Dlaczego Rothschildowie kupowali, gdy na ulicach lała się krew?

Finanse Inwestowanie Lokowanie produktu Dołącz do dyskusji
Dlaczego Rothschildowie kupowali, gdy na ulicach lała się krew?

Krach giełdowy lub przynajmniej gwałtowny spadek cen akcji to moment próby dla każdego inwestora. Gdy Donald Trump ogłaszał cła w ramach czegoś, co być może historia kiedyś uzna za jeden z etapów wojny handlowej, rynki wpadały w panikę, a portfele topniały z dnia na dzień, ba – z godziny na godzinę. Inwestorzy od lat szukają odpowiedzi na pytanie, co robić w takiej chwili. Narodziły się nawet różne szkoły. 

Uciekać z rynku, by ratować resztki kapitału, czy przeciwnie – kupować przecenione akcje jak na wielkiej wyprzedaży? Inwestorzy często przywołują dwie sprzeczne maksymy: „kupuj, gdy leje się krew” oraz „nie łap spadających noży”.

W tym artykule postaram się przybliżyć, co one oznaczają, kiedy mają sens, a kiedy mogą zwodzić na manowce. Przede wszystkim jednak pokazujemy, że na dłuższą metę czas działa na korzyść cierpliwego inwestora, a próby idealnego wyczucia dołka mogą okazać się ryzykowne.

“Kupuj, gdy leje się krew”

„Kupuj, gdy na ulicach leje się krew, nawet jeśli krew należy do ciebie.” – to słynne powiedzenie przypisywane baronowi Nathanowi Rothschildowi, XIX-wiecznemu bankierowi. Rzekomo miał to powiedzieć w kontekście bitwy pod Waterloo, kiedy to – według legendy – wykorzystał panikę na rynku do kupna akcji za bezcen, zanim reszta inwestorów dowiedziała się o zwycięstwie Wellingtona nad Napoleonem.

Czy tak było w istocie, trudno dziś powiedzieć, prawie na pewno druga część tej maksymy pojawiła się z czasem. Nie zmienia to jednak faktu, że zdanie stało się dewizą życiową wielu inwestorów.

Ta drastyczna metafora zachęca do kontrariańskiego podejścia – inwestowania w momencie największej paniki, gdy większość ucieka z rynku. Logika stojąca za tą radą jest prosta: kiedy wszyscy się boją, ceny akcji bywają mocno zaniżone wskutek zbiorowej wyprzedaży napędzanej strachem. Kto zdobędzie się na odwagę, by wtedy kupować, może później zyskać, gdy rynek otrząśnie się z paniki.

„Bądź chciwy, gdy inni się boją”

Jak ujął to – tu już bez większych wątpliwości co do postaci autora – Warren Buffett, jeden z najsłynniejszych inwestorów: “Bądź chciwy, gdy inni się boją; bój się, gdy inni są chciwi.” Innymi słowy – największe okazje inwestycyjne pojawiają się wtedy, gdy dominuje pesymizm.

Historycznie rzeczywiście okresy paniki bywały świetnym momentem do zakupów. Przykładowo w marcu 2020 r., podczas wybuchu pandemii, indeks Dow Jones stracił 37% wartości w ciągu zaledwie 5 tygodni. Pamiętam ten moment doskonale i pamiętam, jak jeden z moich znajomych cieszył się i skupował akcje na potęgę, gdy ja przerażony wypatrywałem końca świata, lub przynajmniej drastycznego załamania całego przemysłu.

Wydawało się zresztą w dość powszechnej percepcji, że świat stanął na krawędzi załamania gospodarczego. Jednak ci, którzy odważnie kupili akcje w tym chaosie lub chociaż nie sprzedali posiadanych, zostali wynagrodzeni – już w sierpniu 2020 indeks S&P 500 powrócił na rekordowe szczyty. Okazało się, że rynek potrafi odbić z impetem, a przeceny były tymczasowe. Podobnie sprawy się miały po globalnym kryzysie finansowym 2008-2009 – ceny akcji spadały wtedy o połowę, ale ci, którzy zainwestowali w dołku (lub regularnie dokupowali podczas bessy), kilka lat później odnotowali pokaźne zyski, gdy gospodarka wróciła na ścieżkę wzrostu.

