W moim poprzednim tekście wskazywałem, że frankowicze wykorzystali kruczki, by uwolnić się od problemu kredytów frankowych.
Zupełnie błędnie artykuł ten został przez niektórych odebrany, jako próba analizy wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Wyrok TSUE w sprawie frankowiczów przed kilkoma dniami kapitalnie i wyczerpująco anonsował na łamach Bezprawnika Rafał Chabasiński. Potem Edyta Wara-Wąsowska już po zapadnięciu wyroku pozwoliła sobie podsumować jego najważniejsze tezy. A mój felieton przeczytacie tutaj:
Nie jest prawdą, że zabieram w nim zdanie w sprawie merytorycznych rozstrzygnięć TSUE, a już na pewno ich nie kwestionuję. Jest wręcz przeciwnie, zdaniem „nie szkoda mi banków” niejako przyznaję jego słuszność, skoro banki w istocie stosowały klauzule niedozwolone. Na tym polega prawo, jeśli niekorzystną dla siebie umowę można podważyć, to się to robi.
O czym więc był mój felieton?
Część czytelników znakomicie go zrozumiała, część do tej pory dopytuje „no i co z tego, co ty na tym tracisz?”. Nie wiem czy coś na tym tracę, może nawet nie tracę (choć warto nadmienić, że złotówka przed wydaniem wyroku osłabiła się względem zagranicznych walut).
Powątpiewam, by banki ściągnęły teraz równowartość być może traconych pieniędzy od konsumentów, bo rozkład kredytów frankowych jest nierówny. Taki mBank nagle przestałby być konkurencyjny na tle ING, bo pierwszy frankowiczów ma sporo, a drugi prawie wcale. I wyobrażacie sobie, że nagle zaczyna sobie odbijać to opłatą 50 złotych za kartę? Wolny rynek mu na to nie pozwoli w zdecydowanie większym stopniu, niż jakiekolwiek przepisy.
Najwybitniejsi polscy ekonomiści nie są w stanie przewidzieć jaki będzie skutek orzeczenia TSUE dla gospodarki, więc i ja pozwolę sobie nie bawić się we wróżenie z fusów. Wszystko to ma zresztą marginalne znaczenie, ponieważ mój felieton nie był o prawie, nie był o finansach, ani nawet o gospodarce.
Mój felieton był o społeczeństwie
Któryś z czytelników zarzucił mi, że tekst w porządku, ale zupełnie niepotrzebnie na samym końcu pojawiły się wtrącenia polityczne. Otóż ten tekst ma jakiekolwiek znaczenie wyłącznie w kontekście dokonywanych wyborów politycznych. Ale to nie znaczy, że ja agituję. Ja ubolewam, sygnalizuję problem, staram się w umysłach naszych współczesnych frankowiczów, pięćsetplusowiczów, zasiać pewien impuls intelektualny skłaniający do refleksji.
Frankowicze w dużej mierze zapewne skutecznie podważą swoje umowy kredytowe zawarte z bankami. Podważą je, ponieważ udało im się znaleźć w umowach klauzule, które uznano za niedozwolone. A zaczęli szukać tej drogi, nie z rażącego poczucia niesprawiedliwości. O klauzulach abuzywnych nie słyszało się w czasach, gdy kredyt we frankach był tańszy od złotówkowego.
I choć w związku z tym strzelają korki od szampana, nie możemy zapomnieć, że frankowicze nie znaleźliby się w tej sytuacji, gdyby w przeszłości nie podejmowali absolutnie idiotycznej decyzji o zadłużaniu się w walucie obcego państwa. To trochę tak, jak gdyby uzależniać swoje życie od gry np. reprezentacji Hiszpanii w piłce nożnej. W 2010 wydaje się to świetnym pomysłem, w 2012 roku notujemy kolejne profity, po czym w 2014 drużyna nawet nie wychodzi na Mistrzostwach Świata z grupy. Analogia tak bardzo abstrakcyjna, że aż sam jestem zaskoczony jej adekwatnością.
I znów, czytelnicy w komentarzach pisali, że „my nie jesteśmy ekonomistami, nawet się nie interesujemy, my się nie znamy, tak nam mówili”.
Dziś Polacy też się nie interesują i nie znają, ale nadal dokonują głupich wyborów
No, wy jesteście tu, konfrontujecie się z opiniami, publicystyką, czytacie Bezprawnika, więc może trochę jednak. Ale wasi sąsiedzi już nie.
Mówią wam zatem politycy, że budżet uciągnie rozdawanie publicznych pieniędzy w kolejnych programach. Nawet nie jako ulgi podatkowe, tylko comiesięczne przelewy na konto wedle kryterium płodności. Że budżet jest gotowy na obniżanie wieku emerytalnego i pensję minimalną 4000 złotych brutto. Że przedsiębiorcy mają społeczną odpowiedzialność was utrzymywać.
A wam się to podoba. Bo się nie interesujecie. Niektórzy z głupoty, zdecydowana większość z ignorancji. Dlatego ja nie uważam frankowiczów – jak zarzucał jeden z czytelników – za cwaniaków. Uważam ich za ignorantów.
I gdyby kurs franka diametralnie się nie zmienił, z kredytami frankowymi nie byłoby żadnego problemu. Szczęśliwie uda się jednak wykorzystać błędnie konstruowane przez banki umowy dla swojej własnej korzyści – wykaraskania się z bezmyślnie zawieranych umów pod presją Kasi Cichopek i pani w okienku z banku. Nie uważam jednak za trafny zarzutu frankowiczów, że „złotówkowicze wcale nie byli mądrzejsi, bo ostatecznie to frankowicze tryumfują” (bo i takie padają – że trzeba było przewidzieć, że w razie problemu sądy unieważnią kredyty frankowe – serio!). Nie, cała sytuacja jest raczej symbolem powiedzenia „głupi ma zawsze szczęście”.
Ale nawet szczęście ma swoje limity, a podejmowanie nieodpowiedzialnych decyzji w myśl zasady „hulaj dusza, piekła nie ma” prędzej czy później przyniesie swoje konsekwencje. Może nawet na znacznie większą skalę. I może się zdarzyć tak, że w mniej lub bardziej odległej przyszłości na skutek głupich wyborów dnia współczesnego, podejdziemy – jak w Grecji – do bankomatu, a ten nie wypłaci nam naszych pieniędzy.
To nie są aż tak odległe scenariusze. A przynajmniej są równie odległe co w 2007 roku perspektywa spłacania dwukrotnie wyższych rat kredytu we Frankach. To się przecież nie może wydarzyć. Głosujcie na kogo tam sobie chcecie, szczerze mówiąc moim zdaniem dostaliśmy do wyboru pięć partii o różnych odcieniach tej samej beznadziei. Ale oddając głos w wyborach miejcie na uwadze – jak to kiedyś ładnie mówił któryś z ubezpieczycieli czy banków – że jutro to dziś, tyle że jutro. Perspektywa rozdanych pieniędzy wcale nie oznacza, że za rok te pieniądze będą coś warte.
No powiedzcie, błagam, że historia z frankami czegoś was jednak nauczyła.