Czy Biedronka zostanie zdeklasowana przez Dino? Ranking polskich marketów narodowych daje nadzieję

Zakupy Dołącz do dyskusji (62)
Czy Biedronka zostanie zdeklasowana przez Dino? Ranking polskich marketów narodowych daje nadzieję

Czy polskie markety dobrze sobie radzą? Okazuje się, że owszem, aczkolwiek borykają się z pewnymi problemami. Czy Dino wyprze Biedronkę, a Piotr i Paweł puszczą Lidla z torbami? Nie jest to takie proste, chociaż prognozy są zachęcające. 

Do najnowszego rankingu Kondej Marketing dotarły Wiadomości Handlowe, a tam twardy dowód na to, że w Polsce też mamy kilka marketów, które świetnie sobie radzą na rynku. Jak się okazuje, żeby osiągnąć sukces, wcale nie trzeba być Biedronką czy Lidlem. Wystarczy, że przyjmiemy strategię proximity (czyli supermarketów kompaktowych), postawimy na wysoką jakość i w miarę szeroki, ale nie przytłaczający asortyment.

Polskie markety

Na pierwszym miejscu plasuje się lider – Dino. Warto przypomnieć sobie, że w pierwszym półroczu 2017 obroty tej sieci wyniosły ponad dwa miliardy złotych, zaś ilość sklepów rosła (szacuje się, że do 2020 roku otworzą aż 1340 marketów!). Zasługą Dino ma być stosunkowo bogaty asortyment i odpowiednio niewielka powierzchnia – mniej niż 400 metrów kwadratowych. To ma sprawiać, że klienci w łatwy sposób znajdą upragnione towary.

Drugie miejsce na podium dostał Piotr i Paweł. Chociaż odnieśli sukces, to ich słabością są dosyć wysokie ceny. Wiadomo, to jeszcze nie Alma, ale pewne produkty można nabyć za taką samą – lub za znacznie niższą – cenę w osiedlowym sklepiku. To nie zmienia faktu, że Piotr i Paweł mile połechcze snobistyczne podniebienie… ale, żeby mieć jeszcze lepsze osiągi, musiałby dać kilka upustów. Na razie ma problem, bo jak się okazuje, szuka teraz inwestora – półki zaczynają powoli świecić pustkami.

Podium zamyka Polomarket – o którym nawet sama nazwa krzyczy, jak bardzo jest polski. Łączą oni minimalizm z jakością, ale podobnie jak Piotr i Paweł, nie lubią zbytnio zaniżać cen. Spróbowali za to pojechać na fenomenie Świeżaków i rozdają własne maskotki. Od czasu do czasu słyszymy o tym sklepie, że zostanie sprzedany. Na razie nic jeszcze o tym nie wiadomo.

Pozostała dziesiątka to znane nam stąd i zowąd nazwy – Stokrotka (bardzo prężnie rozwijająca się sieć sklepów), Nasz Sklep, Chata Polska, Top Market, Grupa Chorten, Topaz (mają bardzo dużą bazę i zaplecze, dlatego ich szanse na wybicie się są spore) i Gzella. Ta ostatnia jest jednak wykupywana przez duński Sokołów, dlatego jej polskość stanęła pod znakiem zapytania. Niektórzy powiedzą, że szkoda, bo zapowiadała się całkiem przyzwoitą sieć sklepów mięsnych.

Polak potrafi?

Skoro nie jesteśmy skazani na Biedronkę i Lidla, to dlaczego niektóre z tych nazw nic nikomu nie powiedzą? Owszem, każdy chyba widział takie polskie markety, jak Dino czy Piotra i Pawła, ale po miastach rozsiano znacznie więcej ich zagranicznych konkurentów. Powody bywają prozaiczne: jak twierdzi Andrzej Kondaj, często borykają się oni na przykład z ograniczoną konkurencyjnością cenową. Problemem bywają również ograniczone możliwości inwestycyjne.

Scenariusze dla sklepów, którym dokucza brak rozwoju są następujące: albo będą wegetować, albo znajdą sobie inwestora z zagranicy, albo… sprzedadzą markę. Żadna z tych możliwości nie brzmi optymistycznie, kiedy premier Morawiecki bije na alarm, że co polskie, to dobre. Cóż, nie odpowiada to na pytanie, czy w takich warunkach bezstresowo można uprawiać ekonomiczny patriotyzm, ale z całą pewnością daje jakieś nadzieje na to, że nie będziemy skazani tylko na dwa sklepy i ich promocje.