Kontrariańskie podejście „kupuj, gdy leje się krew” opiera się też na zdroworozsądkowej obserwacji:

Przeceny na giełdzie przypominają wyprzedaże w sklepach

Jeśli upatrzone akcje “są na promocji” -30% czy -50%, może to być doskonała okazja, by nabyć je taniej, o ile wierzymy, że ich wartość docelowa jest znacznie wyższa. Ja sam na przykład bardzo często kieruję się wskaźnikiem P/E (Price to Earnings ratio, czyli wskaźnik cena/zysk), choć tylko w odniesieniu do firm, które znam i które rozumiem, dla których nie widzę realnych zagrożeń, a i tak ostatecznie czasem zyskuję, a zcasem tracę na swoich inwestyjcach.

Niestety, w praktyce łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. Gdy ceny gwałtownie spadają, strach przejmuje kontrolę nad rozsądkiem. W efekcie wielu inwestorów zamiast kupować ucieka, realizując straty – podczas gdy zimna krew mogłaby pozwolić im zarobić na późniejszym odbiciu.

Trzeba jednak podkreślić, że hasło „kupuj, gdy leje się krew” nie gwarantuje szybkich zysków. Panika rynkowa często oznacza, że sytuacja jest naprawdę zła– np. wybuchła wojna, pękła bańka spekulacyjna albo nastąpił szok gospodarczy. Kupując w takim momencie, trzeba być przygotowanym, że jeszcze przez pewien czas może być gorzej. Kontrarianin idzie pod prąd tłumu i nierzadko musi poczekać, aż rynki się uspokoją. Kupowanie w czasie paniki może przynieść duże zyski, ale wymaga cierpliwości i mocnych nerwów.

Nie zawsze też spadki są bezpodstawne; czasem oznaczają trwałe kłopoty, a nawet są zapowiedzią bankructwa, o czym jeszcze sobie porozmawiamy. Jest dla mnie i partnera naszego tekstu – Saxo Bank – bardzo ważne, żebyście nie odebrali tego tekstu w formie jakiejś porady czy zachęty do inwestowania teraz, gdy indeksy giełdowe tak bardzo świecą się na czerwono. Nie, to raczej korzystanie z okazji, by pokazać i omówić kilka popularnych strategii inwestycyjnych, które jednak w obliczu dużych emocji czasem nie przychodzą nam do głowy.

Maksymę o laniu krwi warto stosować z rozwagą: szukać prawdziwych okazji (solidnych spółek przecenionych przez irracjonalny strach rynku), ale mieć plan awaryjny, gdyby sytuacja jednak się pogorszyła.

“Nie łap spadających noży”

Druga popularna giełdowa maksyma, którą nie sposób pominąć w tym tekście, brzmi: „nie łapie się spadających noży”. To barwne powiedzenie ostrzega przed pochopnym kupowaniem aktywów, które gwałtownie tracą na wartości. Sens metafory jest następujący: próba złapania lecącego noża najpewniej skończy się skaleczeniem – lepiej pozwolić mu upaść i dopiero wtedy bezpiecznie podnieść. W języku inwestorów oznacza to: nie kupuj akcji w trakcie ich ostrego spadku, poczekaj aż osiągną dno i zaczną odbijać.

Dlaczego to ważne? Gdy kurs akcji leci na łeb na szyję, często trudno ocenić, gdzie jest punkt odbicia. To może być spadek o 20%, 50% albo i upadłość spółki. Wielu inwestorów skuszonych „promocją” kupowało np. akcje banków inwestycyjnych podczas krachu 2008 roku, tylko po to, by patrzeć jak ich wartość dalej topnieje – w skrajnych przypadkach do zera, gdy bankruci (jak Lehman Brothers) zniknęli z rynku. Przykładowo akcje Bear Stearns spadły z ponad $100 do $2 za akcję w ciągu kilku dni w marcu 2008 – kto próbował je łapać po 50 czy 30 dolarów, srodze się rozczarował.

Wyznam Wam zresztą, że ja pod koniec roku kupiłem dość spory jak na mój portfel pakiet akcji pewnej spółki technologicznej, bo cena $115 wydała mi się bardzo uczciwa i już daleka od ATH. Tymczasem obecnie można ją nabyć w okolicy 80 dolarów. Wierzę w tę firmę, nie planuję jej sprzedawać, ale złapałem spadający scyzoryk.

