Edukacja seksualna musi być nauczana w polskich szkołach i musi to się odbywać na zdrowych zasadach. W przeciwnym razie nasze dzieci nauczą się od kogoś innego i to w sposób, jakiego byśmy sobie wcale nie życzyli.
Na dźwięk słowa „edukacja seksualna” w wielu konserwatystach budzi się opór. Wszakże kojarzy im się to od razu z masturbacją u czterolatków, o której sygnalizowano w niektórych mediach. Sam problem uczenia dzieci o seksie sprowadza się w polskich szkołach do paru krótkich lekcji biologii i tak zwanego wychowania do życia w rodzinie. To drugie niesie za sobą niewielką treść, a i tak budzi spore kontrowersje. Dziewczynki i chłopców dzieli się na osobne grupy i w chórze chichotów dowiadują się oni, jak mniej więcej działają ich drogi rodne.
Mniej więcej. Jest to odprysk właściwej edukacji seksualnej. Edukacji seksualnej, która powinna mieć miejsce już od pierwszych klas szkoły podstawowej.
Ale jak to?! Zapyta ktoś. Mamy uczyć siedmiolatki o penisach i waginach? Mamy im wyjaśniać, czym jest masturbacja?
Nie.
Mamy od siódmego roku życia, z dostosowaniem do poziomu, wdrażać dzieci do nauki o ich ciele oraz o rozmnażaniu. Ponieważ, jeśli tego nie zrobimy, dowiedzą się w sposób przez nas niekontrolowany, przez Sexmasterkę po pornografię. I zamiast nauczyć się tego, czym jest seks, będą znały pełen przekrój erotycznych wulgaryzmów (normą są już siedmiolatki pokrzykujące do siebie „zrób mi loda”). Co nie jest efektem, który chciałby osiągnąć ani liberał, ani konserwatysta, jeśli o nauczanie seksu chodzi.
I tak, nastolatka już powinniśmy nauczyć, czym jest masturbacja. Bo prędzej czy później jego lub jej ręka powędruje w tamto miejsce.
Edukacja seksualna
W toku dyskusji nad edukacją seksualną pada kilka pytań, na które trzeba sobie z marszu odpowiedzieć.
Kto decyduje o tym, czego powinny nauczyć się dzieci?
Ministerstwo Edukacji Narodowej, w porozumieniu z nauczycielami i rodzicami. Należałoby przygotować program dostosowany do wieku, by móc zapoznać dzieci z budową ciała i wyjaśniać różnice pomiędzy płciami, orientacjami i relacjami.
A co, jeśli rodzic nie chce, by jego dziecko się o tym uczyło?
Rodzic może nie chcieć również, żeby jego dziecko uczyło się o tym, że ziemia jest okrągła. W takim wypadku pozostaje edukacja domowa. Szkoła ma przekazywać fakty naukowe.
Czy nie będzie to oznaczało gender?
Gender studies to nauka o rolach społecznych, dużo jest tu dyskutowania o tym, jak kobiety kiedyś założyły spodnie i poszły do pracy, co niegdyś wydawało się skandalem. Gender studies uczy nas o tym, że każdy może objąć rolę społeczną, jaką sobie zażyczy. Seks jest dosłownie odpryskiem tego i więcej o gender studies mamy na godzinie wychowawczej, gdzie uczą nas, że dziewczynka też może być strażakiem.
W przypadku edukacji seksualnej mowa tu o porzucaniu mitów jakoby „pierwszy raz” miał skalać kobietę na dobre, a u mężczyzny oznaczać dobrą zabawę. Koniec z dwójmyśleniem.
A co z aborcją? Z ciążami nieletnich?
Głównym argumentem konserwatystów jest to, że w Wielkiej Brytanii istnieje edukacja seksualna i jest tam ogromny procent nastoletnich ciąż. To jednak odosobniony przypadek. Spójrzmy na liczby.
To prawda, że liberalne prawo aborcyjne zezwala na większą ilość legalnych aborcji, ale przy tym nie ma ich tak wiele w Szwecji, Norwegii, Danii czy Francji, gdzie edukacja seksualna jest częścią normalnego toku nauczania. W Polsce mamy do czynienia z plagą nielegalnych aborcji. Część z nich przeprowadzana jest z ryzykiem dla kobiety, w nieodpowiednich zresztą warunkach.
