Fiskus może nam zajrzeć do kopert na weselu, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie ma tu mowy o nieujawnionych dochodach. Jeśli odmówimy, Urząd sam wyliczy czepkowe, a potem dołoży nam podatek. Podatek od koperty na weselu.
Wyobraźmy sobie taki oto scenariusz: bawimy się wybornie na własnym weselu, wódka leje się hektolitrami, wszyscy w szampańskich nastrojach, od kopert aż ciężko. Jakiś czas później chcemy te pieniądze jakoś spożytkować. Okazuje się, że Urząd Skarbowy bardzo będzie zainteresowany tym, co dzieje się z tymi pieniędzmi. To nie żart, taka już jest praktyka.
Portal Gazeta Prawna donosi o młodych małżonkach, którzy postanowili sobie kupić mieszkanie. Kwota była niebagatelna, bo aż 120 tysięcy złotych. Skarbówkę bardzo zainteresowało, skąd w zasadzie te pieniądze się wzięły, więc odpowiedzieli oni, że z wesela. Na to urzędnicy: to pokażcie listę gości. Młodzi im odmówili, zasłaniając się faktem, że nie pamiętają, ile od kogo dostali.
Ktoś tu zwariował? Czy jest w tym sens?
Podatek od koperty na weselu
Historia ma drugie dno, do którego skarbówka próbowała się dokopać. Kiedy nie dowiedzieli się od młodych, kto brał udział w przyjęciu, poszli do firmy organizującej wesele, żeby podała im takie informacje. Jednakże firma ta wcale nie musiała tego robić – do złożenia podobnych informacji byłaby zobowiązana tylko wtedy, gdyby wobec niej samej prowadzona była kontrola.
Jak się okazało, w przypadku tych małżonków mówi się o kwocie stu dwudziestu tysięcy złotych. Fiskus chciał sprawdzić, czy nie pochodziły one z nieujawnionych dochodów, oni twierdzili, że to było czepkowe. Jak dodali, goście wkładali do kopert nie mniej niż osiemset złotych, a czasami było to nawet dwa czy cztery tysiące złotych. Ich zdaniem byłoby niegrzecznie pytać przybyłych, ile właściwie włożyli do środka. Uznali też, że nie pamiętają, kto dokładnie u nich był, nie przypominają sobie adresów. Urząd skarbowy uznał, że to ich zła wola, bo przecież na wesele zaprasza się rodzinę, a nie ludzi z ulicy.
Małżeństwo było też nie w porządku wobec Urzędu – utrzymywali na przykład, że przed ślubem dostali darowiznę od babci, która w tamtym momencie nie żyła od kilku lat.
Skrupulatny fiskus
Fiskus nie odpuścił i – skoro małżonkowie ani myśleli podać dane – sam wyliczył sobie, ile czepkowe mogło wynosić. Pomnożyli ilość talerzyków przez ilość osób, z czego wyszło im 30 400 złotych. Od reszty pieniędzy zażądali 75% podatku od nieujawnionych dochodów. Sprawa ostatecznie trafiła do sądu, który nieprzychylnie spoglądał na nowożeńców – nie chcieli oni współpracować z urzędem, co tylko działało na ich niekorzyść. Zdaniem sądu fiskus dobrze wyliczył czepkowe, robił to na podstawie doświadczenia życiowego.
Ostatecznie sprawa została umorzona ze względu na niedostateczne ustalenia urzędników w sprawie darowizn. Pozostaje jednak pytanie: jak daleko mogą się posunąć do tego, żeby prześwietlić nasze dochody? Jeśli dostaniemy od kogoś wyjątkowo grubą kopertę na wesele (powiedzmy: chrzestny z nami niespokrewniony da nam sześć tysięcy złotych) to już będzie powód do tego, żeby zastanowić się nad wycieczką do Urzędu Skarbowego. W przeciwnym razie możemy znaleźć się w takiej sytuacji jak owi młodzi małżonkowie, którzy nie byli w stanie do końca ustalić, skąd właściwie wzięły się ich pieniądze.