Porzekadło o spadającym nożu przypomina więc, by nie mylić niskiej ceny z okazją

Fakt, że coś potaniało o połowę, nie znaczy automatycznie, że nie spadnie o kolejne pół. Często lepiej chwilę odczekać, sprawdzić czy rynek znajdzie punkt równowagi, albo czy pojawią się sygnały poprawy (np. uspokojenie sytuacji geopolitycznej czy pierwsze pozytywne dane gospodarcze, ewentualnie wyniesienie duetu Trump-Vance z Białego Domu), zamiast rzucać się na głęboką wodę podczas szalejącej burzy. Innymi słowy: poczekaj, aż nóż spadnie i się odbije, bo próbując złapać go w locie, możesz „pokaleczyć” swój portfel.

Oczywiście, jest w tym pewien paradoks. Jeśli zbyt długo czekamy na absolutne dno, istnieje ryzyko, że przegapimy moment odbicia i atrakcyjne ceny. Dlatego doświadczeni gracze czasem łapią „noże” kontrolowanie – np. kupując na raty, małymi transzami. To tak, jakby wyciągać dłoń ostrożnie, stopniowo, zamiast łapać gwałtownie: jeśli spadnie dalej – dokupują więcej po jeszcze niższej cenie, a jeśli zacznie rosnąć – przynajmniej część zakupów została zrobiona na atrakcyjnych poziomach.

Warto podkreślić, że giełdowe mądrości nie są prawami fizyki – to raczej obserwacje i metafory, które nie zawsze się sprawdzają

Co więcej, często wzajemnie się wykluczają. Pierwsze porzekadło namawia nas do kupowania spadających akcji, drugie – przestrzega przed tym dokładnie. Skąd więc wiadomo, którą radę zastosować? Niestety dopiero z perspektywy czasu łatwo ocenić, czy dana sytuacja była świetną okazją do zakupów, czy pułapką. Dlatego nie warto traktować tych haseł jak dogmatów.

Jeśli szukamy czegoś bardziej praktycznego, niż powiedzonka dziadka, to dużo do myślenia daje w tym właśnie temacie prezentacja wygłoszona niedawno na Akademii Leona Koźmińskiego, przez „naszego człowieka w Saxo Banku” – Marcin Ciechoński to Polak z bogatym doświadczeniem branżowym, który teraz jest dyrektorem marketingu banku na cały obszar CEE.

Ciechoński stoi na straży bliskiego mi osobiście podejścia, że zwłaszcza przy aktualnym, zwariowanym rynku, najlepszym podejściem jest długoterminowe inwestowanie. Im dłuższy horyzont naszej inwestycji tym mniejsze znaczenie ma czy zacznie w najlepszym czy najgorszym okresie w danym roku. Oczywiście mantrą powtarzaną wśród inwestorów jest moc procentu składanego (Einsteinowi przypisuje się rzekome nazywanie go ósmym cudem świata, ale to chyba miejska legenda).

Kiedy inwestujemy długoterminowo, zyski zaczynają generować kolejne zyski, tworząc efekt śnieżnej kuli. Każdy rok na rynku to szansa, że nie tylko nasz pierwotny wkład, ale i wypracowane od niego odsetki czy dywidendy będą dalej pracować. Im dłużej inwestujemy, tym potężniejszy jest ten mechanizm. Marcin Ciechoński w swoim wystąpieniu podpierał się nawet bardzo konkretnym przykładem – inwestując 10 tys. USD w szeroki indeks giełdy amerykańskiej w 1980 roku i reinwestując dywidendy, do 2024 roku uzyskalibyśmy kapitał ponad 1 050 000 USD – mimo różnych kryzysów po drodze. Oznacza to, że średnioroczna stopa zwrotu wyniosła ok. 11,1%.

Nawet inwestując w najgorszym możliwym momencie, długoterminowo uzyskuje się korzystne wyniki. Im dłuższy horyzont inwestycyjny, tym mniejsze znaczenie ma moment wejścia na rynek. Spójrzmy:

Ale, co bardzo ważne – taki wynik nie byłby możliwy w krótkim horyzoncie – to zasługa czterech dekad cierpliwego pozostawienia pieniędzy na rynku. Czas pomnaża kapitał w sposób wykładniczy, jeśli tylko mu na to pozwolimy. Nawet skromne zyski roczne, kumulowane przez lata, rosną do imponujących kwot dzięki procentowi składanemu. Dlatego najważniejszy krok to jak najwcześniej zacząć inwestować i dać swoim inwestycjom czas rosnąć.

