Być może wkrótce polska granica z Rosją wydłuży się. Aleksander Łukaszenka zadeklarował, że jego kraj jest gotowy do zjednoczenia z silniejszym sąsiadem. Nie to, żeby miał jakiś większy wybór w tej kwestii. Czy to oznacza w dalszej perspektywie koniec Białorusi?
Aleksander Łukaszenka i Władimir Putin porozumieli się co do integracji Rosji i Białorusi
Wygląda na to, że Władimir Putin i Aleksander Łukaszenka w końcu dogadali się co do dalszej integracji Rosji i Białorusi. Newsweek donosi, że w przypadku prezydenta tej drugiej jest to dość nagła zmiana dotychczasowego stanowiska. Łukaszenka w ostatnich latach starał się utrzymać jak największą możliwą niezależność od silniejszego sąsiada. Jeszcze w grudniu twierdził, że „suwerenność jest święta”. Zapowiadał również, że jeśli ktoś chce podzielić Białoruś na regiony i zmusić kraj do stania się poddanym Rosji, to nic takiego się nie stanie.
Obecnie Łukaszenka jest już zdania, że obydwa kraje mogą się zjednoczyć bezproblemowo „nawet jutro” – pod warunkiem jednak, że będą na to gotowi i Białorusini i Rosjanie. Czy są? Zdaniem białoruskiego prezydenta, obydwa narody są „gotowe do zjednoczenia i konsolidacji swoich działań, państw, oraz ludzi – o ile są gotowe”. Co prawda takie postawienie sprawy wydaje się być do pewnego stopnia wymijające. Być może ciągle w grę wchodzi jakaś forma grania na zwłokę. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Aleksander Łukaszenka i Władimir Putin, formalnie rzecz biorąc, mówią w zasadzie jednym głosem.
Związek Białorusi i Rosji – największy błąd Aleksandra Łukaszenki?
Co mogło skłonić prezydenta Białorusi do opowiedzenia się za pogłębieniem integracji z Rosją? Argument siły, oczywiście. Gospodarka Białorusi jest w dużej mierze zależna od rosyjskich dostaw ropy i gazu. Nie chodzi tu bynajmniej tylko o samo paliwo. Białoruś do tej pory zarabiała niemałe pieniądze na reeksporcie rosyjskich surowców. Kupowane po cenach „jak dla bratniego narodu” białoruskie rafinerie odsprzedawały dalej, po cenach już bardziej zbliżonych do rynkowych – choć wciąż korzystniejszych od rosyjskich. Co więcej, przynajmniej od 2017 r. zwiększa się rosyjska obecność wojskowa na Białorusi.
Białoruś i Rosja od 2000 r są formalnie połączone w konfederację o nazwie „Związek Białorusi i Rosji”. Rosjanie bardzo szybko, bo już w 2002 r. zaczęli naciskać na mniejszego sąsiada, by Białoruś stała się trzema zachodnimi guberniami Rosji. Takie rozwiązanie, oczywiście, oznaczałoby koniec Białorusi – dlatego Aleksander Łukaszenka do tej pory konsekwentnie odmawiał.
Prezydent Białorusi przez lata starał się lawirować pomiędzy Rosją a Zachodem, jednak nie jest w stanie robić tego w nieskończoność
Czemu właściwie w ogóle związał swój kraj tak silnie z Rosjanami, ryzykują przecież nie tylko suwerenność Białorusi, ale także własną karierę polityczną? Koniec lat dziewięćdziesiątych to okres, w którym Federacja Rosyjska dopiero zaczynała wygrzebywać się z okresu zapaści po rządach Borysa Jelcyna. Łukaszenka najpewniej miał plan, by wykorzystać ZBiR do realizacji własnych ambicji politycznych. Ściślej mówiąc: że to on może zostać głową zjednoczonego państwa. Nie docenił jednak ewidentnie Władimira Putina.
Kiedy okazało się, że przeznaczona została mu w najlepszym wypadku rola posłusznego wasala, Łukaszenka starał się lawirować pomiędzy Rosją a zachodem. Powiązania gospodarcze pomiędzy państwami, oraz nieszczęsna umowa „zjednoczeniowa” ograniczały mu pole manewru. W praktyce jednak prezydent Białorusi odniósł kilka znaczących sukcesów. Przykładem może być chociażby konflikt rosyjsko-ukraiński, w trakcie którego Łukaszenka pełnił rolę mediatora. To tzw. „Porozumienia Mińskie” przyczyniły się w dużej mierze do ustabilizowania sytuacji na Ukrainie. Warto przy okazji zauważyć, że Białoruś z tej roli wyrugowała zupełnie Polskę, uznaną przez wszystkie zainteresowane strony za niepotrzebną. Niestety, od przynajmniej dwóch lat wydaje się, że Łukaszence kończy się czas.
Koniec Białorusi oznaczałby ogromny sukces dla Krelma, nie tylko w polityce wewnętrznej
Powody, dla których na zjednoczeniu zależy Rosjanom wydają się być oczywiste. Powrót Białorusi w rosyjskie granice byłby ogromnym sukcesem dla Władimira Putina. Zwłaszcza, przy kurczącej się rosyjskiej strefie wpływów. Co więcej, o ile po upływie tej kadencji, zgodnie z rosyjską konstytucją, nie może się on ubiegać o reelekcję, o tyle w przypadku powstania nowego państwa sytuacja nie byłaby wcale taka oczywista. Dla Putina takie posunięcie może istotne. Powtórka z „zamiany miejscami” z premierem Dimitrijem Miedwiediewem nie wydaje się wchodzić w grę. Paradoksalnie także zwiększona obecność wojsk NATO na tzw. „wschodniej flance” dla Rosjan stanowi wygodny powód do naciskania na pogłębienie „integracji” przez Białoruś.
Koniec Białorusi dla Polski oznacza wydłużenie granicy z Rosją do 628 km. Byłaby to druga nasza najdłuższa granica – ustępująca jedynie tej z Czechami. Od strony strategicznej, zjednoczenie z Białorusią umożliwiłoby stosunkowo łatwe wzięcie w kleszcze Państw Nadbałtyckich. Przez polskie terytorium, niestety. Wchłonięcie Białorusi przez Rosję oznacza dużo gorszą wiadomość dla Ukrainy. Państwo to toczące w praktyce wojnę z Rosją musiałoby pilnować dużo dłuższej granicy przed „zielonymi ludzikami”.
Podzielony i skłócony zachód nie jest w stanie powstrzymać planów Rosji, zrobić to może tylko Aleksander Łukaszenka
To, czy koniec Białorusi stanie się faktem zależy tak naprawdę od tego, jak długo Aleksander Łukaszenka będzie w stanie grać na czas w relacjach z silniejszym partnerem. Oraz od tego, czy wciąż ma taki zamiar. Nie ulega wątpliwości, że Rosjanie mają wszelkie środki pozwalające zmusić prezydenta Białorusi do współpracy. Z drugiej jednak strony, zjednoczenie obydwu państw dla Łukaszenki oznacza utratę pozycji politycznej. W nowym państwie z pewnością nie odgrywałby większej roli.
Niestety, podzielony i skłócony zachód – w szczególności Unia Europejska – nie wydaje się być obecnie w stanie skutecznie przeciwdziałać planom Kremla. Można przy tym pominąć kwestię tego, czy Białorusini w ogóle chcą stać się obywatelami Federacji Rosyjskiej. To ani Aleksandra Łukaszenkę, ani tym bardziej Władimira Putina, zbytnio nigdy nie interesowało.