Stosunki pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Iranem od wielu lat są, najdelikatniej rzecz ujmując, złe. Teraz gra o globalną hegemonię i regionalne bliskowschodnie konflikty popchnęły te państwa w stronę konfliktu zbrojnego. Wojna USA-Iran wydaje się coraz bardziej prawdopodobna. Czy jednak na pewno nastąpi?
Amerykańskie lotnictwo było o 10 minut od zaatakowania Iranu, na szczęście prezydent Donald Trump się rozmyślił
Stany Zjednoczone były już gotowe do uderzenia lotniczego na Irańczyków. Miała to być odpowiedź na zestrzelenie przez Iran amerykańskiego drona, który patrolował rejon cieśniny Ormuz. To właśnie w tamtym obszarze w ostatnich tygodniach dochodziło do ataków na tankowce, o które USA oskarża Irańczyków. Ci, rzecz jasna, odrzucają oskarżenia – jednakże zapowiadają pełną gotowość do wojny. Potwierdzają także, że zestrzelili amerykański dron.
Atak na Iran miał być już zaaprobowany przez prezydenta Donalda Trupa a wojskowi przygotowywać się do wykonania rozkazu. Niespodziewanie, Trump rozmyślił się, jak sam twierdzi – na 10 minut przed atakiem. Prezydent motywy swojej decyzji wyjaśniał, swoim zwyczajem, za pomocą konta na Twitterze. Zdaniem Trumpa, nalot na Iran, w którym według szacunków miałoby zginąć nawet 150 osób, nie stanowi proporcjonalnej odpowiedzi na zestrzelenie bezzałogowej maszyny. Wojna USA-Iran, przynajmniej na razie, jeszcze się nie rozpoczęła.
Przy okazji prezydent wspomniał, że najwyraźniej sankcje zabolały irańskie władze, skądinąd przypomniał o nałożeniu właśnie kolejnych. Co więcej, Trump podkreślił, że Iran nie może nigdy zdobyć broni jądrowej, przeciwko Stanom Zjednoczonym i przeciwko światu.
Wojna USA-Iran jest na rękę wielu państwom – zarówno sojusznikom, jak i rywalom Stanów Zjednoczonych
Trzeba przyznać, że to bardzo konkretne postawienie sprawy. Irański program jądrowy stanowi kość niezgody pomiędzy tymi dwoma państwami od dawna. Irańczycy Stanom Zjednoczonym mają za złe przede wszystkim poparcie dla obalonego w 1979 r. szacha, praktyczną wasalizację ich kraju oraz wspieranie znienawidzonego w radykalnym świecie islamskim Izraela. Amerykanie z kolei czują zagrożenie, jakie mogłaby stanowić broń jądrowa w rękach Iranu. Pytanie tylko, kto tak naprawdę byłby przez tą broń zagrożony?
Korea Północna dysponuje jakąś niewielką ilością głowic jądrowych, oraz niekoniecznie najlepszej jakości środki przenoszenia, chociażby w postaci międzykontynentalnych rakiet balistycznych Hwasong-14. Broń jądrowa stanowi najlepszy gwarant bezpieczeństwa północnokoreańskiego reżimu, razem z konwencjonalną artylerią mającą w zasięgu wielomilionowy Seul.
Dlaczego piszę o Korei zamiast o Iranie? Ponieważ mechanizm jest bardzo podobny. Dysponujący tego typu bronią masowego rażenia Iran stanowi do tego dużo większe zagrożenie dla interesów Stanów Zjednoczonych. Przede wszystkim zagrożeni są dwaj strategiczni sojusznicy USA: Arabia Saudyjska oraz Izrael. Pierwsze państwo od dłuższego czasu rywalizuje z Irańczykami o hegemonię w regionie. W ostatnich miesiącach wygrywał Iran – przyczyniając się do zwycięstwa Baszara el-Assada w Syrii, oraz utrzymując rozległe wpływy w Iraku. Tymczasem Saudowie utknęli w długim, niezbyt udanym i krwawym konflikcie w Jemenie.
Izrael z kolei zwyczajowo jest głównym adresatem irańskich pogróżek. Co więcej obecność sił irańskich w nieodległej Syrii, które zresztą państwo żydowskie regularnie bombarduje, dla Izraelczyków oznacza stałe zagrożenie dla bezpieczeństwa swoich obywateli. Potencjalna irańska broń jądrowa tylko wzmaga to poczucie zagrożenia anihilacją, niezwykle silne z oczywistych powodów historycznych wśród mieszkańców państwa żydowskiego.
