Już niedługo Polacy ruszą do urn, by wybrać swoich przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego. W tych wyborach frekwencja zazwyczaj jest stosunkowo niska. Nie powinno więc dziwić, że wszystkie możliwe siły polityczne zabiegają o to, byśmy spełnili swój obywatelski obowiązek. Tylko czy aby na pewno niepójście na wybory jest czymś, czego powinniśmy się wstydzić?
W Polsce nie ma żadnego obywatelskiego obowiązku, który nakazywałby brać udział w wyborach
Nie tak dawno na łamach Bezprawnika pisaliśmy o tym, jak bardzo te konkretne wybory do Parlamentu Europejskiego są istotne. Dotyczy to potencjalnie zarówno przyszłości Unii Europejskiej, jak i naszej sceny politycznej. Nic więc dziwnego, że rozmaite instytucje i wszystkie siły polityczne starają się nas przekonać, że powinniśmy zagłosować. Także w toku edukacji szkolnej dowiadujemy się, jak bardzo potrzebny jest nasz udział w każdym głosowaniu.
Nie iść na wybory? To zignorowanie patriotycznego obowiązku, wyraz lekceważenia demokracji, słowem: przejaw nieodpowiedzialności. Problem w tym, że – jak sama nazwa wskazuje – dysponujemy czynnym prawem wyborczym, nie żadnym obowiązkiem. W przeciwieństwie do, chociażby, mieszkańców większości państw Ameryki Południowej, czy Australii. Tam, jak najbardziej, przymusowe głosowanie występuje.
Wysoka frekwencja to silna legitymizacja sprawowania władzy – ale czasem niepójście na wybory niektórym politykom jest na rękę
Z matematycznego punktu widzenia, nie ma co się łudzić, że jeden głos ma znaczenie w wyborach parlamentarnych, prezydenckich czy unijnych. Uprawnionych do głosowania jest przeszło 30 milionów Polaków. Czy to oznacza, że nasza wyborcza decyzja jest nieważna? Bynajmniej! Wynik wyborów stanowi przecież sumę takich jednostkowych decyzji. Im więcej obywateli pójdzie do urn, tym większą legitymizację do sprawowania władzy, czy piastowania urzędu, uzyskują wybrane osoby.
To właśnie dlatego tak bardzo politykom zależy na frekwencji, przynajmniej w sferze deklaracji. Z praktyką bywa różnie, przykładem może być chociażby rozmaite referenda na szczeblu krajowym, czy lokalnym. Trzeba jednocześnie przyznać, że są formacje polityczne, którym niska frekwencja w wyborach bardzo pomaga w uzyskaniu dobrego wyniku wyborczego. W obydwu przypadkach są to elementy strategii, jaką poszczególne partie przyjmują po to, by uzyskać jak największe korzyści.
Są również mocno zaangażowani emocjonalnie w życie polityczne kraju inni wyborcy. Tym również zależy na wysokiej frekwencji, części ze szczerej wiary w demokrację oraz zaangażowane, świadome społeczeństwo obywatelskie. Inni działają zakładając, że przekonani do głosowania ludzie wybiorą ich opcję polityczną.
„Jeżeli mam wybierać pomiędzy jednym złem a drugim, to wolę nie wybierać wcale”
To właśnie kwestia legitymizacja wybranej władzy może być jednym z powodów, dla których niepójście na wybory może być całkiem racjonalną decyzją. Osoby zorientowane w realiach krajowej, czy nawet europejskiej, sceny politycznej często mogą nie czuć się reprezentowane, przez którąkolwiek z dostępnych opcji. W takim wypadku głosowanie staje się, siłą rzeczy, wyborem najmniejszego zła. Tyle tylko, że zło wciąż pozostaje złem – nie każdemu musi to odpowiadać. Głos oddany na niewłaściwego, z naszego punktu widzenia, kandydata staje się w końcu kredytowaniem jego późniejszej działalności.
Jeśli nasz wybór po czasie okaże się nietrafiony, ryzykujemy co najmniej pogorszeniem humoru. Zdarza się, że wręcz zalew negatywnych emocji, wliczając w to wstyd i zażenowanie. Biorąc pod uwagę, jak często politycy, czy całe formacje, się kompromitują, niepójście na wybory stanowi szansę na zupełne wyeliminowanie ryzyka. Przyjęło się sądzić, że osoba uchylająca się od głosowania traci w ten sposób prawo do narzekania na wynik wyborów. Niby z jakiego powodu? Warto zauważyć, że to inni wybrali takich a nie innych przedstawicieli narodu – nie osoba, która świadomie zrezygnowała z głosowania. W pełni zachowuje ona swoje niezbywane prawo do psioczenia na polityków.
Niepójście na wybory to dobra opcja także wówczas, gdy obywatel zwyczajnie nie interesuje się polityką
Kolejna sytuacja uzasadniająca niepójście na wybory to zwyczajny brak zainteresowania polityką. Ludzie, którzy nie znają się na jakiejś kwestii raczej powinni albo się z nią zaznajomić, albo unikać. Sama polska scena polityczna jest zdecydowanie bardziej skomplikowanym układem sił, niż by to się na pierwszy rzut oka wydawało. Do tego dorzucić wypadałoby politykę na poziomie Unii Europejskiej, gospodarkę, czy chociażby prawo. To bardzo dużo wiedzy, którą wypadałoby posiąść na poziomie przynajmniej podstawowym, by nasza decyzja wyborcza faktycznie była świadoma.
Co jednak, jeśli nam się zwyczajnie nie chce tego robić? Na przykład: mamy ważniejsze rzeczy do roboty, nie przepadamy za tego rodzaju tematyką? Co jeśli nam najzwyczajniej w świecie nie zależy? W takiej sytuacji rozsądek podpowiada pozostawić decyzję w rękach osób bardziej zaangażowanych i lepiej zorientowanych. Wówczas, czysto hipotetycznie, dużo większa szansa, że zostanie podjęta zwyczajnie lepsza decyzja.
Rezygnacja z udziału w głosowaniu to taki sam wyraz woli obywatela, jak głosowanie na tą czy tamtą partię
Oczywiście, niepójście na wybory ma swoją alternatywę. Wyrazem sprzeciwu może być, i często w praktyce bywa, również oddanie głosu nieważnego. Trzeba jednak pamiętać, że jest to w zasadzie pusty gest. Politykom tak naprawdę wystarczy, jeśli wygrają. Można się zastanawiać, czy masowe dopisywanie, na przykład, Gandalfa Szarego na kartach do głosowania w jakiś sposób wpłynęłoby na postępowanie rządzących i aspirujących do sprawowania władzy. Nie wydaje się to jednak przesadnie prawdopodobne.
Tak na dobrą sprawę od samego faktu wypełnienia nieistniejącego obywatelskiego obowiązku, ważniejsze jest podjęcie świadomej i zgodnej z własnym sumieniem decyzji o głosowaniu. Niepójście na wybory stanowi równoprawny przejaw woli obywatela. To oznacza, że stygmatyzacja tych Polaków, którym nie chce się głosować jest z gruntu rzeczy niewłaściwa. W końcu, zgodnie z art. 31 ust. 2 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej:
Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje.