Nowa władza przyniosła zmiany niebywale pożądane z punktu widzenia medium takiego jak Bezprawnik: pomysły, projekty, reformy to o wiele ciekawszy temat do opisywania niż premier Kopacz sprawdzająca jakość kotletów w WARSie.
Podoba mi się na przykład, że mamy Prezydenta, który dobrze realizuje swoją kluczową z punktu widzenia urzędu funkcję reprezentacyjną. Poprzednik sprawiał wrażenie jakby zwykle myślami był na grzybobraniu i chyba nawet styl w jakim bezpardonowo przegrał czerwcowe wybory potwierdził, że naprawdę mogło tak być.
Nie podoba mi się, że Prezydent najprawdopodobniej dopuścił się deliktów konstytucyjnych – mam jeszcze zbyt skromny tytuł naukowy, by oceniać w tym względzie głowę państwa, ale tego zdania jest przynajmniej kilku wybitnych profesorów prawa, konstytucjonalistów. Gdybym została Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej, to starałabym się pamiętać, że nie mam nad sobą żadnego szefa ponad własne sumienie i naród, od teraz odpowiadam już tylko przed historią. Urząd ten jest osadzony w ustroju w na tyle suwerenny sposób, że przy odrobinie odwagi można aspirować do miana takiego ponadpartyjnego ojca narodu. Nie twierdzę, że czynili to poprzednicy, wręcz przeciwnie. Nie przekonuje mnie przesadnie nawet przykład Aleksandra Kwaśniewskiego, w przypadku którego o pewnej samodzielności zadecydowały prywatne niesnaski z Leszkiem Millerem i trwająca do dziś wola odcięcia się od tonącego.
Służby, loże i Szczęść Boże
W mojej osobistej ocenie niezależność Prezydenta Andrzeja Dudy jest jednak nad wyraz mocno kwestionowalna i nie wynika to tylko z tego, że w wyniku deliktów konstytucyjnych stał się zakładnikiem Parlamentu, zaś podejmowane przez niego decyzje kłócą się z wizerunkiem centrowego konserwatysty z jakim utożsamialiśmy go przez lata spędzone m.in. w Europarlamencie. Nowa władza, która ma precedensową pełnię władzy w obu izbach Parlamentu – co z oczywistych względów powinno w takiej sytuacji skutkować szczególną przejrzystością działań – w ekspresowym trybie po objęciu władzy przejęła pieczę nad służbami specjalnymi w atmosferze skandalu konstytucyjnego związanego z ułaskawieniem niewinnego Mariusza Kamińskiego (sądy nie wiedzą co mają z tym fantem zrobić).
Wykorzystując skandaliczny bałagan, który w Trybunale Konstytucyjnym narobiła Platforma Obywatelska i PSL (a także sam Prezes TK, który napisał niekonstytucyjną(!) ustawę), nowa władza postanowiła wykorzystać zamieszanie i umieścić w nim „swoich” sędziów, za którymi zresztą nie przemawia szczególnie chwalebny dorobek prawny (z wyjątkami), za to ryzyko bardzo silnego upolitycznienia. Cała operacja znów została przeprowadzona ze złamaniem Konstytucji.
Wiecie co? Pomijając niekonstytucyjność procedur, ja bym te działania PiS w kwestii Trybunału Konstytucyjnego nawet zrozumiała. To Platforma dała im taki prezent na tacy i żal było z niego nie skorzystać. Całość jednak wpisuje się w dość niekorzystny kontekst pierwszych tygodni rządów, które zdają się na każdym możliwym froncie zawłaszczać państwo. I to właśnie ten „Blitzkrieg”, ta skala działania nowej władzy budzi niepokój, zwłaszcza, że wszystkie istotne zmiany są dokonywane – co znamienne – ciemną nocą.
Trzecia i czwarta władza
Po tym jak Prawo i Sprawiedliwość – z woli narodu – przejęło pełnię władzy ustawodawczej i wykonawczej, w niezbyt dobrym stylu zaanektowało sobie służby odmawiając opozycji zwyczajowych praw przewodzenia w komisji sejmowej. Jak psa potraktowano PSL (którym gardzę jak tylko można, ale to inna sprawa) odmawiając partii prawa do wicemarszałka, a następnie rozpoczęto bardzo niebezpieczny zamach na dwie kolejne władze (w tym jedną monteskiuszowską).
Przy tak dominującej pozycji jako ustawodawca i wykonawca PiS nie tylko nie powinien zbytnio majstrować przy władzy sądowniczej, ale wręcz powinien się powstrzymać od zerkania w jej kierunku. Tymczasem co zrobiła nowa władza w kilkadziesiąt godzin po objęciu rządów? Zaatakowała właściwie jedyny organ, który jest kompetentny, by weryfikować i kontrolować jej działania. To nie wygląda dobrze. Nie wygląda to też dobrze, jeśli skonfrontujemy ten obraz z wypowiedziami polityków PiS, którzy odgrażają się sędziom sądów powszechnych.