Stany Zjednoczone, jeśli chcą zachować status światowego hegemona, nie mogą pozostać bierne wobec tego, co dzieje się na świecie
Podstawową zasadą polityki i konfliktów bliskiego wschodu jest brak świętych i stanowczy nadmiar łotrów. Zresztą, świetnie sprawdzającą się w przypadku całej geopolityki. Czy to jednak może oznaczać, że Wojna USA-Iran byłaby robotą jakiegoś państwa trzeciego? Jest wiele państw, które mogłyby odnieść korzyści z takiego konfliktu. Na pewno sami Amerykanie mają już doświadczenie w tworzeniu sobie pretekstu do wojny wykorzystując ataki na okręty, z tym że głównie własne. Przykładem może chociażby wojna Amerykańsko-Hiszpańska z 1898 r. Trzeba także przyznać, że żyjemy w dobie nie tylko fake newsów, ale również operacji typu false-flag, proxy-wars, zielonych ludzików i nowych sposobów rozstrzygania konfliktów między państwami.
Kolejnym czynnikiem wartym uwzględnienia, jest kontestowanie statusu globalnego hegemona Stanów Zjednoczonych przez Chiny i Rosję. To drugie państwo, realnie patrząc, nie ma większych szans zagrozić Amerykanom. Tymczasem rosnąca potęga gospodarcza i polityczna Chin z całą pewnością zmusza Waszyngton do działania. Przykładem może być chociażby wojna handlowa, czy restrykcje wymierzone w chińską firmę Huawei.
Przy czym Donald Trump chwali się, nie bezzasadnie skądinąd, że w przeciwieństwie do poprzedników, nie wciągnął USA w żadną wojnę. Co nie znaczy, że nie może nią postraszyć. Być może cały szum z odwołanym w ostatniej chwili atakiem tym właśnie miała być – właściwą wiadomością wysłaną do Teheranu, ale także do Moskwy i Pekinu?
Wojna USA-Iran najbardziej nie opłaca się dwóm państwom: Stanom Zjednoczonym i Iranowi
Jeśli komuś prawdziwa wojna USA-Iran się nie opłaca, to Amerykanom i Irańczykom. Stany Zjednoczone dysponują obecnie największą potęgą militarną na świecie. Tyle tylko, że nawet taka siła niekoniecznie dobrze sobie radzi z długotrwałą okupacją wrogich rejonów. Zwłaszcza takich, w których łatwo toczyć walkę partyzancką. Pokazuje to świetnie historia konfliktu w Afganistanie, czy wcześniej także w Wietnamie.
Iran tymczasem jest państwem dużo liczniejszym, niż sąsiedni Irak, nawet nie wspominając o Afganistanie. Samo spojrzenie na mapę fizyczną Iranu pokazuje, jak bardzo US Army może się wykrwawić w trwającej lata wojnie. Nawet, jeśli pierwsze uderzenie przyniosłoby zmiażdżenie regularnych wojsk reżimu Ajatollahów. A niewątpliwie tak by się stało. Armia irańska, wzmocniona przez Korpus Strażników Rewolucji, może i jest silniejsza od chociażby irackiej z 2003 r. Wciąż jednak nie jest siłami zbrojnymi Stanów Zjednoczonych.
Upokarzająca klęska z kolei mogłoby przynieść utratę władzy duchownych, na przykład na rzecz wojskowych. Nawet, jeśli USA nie zdecydowałoby się na okupację i nowy rząd przywieziony z Waszyngtonu. Skądinąd najpewniej składający się z niemających w Iranie żadnego poparcia przedstawicieli Organizacji Bojowników Ludowych Iranu. Prawdziwa wojna przyniosłaby też Iranowi to, co pozostałym państwom rejonu, do których zachód zanosił demokrację. Czyli: liczne ofiary, zniszczenia, nędzę i zapaść gospodarczą.
Czy ewentualna wojna USA-Iran stanowi zagrożenie dla Polski?
Polsce teoretycznie wojna USA-Iran grozić nie powinna. Jesteśmy daleko od potencjalnego teatru działań, nikt nie planuje posyłać polskich żołnierzy na Teheran. Wbrew twierdzeniom regionalnych rywali, Irańczycy raczej nie sponsorują globalnego terroryzmu stwarzającego zagrożenie w Europie. Z drugiej strony, nasze zaangażowanie w felerną konferencję bliskowschodnią – będącą tak naprawdę antyirańskim seansem nienawiści – wymusza na naszych władzach pewną czujność. Tak samo uwagę na nasz kraj zwraca silne powiązanie interesów strategicznych z USA. Z drugiej strony, w pewnych okolicznościach, takie położenie może być pewnym atutem. Zwłaszcza, że wciąż utrzymujemy stosunki z Iranem i daleko nam do własnych mocarstwowych aspiracji.
Co ciekawe, godzić zwaśnione strony próbował premier Japonii, Shinzo Abe. To w trakcie jego rozmów z ajatollahem Alim Chamanei, najwyższym przywódcą Iranu, doszło do ataku na tankowce. Jeden z nich należał do japońskiej firmy. Przypadek?