Nauka o tym, jak się zabezpieczać sprawia, że ludzie są bardziej świadomi tego, czy chcą rodzić dzieci, czy nie.
To furtka dla pedofilii!
Panuje pewne przekonanie, że edukacja seksualna sprawi, iż dzieciaki będą chętnie oddawały się pedofilom. Wbrew pozorom, może być wręcz przeciwnie. Jeśli siedmiolatek dowie się, że żaden pan, wujek czy inna osoba nie może go klepać po pupie i dotykać w miejscu intymnym, będzie mógł zaprotestować. Dostosowana do wieku i dojrzałości dziecka edukacja seksualna uczy o mechanizmie zgody.
Przez tyle lat to nie było potrzebne, a teraz jest?
Po pierwsze: przez tyle lat to było potrzebne. Ludzie wiedzą o seksie bardzo niewiele (znam przypadek człowieka, dorosłego, który sądził, że podczas okresu nie można zajść w ciążę), dziwią się niektórym rzeczom, które dla innych państw i kultur są czymś naturalnym.
Po drugie: powstają mity. Mitów jest mnóstwo i nastolatki wierzą między innymi, że:
- dziewica nie może zajść w ciążę,
- brak krwi oznacza, że dziewczyna dziewicą nie była,
- tabletki antykoncepcyjne prowadzą do otyłości,
- stosunek przerywany jest bezpieczny
Będzie się rodzić mniej dzieci!
Spójrzmy na państwa z edukacją seksualną i ich przyrostem naturalnym:
- Francja – 1,9
- Szwecja – 1,85
- Dania – 1,79
A wiecie, jaki jest przyrost naturalny w Polsce? 1,39. Oczywiście nie zakładam tu, że odpowiedzialne przygotowanie na seks jest tu jedynym czynnikiem (wszakże w rzeczonych krajach poziom życia jest dużo wyższy), aczkolwiek tak czy siak, daje do myślenia.
Rola kobiety, rola mężczyzny
Edukacja seksualna uczy nas również swoistego podziału odpowiedzialności za stosunek seksualny. Ma być to przecież przyjemność dla obojga partnerów, musi zaistnieć obopólna zgoda. Ponownie: konserwatyści boją się, że nauczanie o seksie zamieni go w zimną naukę. Czy jednak uczenie religii sprawiło, że wierzący zaczęli traktować cytaty z Biblii jak suche fakty?
Prawda jest taka, że podstawą dobrej edukacji seksualnej jest nauka o tym, że to jest bardzo miłe zbliżenie dwójki osób, powinno być odpowiedzialne i przemyślane, obie strony powinny być gotowe i dobrze by było, gdyby szły za tym uczucia, bo taki akt rodzi pewne zaufanie. O seksie trzeba uczyć, bo jest piękny, ale żeby był piękny, musi być nam też znany. Bo nieznane nas przeraża, nieznane sprawia, że zaczynamy wątpić i szukamy odpowiedzi. Dzieci są szczególnie dociekliwe w takich przypadkach.
Wniosek jest prosty:
Dzieci i tak się dowiedzą, a stanie się to w sposób brutalny i wulgarny, do tego z całym naręczem mitów w pakiecie.
Spójrzmy raz jeszcze na powyższą infografikę. Najlepiej, paradoksalnie, wypada Dania z edukacją seksualną ORAZ liberalnym podejściem do aborcji. Piętnaście tysięcy kontra polskie osiemdziesiąt-dwieście tysięcy to ogromna przepaść. Nie da się tego kontrolować, nie da się tego absolutnie zakazać, nie da się wmówić dzieciom, że aborcja jest zła (bo, nawet jeśli będą w to wierzyć w szkole, to przy okazji ciąży nagle uznają, że jednak pies trącał taką wiedzę).
To, co nam zostaje, to tzw. damage control. Albo bierzemy się w garść jako społeczeństwo i zaczynamy uświadamiać dzieci oraz młodzież w sprawach seksu, albo będziemy patrzeć na kolejne młode matki i rosnącą turystykę aborcyjną.