Czwarta władza to media. To pojęcie z pogranicza popkultury, ale przecież roli mediów: prasy, telewizji, internetu nie sposób nie docenić w kształtowaniu świadomości społecznej. Jest faktem, że wykształcił nam się w kraju problem mediów czarno-białych, niezdolnych do zajmowania stanowisk niezdominowanych światopoglądem. Media niezależne to w zdecydowanej większości marionetki, których udziałowcami są politycy Prawa i Sprawiedliwości, sprowadzające swoją rolę do komunikatów propagandowych nowej władzy. Media mainstreamowe mają miliony swoich własnych problemów, zaczynając od zatrucia linii wydawniczej zachodnioeuropejskimi, autodestrukcyjnymi mechanizmami myśli lewicowej, przez jakiś psychologiczny uraz do PiS, jawne popieranie PO, aż po niezrozumiałą dla mnie i postępującą od lat potrzebę na przykład Tomasza Lisa do stania się swoistym Antyłukaszem Warzechą. A ja pamiętam, że jeszcze kilka-kilkanaście lat temu to naprawdę był profesjonalista, którego cechowały bardzo trafne diagnozy.
Wicepremier Gliński kroczy od stacji do stacji i wygraża dziennikarzom, że teraz to już się skończyło i że przyjdzie czas rozliczeń. O ile nie zdziwiłyby mnie takie reakcje w mediach publicznych, instytucji zdegenerowanej i zbędnej, tak takie głosy wysłuchują też dziennikarki TVN i redaktorzy „niemieckich gazet”. Nie taka jest rola mediów, by politycy je lubili.
Czy władza powinna bać się obywateli?
W nowej władzy najbardziej nie lubię tego, że w ogóle się nas nie boją. Prezydent Duda trochę pęka (stąd wciąż żywa jest we mnie iskierka nadziei, że pewnego dnia postanowi jednak być politykiem samodzielnym) i zdecydował się nawet wygłosić w ostatnim czasie orędzie. Treść tego orędzie nie napawała jednak nadzieją.
Rząd dowodzony przez Jarosława Kaczyńskiego nie odczuwa jednak potrzeby tłumaczenia się ze swoich działań. Osobiście uważam, że nie ma drugiej partii w polskiej polityce, która tak bardzo gardziłaby obywatelami jak Prawo i Sprawiedliwość, co być może w dużej mierze ma uzasadnienie w tym, że spora część jej elektoratu rzeczywiście ma niewielką świadomość polityczną, jest organizowana prostymi słowami i schematami. Mam w pamięci przyłapanych na gorącym uczynku polityków PO, SLD czy PSL, którzy w przeszłości w pocie czoła tłumaczyli się gęsto przed kamerami ze swoich niecnych poczynań. Mam w pamięci konferencje Tuska czy Kopacz, na których politycy wyjaśniali powody niektórych swoich decyzji, pamiętając o tym, kto jest suwerenem.
I że ten suweren może nagle do nich stracić zaufanie, odwrócić się. Dlatego też starali się, niestety nie zawsze mówiąc prawdę, pamiętać o tym, przed kim odpowiadają.
Polityków PiS tłumaczących się w mediach raczej nie uświadczymy. Jarosław Kaczyński nie czuje się zobligowany do wystąpień publicznych, szczególnie takich, gdzie nie wygłasza się komfortowo stanowiska. Politycy drugiego szeregu pojawiają się w mediach, ale w zdecydowanej większości przypadków nie odpowiadają na zadawane pytania, prezentują swoje stanowiska, które nie bronią się w logiczny sposób, zaś gdy zostanie im to wytknięte, przyjmują postawę z klasyki polskiej komedii (niestety czasów, o których wolelibyśmy zapomnieć) – „nie mamy Pana płaszcza, no i co nam Pan zrobi?”.
A ja się niepokoję. Szczerze mówiąc najbardziej ze wszystkich rzeczy w postawie władzy martwi mnie właśnie ta arogancja i buta. Z Donalda Tuska śmiano się, że patrzy wyłącznie na słupki sondaży. I to było złe podejście. Ale PiS sprawia wrażenie, jak gdyby miał w poważaniu sondaże i odczucia Polaków. I to jest niepokojące, bo jeśli politycy zachowują się w ten sposób, to z czego to może wynikać?
Felieton stanowi prywatne przemyślenia autorki i nie jest oficjalnym stanowiskiem redakcji Bezprawnik.pl. W wyborach parlamentarnych 2015 autorka nie oddała swojego głosu na żadną z partii występujących w artykule.
Fot. tytułowa: Shutterstock