Kontrolerzy biletów nie są zbyt lubiani. Warto jednak spróbować odpowiedzieć na pytanie „dlaczego tak jest?”, aniżeli wymyślać coraz to nowe inwektywy pod youtube’owymi nagraniami z — czasem brutalnymi — interwencjami „kanarów”. Problemów zapewne jest wiele, ale mam wrażenie, że występuje jeden główny. Mandat w komunikacji miejskiej — czy można go uniknąć?
Mandat w komunikacji miejskiej dla kobiety w ciąży
Na jednym z portali ukazał się wpis, który opowiada historię pewnej ciężarnej. Dostała ona „mandat” w komunikacji miejskiej i twierdzi, że jest to dowodem braku szacunku do matek.
Owa kobieta opowiada, że zazwyczaj nie korzysta z komunikacji miejskiej. Ten jeden raz był wyjątkiem, zakupiła bilet, ale pomyślała, że najpierw usiądzie ze względu na złe samopoczucie. Gdy zajęła miejsce, zablokowano kasowniki i rozpoczęto kontrolę biletów. Kontroler oczywiście zauważył, że kobieta nie ma skasowanego biletu, skwitował to krótkim i cynicznym
No to pech!
i wystawił „mandat”, opiewający na kwotę 100 złotych.
Kobieta twierdzi, że jest to dowodem znieczulicy i braku szacunku do matek. Prawda? Może i tak, ale problem leży gdzie indziej.
Mandat w komunikacji miejskiej — czy kontroler może go nie wystawić?
Takich historii jak powyżej jest wiele. Przykre doświadczenia z kontrolerami biletów ma niemal każdy stały bywalec komunikacji miejskiej. O ile wystawienie wezwania do zapłaty gapowiczowi nikomu nie przeszkadza, to jeżeli otrzyma je uczciwy człowiek, który faktycznie zgubił bilet, zapomniał skasować albo upłynęła o minutę ważność zakupionego biletu 20-minutowego, intuicyjnie czujemy, że jest coś nie tak. Jest to jak najbardziej poprawna reakcja i bardzo podobne mechanizmy zachodzą w różnych dziedzinach życia, a prawo na nie reaguje.
Na przykład kodeks wykroczeń przewiduje możliwość pouczenia w niektórych sytuacjach. Kodeks karny stanowi o znikomej szkodliwości społecznej czynu, która to powoduje wyłączenie przestępności. Kontrolerzy wielu organów i instytucji mają prawo odstąpienia od czynności… Takich przypadków, gdzie istnieje „luka”, dzięki której osoba, która może i postąpiła źle, ale nie otrzyma kary, bo byłoby to sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, jest multum. Jest to oczywiście naturalne.
Dlaczego o tym wspominam? Otóż dlatego, że nie istnieje żaden „kodeks kanara”, poza przepisami, które regulują najbardziej ogólne ramy uprawnień kontrolerów. Art 33 a ust. 3 ustawy Prawo przewozowe stanowi, iż:
W razie stwierdzenia braku odpowiedniego dokumentu przewozu przewoźnik lub organizator publicznego transportu zbiorowego albo osoba przez niego upoważniona pobiera właściwą należność za przewóz i opłatę dodatkową albo wystawia wezwanie do zapłaty.
Określenie „pobiera” oznacza, że to działanie można uznać za obligatoryjne. Poza mało istotnymi wyjątkami ustawodawca nie stworzył żadnej „luki”, która pozwala na jakąkolwiek dowolność.
Kontroler biletów, zatrudniony na podstawie jakiejś umowy, ma w zasadzie jedno zadanie — wystawiać wezwania do zapłaty osobom, które nie mają w momencie kontroli ważnego biletu na przejazd. Nie istnieją żadne wyłączenia, które pozwalają pouczyć, odstąpić od wystawienia „mandatu”, nawet kobiecie w ciąży. Takie „zawory bezpieczeństwa” mogą być uregulowane, ale tylko bezpośrednio pomiędzy kontrolerem, a jego pracodawcą. Prawo w tym wypadku milczy. Inną kwestią jest odpowiedzialność typowo służbowa kontrolera za niewywiązywanie się z jego obowiązków.
Chyba ta bezwzględność, która wynika z przepisów, jest głównym motorem, który napędza nienawiść do kontrolerów biletów. Inną kwestią jest charakter i zachowanie znacznej większości pracowników tego sektora…
Oczywiście powyższe nie wyłącza możliwości powoływania się na inne przepisy prawa, a nawet szeroko pojęte zasady współżycia społecznego. Możliwość dochodzenia swoich praw, nawet w sądzie, oczywiście istnieje, ale tę kwestię pominę, bo kontroler, wystawiając wezwanie do zapłaty, nawet o nich najpewniej nie pomyśli.