Rządy PiS przyzwyczaił nas do zawrotnego tempa. Zdarzało się, że rano pojawiał się jakiś pomysł i już wieczorem przechodził przez parlament. Oczywiście podpis prezydenta był już tylko formalnością. Ale ustawa o IPN przypomniała, że jest jeszcze jedna kategoria ustaw PiS – ustawy w zamrażarce.
Ustawy w zamrażarce to takie, które się nagle pojawiają i nagle znikają. Nie jest jednak tak, że do końca przepadają. Co się z nimi będzie? Niektóre komentatorzy już gotowi są uznać za martwe – choćby z tego powodu, że spotkała je gigantyczna krytyka. Przy tym nie chodzi nam wyłącznie o ustawy w sejmowej zamrażarce – wszak niektóre nigdy nie trafiły do parlamentu. Niektóre nawet nie były ustawami, a raczej luźnymi pomysłami. Warto jednak je sobie przypomnieć, bo mogą – niczym ustawa o IPN – nagle wyskoczyć niczym królik z kapelusza.
Ustawa o „wielkiej Warszawie”
O pomyśle już mało kto pamięta, choć pojawił się on zaledwie w styczniu 2017 roku. Projekt PiS zakładał, że Warszawa i 33 okolicznych gmin staną się gigantyczym powiatem: ze wspólną infrastrukturą, ale też prezydentem. Krytycy ustawy (czyli mniej więcej wszyscy poza PiS) sugerowali, że może chodzić o to, by prominentny polityk PiS, Jacek Sasin, miał większe szanse w wyborach na prezydenta stolicy. Nie jest tajemnicą bowiem, że mieszkańcy okolic stolicy są bardziej przychylni PiS-owi niż sami Warszawiacy. Jednak jak się okazało, mieszkańcom „warszawskiego obwarzanka” też pomysł specjalnie się nie spodobał. W gminie Legionowo zorganizowano nawet referendum, w którym 94 proc. mieszkańców opowiedziało się przeciwko przyłączeniu Legionowa do metropolii. Ostatecznie pod koniec kwietnia 2017 wycofano się z pomysłu. Ale kto wie, może kiedyś zostanie odmrożony albo wróci w innej formie.
Ustawa repolonizacyjno-dekoncentrująca
To był jeden ze sztandarowych pomysłów PiS, o którym było głośno jeszcze w kampanii wyborczej. W skrócie – chodziło o to, aby „niemieckie media” nie kształtowały debaty publicznej w Polsce. Narracja była jednak średnio przekonująca, choćby dlatego, że najbardziej nielubiane przez PiS media są albo amerykańskie, albo… polskie. Na początku ustawa miała „repolonizować” media, później jednak wybrano bardziej dyplomatyczne określenie „dekoncentracja”.
Co się stało z pomysłem? Najpierw ponoć został wstrzymany, bo PiS obawiał się reakcji prezydenta. Pontem został ponoć wstrzymany, bo PiS chciał załagodzić spór z Unią. Obecny klimat polityczny raczej nie sprzyja tak kontrowersyjnym projektom. Ale kto wie, być może kiedyś wrócą pomysły dekoncentracyjno-repolonizacyjne (albo odwrotnie).
A może wszystkie gazety w ręce PKO?
Pojawił się też inny pomysł na walkę z nieprzychylnymi mediami. Przy tym nie wiadomo, na ile był on poważny, bo znamy go głównie z informacji prasowych, na przykład z „Gazety Wyborczej”. Ponoć gazety lokalne (które faktycznie są głównie własnością niemieckich firm) miały być przejęte przez… bank PKO BP. Chodziło na przykład o tytuły Polska Press. Według „GW”, pomysł narodził się jeszcze w 2016, a proces miał być „dopięty” na 2018 rok. – Chodzi o to, by mieć w regionach przychylne media przed wyborami samorządowymi – mówił „GW” z menedżerów Polska Press. Detali pomysłu nie znamy, nie wiemy nawet, czy faktycznie był na serio rozpatrywany na Nowogrodzkiej. Wiemy natomiast, że „dopięty” na 2018 nie będzie. Co nie znaczy, że nie może jeszcze powrócić.
Ustawy w zamrażarce – reprywatyzacyjna never ending story
Chyba trudno znaleźć kogoś, komu podoba się reprywatyzacja w polskim wydaniu. Do wyjątków należą chyba tylko czyściciele kamienic i Hanna Gronkiewicz-Waltz. Ale wreszcie ktoś się postanowił zmierzyć z problemem – i tym kimś okazał się wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki, potencjalny kandydat na kandydata na prezydenta Warszawy. Ustawa zakładała między innymi ograniczenie kręgu beneficjentów reprywatyzacji do najbliższej rodziny, zakaz zwracania majątków w naturze oraz ograniczenie do 20 procent wartości rekompensat z tytułu zabranego lub straconego majątku. Choć Jaki nie jest pupilkiem mediów i opozycji, to pomysł był generalnie chwalony w kraju. Mniej się spodobał natomiast organizacjom żydowskim, a w dobie obecnego napięcia może to oznaczać, że projekt prędko z zamrażarki nie wyjdzie.
Chociaż… Nie jest tajemnicą, że ustawa miała pomóc w walce Jakiego o fotel prezydenta stolicy. Te wybory się zbliżają. A może odpowiednio przemodelowana ustawa mogłaby jakoś pomóc załagodzić stosunki polsko-izraleskie?
Niewypał Gowina
Często politykom prawicy zarzuca się, że ustawy są pisane na kolanie i niezbyt przemyślane. Tego jednak nie można raczej powiedzieć o projekcie reformy edukacji wyższej autorstwa Jarosława Gowina. Ustawa była dość szeroko konsultowana ze środowiskiem akademickim, choć na pewno bardzo kontrowersyjna. Zakładała na przykład, że w Polsce będzie zaledwie kilka topowych uniwersytetów, a reszta ma stracić sporo uprawnień. Aby ogłosić swoje plany, Gowin zorganizował nawet wielki kongres naukowy we wrześniu 2018 roku.
Jednak dosłownie w tym samym momencie wypowiedział się Ryszard Terlecki, prominentny polityk PiS, bliski ucha prezesa. Powiedział, że ustawa nie była specjalnie konsultowana z PiS-em i że raczej nie przejdzie. Gowin się nie poddał i pod koniec stycznia 2018 zaprezentował nową wersję ustawy. Nic nie wskazuje jednak, by szybko miała ona wejść w życie.
Mała firma – mały ZUS
Mało w polskiej polityce pojawia się sensownych pomysłów, więc warto pochwalić ideę „Mała firma – mały ZUS”.
Przedsiębiorca, który nie uzyskuje równowartości dwuipółkrotności minimalnego wynagrodzenia, będzie miał według tego pomysłu specjalną, obniżoną składkę. Jeśli przychody nie przekraczają 2,5 tys. zł, przedsiębiorca będzie płacił połączonych składek nie więcej niż 800 zł. Obecnie jest to około 1300 zł. Pomysł krążył mniej więcej od wygranej PiS w wyborach, zawsze był już „prawie gotowy”, ale póki co się nie ziścił. W styczniu minister przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz powiedziała, że wszystko jest już dopracowane. Ponoć jest też polityczna wola, by pomysł wyskoczył z zamrażarki. Oby się tak stało!