiejsze i szybsze wyzdrowienie bez wysiłku, operacji czy dokuczliwej chemioterapii – tym łatwiej się na nie zgodzić. W końcu lubimy szybkie efekty i proste rozwiązania.