Maraton wyborczy się zbliża, więc naturalne, że politycy poszukują nowych wrogów. Tym razem nie będą to chyba „komuniści i złodzieje”, a… marki własne wielkich sieci handlowych. Czy takie mniej markowe dżemy, płatki czy pieluszki. Premier właśnie zapowiada specjalną ustawę antymarkową. Brzmi to jak żart, ale pewnie zapewni rządowi trochę punktów.
Czym są marki własne? To produkty wytwarzane na zlecenie dużych sieci handlowych. Są zwykle znacznie tańsze niż „marki markowe”. Czemu? To proste. Sieci nie muszą inwestować wielkich pieniędzy w marketing swoich produktów, w końcu same są markami. A to tego mają ogromne możliwości negocjacyjne z poddostawcami. Dlatego wędlina Pikok (marka własna Lidla) zapewne będzie tańsza od tej, dajmy na to, od Sokołowa.
Marki własne sieci nikomu przez lata nie przeszkadzały. Aż to teraz.
Premier Morawiecki kontra marki własne
– Chcemy zaproponować ustawę, która w sposób obligatoryjny i realny obniży możliwość sprzedaży przez sieci wielkopowierzchniowe ich własnych produktów, pod ich własną marką – mówił Morawiecki w Jasionce podczas Europejskiego Forum Rolniczego.
O co chodzi? Oczywiście warto zwrócić uwagę nie tylko na to co Morawiecki mówi, ale też gdzie to mówi. Przecież wygrażanie palcem hipermarketom to miód na uszy znacznej części środowisk rolniczych.
– Nie może być tak, że jeden monopolista na danym terenie dyktuje ceny rolnikom – dodał premier, sugerując, że to właśnie sieci hipermarketów są winne wszystkim ich cierpieniom.
– Chcemy doprowadzić do tego, żeby na półkach były towary z markami polskimi, a nie tylko [..] z markami sklepów wielkopowierzchniowych. Chcemy, aby w ten sposób rolnicy mogli budować siłę swojej marki – dodał szef rządu.
Biedronka wciąż na topie, ale Polacy są coraz bardziej wybredni jeśli chodzi o ceny i jakość obsługi
Marki własne na celowniku. Czy to kolejne „chcemy, aby”?
Zapowiedzi premiera to oczywiście element kampanii wyborczej. Nie jest tajemnicą, że PiS jak kania dżdżu potrzebuje głosów rolników. A ci niekoniecznie są zadowoleni z polityki rządu (zresztą rzadko kiedy są), a na wsi bardzo silny pozostaje PSL.
Trzeba więc zapewnić rolników i mieszkańców wsi, że będzie się walczyło o ich interesy. Zostawmy już to, czy walka z markami własnymi ma sens (bo oczywiście nie ma). Pytanie, czy da się ją w ogóle przeprowadzić?
Warto zwrócić uwagę, że w słowach premiera pojawia się słynny już zwrot „chcemy, aby”. To niejako symbol zapowiedzi i planów rządu PiS, które rozbiły się o… cóż, rzeczywistość. W końcu mieliśmy mieć milion aut elektrycznych, międzymorze, renesans przemysłu stoczniowego czy repolonizację mediów.
Nic z tego nie wyszło z rozmaitych względów. Są przepisy polskie i unijne, jest lobbing… Poza tym każdą ustawę trzeba sensownie napisać. W przypadku ustawy antymarkowej byłoby to bardzo skomplikowane. Zatem pewnie po nowych wyborach parlamentarnych, nawet jak wygra PiS, w Biedronce ciągle będziemy mogli kupić wodę Polaris, w Netto kawę Norte Caffe Gold, a w Lidlu „luksusy” spod znaku Deluxe. Ale zapewne też dzięki tej zapowiedzi PiS zyska trochę punktów na wsi.