Marek Magierowski kiedyś był dziennikarzem, potem był rzecznikiem prezydenta Andrzeja Dudy, a teraz jest – jak odkryłem dziś po południu – ambasadorem RP w Izraelu.
Abstrahując od pokrętnej drogi kariery – nie będę ukrywał, że strasznie rozbawił mnie dziś otwarty list gratulacyjny dla kompozytora, który został opublikowany m.in. w serwisie twitter. Czy powinno mi być do śmiechu? Nie jestem pewien, nie będę jednak udawał, że jestem otwarty na przeróżne formy humoru (może poza kabaretem Neonówka), a już humor czarny w ogóle mi nie wadzi.
List otwarty ambasadora mnie bawi. Nie będę ukrywał, że rozwój akcji w tym początkowo nudnawym piśmie stopniowo wzbudzał moje rozbawienie. Nie będę już dłużej przeciągał – przeczytacie go poniżej, a potem kilka słów mojego komentarza.
Najgorsze w tym liście jest to, że niestety obie strony mają rację. I Zbigniew Preisner ma rację, że nie ma ochoty obracać się w gronie ważnego do niedawna reprezentanta aparatu łamiącego polskie normy ustrojowe. I ambasador Marek Magierowski ma rację, że w sumie skoro tak się sprawy mają, to – pomimo początkowego gestu dobrej woli – nie będzie wspierał finansowo (choć oczywiście środkami publicznymi, bo przecież Pan Magierowski nie daje tylko ze swojej kieszeni, ale też waszej czy mojej) kompozytora na jego gali.
Oczywiście ktoś powie, że państwo polskie powinno być ponad takim czymś, ale jednak – niezależnie od sympatii (czy też w tym wypadku antypatii) politycznych: są też pewne granice.
Śmieszy mnie pismo Magierowskiego i nieoczekiwany zwrot spraw, choć oczywiście jest to taki troszkę śmiech przez łzy. Nie da się bowiem ukryć, że to już kolejny w ostatnich latach przypadek przenoszenia naszej żenującej piaskownicy politycznej na arenę międzynarodową, wbrew interesowi Rzeczpospolitej.
Dawno już nas chyba nikt nie napadł i Polacy pozapominali, że stoją z tymi swoimi nożami po jednej stronie.