Gazeta Wyborcza w piątek nastraszyła Polaków perspektywą przejęcia kontroli nad internetem przez rząd. Specjalnie powołany operator narodowy miał rozdzielać operatorom sieci komórkowych dostęp do częstotliwości 5G. Dementi przyszło błyskawicznie. Okazało się, że chodzi o potrzeby niektórych podmiotów administracji publicznej. A jednak strach przed inwigilacją w Sieci pozostaje całkiem realny.
Proponowane przez rząd rozwiązania okazały się wcale nie być takie straszne, jak je namalowała Wyborcza
W piątek na portalu Gazety Wyborczej pojawił się tekst przestrzegający przed potencjalnie zgubnymi skutkami nowelizacji ustawy o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa. Dodana 12 października poprawka przyniosła bowiem powołanie nowej jednoosobowej spółki Skarbu Państwa o nazwie „Operator Strategicznej Sieci Bezpieczeństwa”. Taki operator narodowy miałby przydzielać sieciom komórkowym dostęp do częstotliwości 5G i sprawować kontrolę nad internetem, oraz telefonią.
Nie powinno nikogo dziwić, że rządzący zareagowali błyskawicznym dementi. Tak naprawdę operator narodowy ma jedynie „świadczyć usługi telekomunikacyjne niektórym organom administracji państwowej”. Chodzi, najprościej rzecz ujmując, o zapewnienie bezpiecznej sieci telekomunikacyjnym kluczowym podmiotom. Takim, jak na przykład ministerstwa, czy te wykonujące zadania na rzecz obronności, bezpieczeństwa państwa, czy porządku publicznego.
Rozsądek rzeczywiście nakazuje zapewnienie takowej sieci. Zwłaszcza, że żyjemy w rzeczywistości, w której cyberprzestrzeń stała się jednym z teatrów działań współczesnych relatywnie bezkrwawych wojen. O czym zresztą nasi rządzący zdążyli się już przekonać na własnej skórze, przy okazji trwającej w najlepsze afery mailowej. Oczywiście posiadanie bezpiecznych narzędzi telekomunikacyjnych nie oznacza jeszcze, że nasi politycy raczą z nich korzystać – o czym też nauczyła nas wspomniana afera mailowa.
Można by więc przejść nad publikacją Wyborczej do porządku dziennego. Nie taki operator narodowy straszny, jak go malują. Rozwiązania rodem z niezbyt ceniących sobie swobody obywatelskie państw Zatoki Perskiej i Rosji nam nie grożą. Korea Południowa to akurat całkiem pozytywny wzorzec, rządzący jednak oglądają się bardziej na państwa Unii Europejskiej. A jednak ochrona przed rządową inwigilacją w internecie wcale nie jest taka znowu bezzasadna.
Nie chodzi oczywiście o ustawę o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa jako taką. To ważny i potrzebny akt prawny. Jeśli już czepiać się proponowanych rozwiązań, to raczej w kwestii sposobu eliminowania określonych firm z dostępu do zamówień publicznych. Sama możliwość podjęcia takiej decyzji jest akurat w dzisiejszych czasach koniecznością. Grunt, żeby postępowanie w takich sprawach odbywało się w oparciu o precyzyjne kryteria i jasne zasady.
Program Pegasus w rękach naszych rządzących to dużo większe zagrożenie, niż jakikolwiek operator narodowy
Nie chodzi również o możliwość dostępu do śladów naszej internetowej aktywności przez rozmaite państwowe służby. Te przecież już od dawna posiadają. Żaden operator narodowy nie jest potrzebny do uzyskania bilingów rozmów telefonicznych, czy pozyskania potrzebnych danych od naszego dostawcy internetu. Co do zasady: bardzo dobrze, że organy ścigania mają takie możliwości.
Cyberprzestępczość jak najbardziej stanowi realny problem, państwo powinno mieć skuteczne narzędzia do jej zwalczania. Także innego rodzaju przestępstwa pozostawiają swoje ślady w Sieci. Zresztą, niekiedy wystarczy skorzystać z tych danych, które sami udostępniamy całemu światu. Przykładem mogą być osoby przebywające na zwolnieniu lekarskim chwalące się swoją zagraniczną wycieczką w mediach społecznościowych.
Ponownie: by nasze obywatelskie prawa i wolności nie były zagrożone, działania służb muszą opierać się o jasno wytyczone ramy prawne. W normalnych okolicznościach tak właśnie jest. Problem zaczyna się jednak w momencie, w którym państwo przekracza pewne granice. Warto przypomnieć, że nasze władze zdążyły pozyskać zaawansowany system szpiegujący Pegasus, który mogły wykorzystywać do inwigilacji na przykład prokuratorów, którym nie do końca po drodze z rządzącymi.
Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że szpiegowanie dziennikarzy, opozycjonistów i innych wrogów to działania sprzeczne z deklarowanym zastosowaniem oprogramowania. Tymczasem to nic niespotykanego na świecie, lista ofiar Pegasusa jest dość długa. Na tyle, że Izrael zdecydował się zakazać sprzedaży cyberbroni do państw, które z prawami człowieka mogą być na bakier. Na liście znalazły się między innymi Polska oraz Węgry.
Jako obywatele powinniśmy się obawiać właśnie tego typu działań: ślizgających się gdzieś po granicy prawa, skrzętnie skrywanych przed opinią publiczną. Skoro jednak wiemy, że co rusz próbują, to czy ktoś może nas winić, że nawet niewinne inicjatywy legislacyjne traktujemy z podejrzliwością?