Czas leczy rany. Warto przy tym rzucić okiem na jeszcze jeden ze slajdów prezentacji eksperta, który dość dobitnie pokazuje, dlaczego warto być na giełdzie przede wszystkim konsekwentnie, a nie rzucać się w nerwowych ruchach. Ryzyko opuszczenia giełdy w takim momencie jest po prostu niesamowicie drogie.

Najlepsze dni uciekają, gdy próbujemy „wyczuć dołek”. Okazuje się, że multum największych jednodniowych wzrostów na giełdzie następuje właśnie w okresach tuż po najgłębszych spadkach. Jeśli w panice wycofamy się z rynku, bardzo łatwo przegapić te spektakularne odbicia. Z danych JPMorgan wynika, że w latach 2004–2023 aż 7 z 10 najlepszych dni na rynku nastąpiło w ciągu dwóch tygodni od 10 najgorszych dni. Innymi słowy – największe wzrosty zdarzają się wtedy, gdy sytuacja wygląda najgorzej. To dlatego próby ucieczki przed krachem i ponownego wejścia na rynek „gdy będzie bezpieczniej” często kończą się tym, że inwestor ominie kluczowe zwyżki.

A konsekwencje mogą być dramatyczne: gdyby w ciągu ostatnich 20 lat inwestor trzymał pieniądze w S&P 500 przez cały czas, osiągnąłby średnio ok. 9,8% rocznie. Jeśli jednak przez strach opuściłby zaledwie 10 najlepszych sesji, jego średni zysk stopniałby do ok. 5,6% rocznie – niemal o połowę mniej! Pominięcie zaledwie garstki dni potrafi radykalnie obniżyć długoterminowy wynik portfela. To dlatego mówi się, że „czas na rynku jest cenniejszy niż wyczucie czasu wejścia”. Lepiej być obecnym na rynku nawet podczas burzy, niż ryzykować, że przegapimy kilka słonecznych dni, które przyniosą większość zysków.

Dlaczego czas jest największym sprzymierzeńcem inwestora?

Im dłuższy horyzont, tym mniejsze ryzyko złego „timingu” – Na krótką metę, moment, w którym zaczniemy inwestować, może znacząco wpływać na wyniki. Jeśli ktoś pechowo zainwestowałby tuż przed krachem, musi odczekać, aż rynek odrobi straty.

Jednak wraz z wydłużaniem się horyzontu czasowego znaczenie punktu startowego maleje. Dane Saxo Banku pokazują, że przy długich okresach różnice między „wejściem na górce” a „wejściem na dołku” stają się zaskakująco małe.


Saxo Bank to możliwość inwestowania zza granicy i dywersyfikacji geograficznej, która może chronić nasz majątek. Pamiętajcie jednak, że nie musicie inwestować, by korzystać z tych zalet. Możecie w Saxo po prostu bezpiecznie trzymać kapitał – nie ma tam opłat za brak aktywności. Nie ma też opłat za sam rachunek, zaś rachunki – również w innych walutach – są oprocentowane. Możecie sprawdzić pod tym adresem na jakich zasadach.


Oczywiście, im bardziej burzliwy rok startowy (np. 2008 czy 2018), tym większa różnica – ale nawet wtedy ci, którzy inwestowali tuż przed krachem, osiągnęli po kilkunastu latach solidne, dwucyfrowe stopy zwrotu. Wniosek? Horyzont działa jak wyrównywacz – im dłużej pozostajemy zainwestowani, tym mniej ważne staje się, czy zaczęliśmy w idealnym momencie czy nie. Z czasem rynek (jeśli jest zdrowy i rośnie wraz z gospodarką) niweluje nawet duże początkowe obsunięcia.

Czas wyleczył rany po każdym historycznym krachu giełdowym. Gdy spojrzymy na wykresy długoterminowe, każde tąpnięcie (1929, 1987, 2000, 2008, 2020…) z perspektywy kilkudziesięciu lat jest tylko chwilowym załamaniem na trajektorii wzrostowej światowych rynków akcji. Oczywiście, nie ma gwarancji, że każdy kryzys skończy się tak samo pomyślnie – ale dotychczas globalny rynek akcji zawsze podnosił się na nowe szczyty, napędzany postępem gospodarczym i rozwojem firm. Być może tym razem amerykański rynek się kończy, a kolejny raz słońce wstanie już tylko nad Chinami. To jednak materiał na zupełnie odrębny artykuł.

Artykuł powstał w ramach współpracy reklamowej z Saxo Bank