Nie sposób w dłuższej perspektywie utrzymać konkurencyjności gospodarki bez przemyślanego systemu kształcenia. Tymczasem edukacja w Polsce wydaje się kuleć. Przynajmniej według tegorocznego „Global Competitivness Report”. Jak to się ma do rewelacji o świetnych wynikach polskich gimnazjalistów w innych badaniach? Sprawy są ze sobą powiązane.
Polska gospodarka utrzymuje swoje miejsce w rankingu Światowego Forum Ekonomicznego, jednak mogłoby być dużo lepiej
Światowe Forum Ekonomiczne co roku prezentuje swój „Global Competitivness Report„. Jest to zestawienie tego, jak poszczególne gospodarki świata radzą sobie w konkretnych dziedzinach ważnych dla ich konkurencyjności. Podobnie jak w zeszłym roku, Polska uplasowała się na 37 miejscu. Nie wygląda to źle. Mogłoby być jednak zauważalnie lepiej, gdyby nie dwie ważne kategorie.
Jedną z nich są oczywiście instytucje naszego państwa. I tak na przykład efektywność polskiej drogi sądowej w odniesieniu do działań i regulacji ze strony organów państwa została sklasyfikowana na 121 miejscu. Spośród 140 badanych państw. Wypadliśmy fatalnie w takich dziedzinach jak „niezależność instytucji sądowych” (118 miejsce), czy gwarantowanie przez rząd stabilności polityki (123 miejsce).
Legislacyjna biegunka, arbitralność postępowania organów podatkowych, czy próby reformowania wymiaru sprawiedliwości mają swoje bezpośrednie przełożenie na taki a nie inny wynik w rankingu.
Edukacja w Polsce jest takim samym obciążeniem dla rozwoju naszego kraju jak niestabilne prawo
Pewnym zaskoczeniem może być jednak poziom umiejętności siły roboczej w naszym kraju. O ile patrząc po całości również tutaj osiągamy 37 miejsce, o tyle w praktycznie wszystkich podkategoriach odnoszących się do edukacji można zaobserwować dużo gorszy wynik. Edukacja w Polsce w raporcie wygląda bardzo kiepsko.
Nauka zawodu została sklasyfikowana na 110 miejscu. Umiejętności absolwentów wypadają niewiele lepiej – polskie szkoły średnie zajmują 100 miejsce, uniwersytety 103. Warto zauważyć, że jako szczególną bolączkę sposobu nauczania w naszym kraju można wskazać naukę krytycznego myślenia. W tej kategorii edukacja w Polsce zajęła 97 miejsce.
Tymczasem niedawno wiadomości TVP poinformowały o wielkim sukcesie polskich gimnazjalistów. W badaniu PISA 2018 wyróżnić można trzy kategorie: „czytanie i interpretacja”, „zastosowanie matematyki w codziennym życiu” oraz „rozumowanie w naukach przyrodniczych”. W każdej Polacy uzyskiwali bardzo dobre wyniki. Spośród państw europejskich mieścili się w ścisłej czołówce.
Reformatorskie zapędy wszystkich kolejnych rządów tworzą chaos w oświacie
Nie sposób nie zauważyć pewnej sprzeczności. Nie chodzi bynajmniej o prorządowa telewizję chwalącą sukcesy uczniów zlikwidowanych przez ten rząd gimnazjów. Nasi uczniowie najpierw uzyskują obiektywnie niezłe wyniki. Później jednak kończą szkoły i okazuje się, że nie posiadają zbyt wielu przydanych w dorosłym życiu umiejętności. Także polskie szkolnictwo wyższe nie jest specjalnie cenione w świecie. Na tzw. liście szanghajskiej znajduje się raptem kilka polskich uczelni. I to dość daleko od czołówki. Skądś się te rozbieżności muszą brać.
Najprostszym wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy jest ewidentny brak spójnego, czy jakiegokolwiek, pomysłu na system oświaty. Edukacja w Polsce jest jedną z tych dziedzin życia, które z uporem maniaka kolejne ekipy rządzące starają się co rusz reformować. Trudno byłoby zliczyć wszystkie istotne zmiany koncepcji ze strony polityków.
Najpierw stworzono gimnazja, by teraz z nich zrezygnować. Byle już, byle szybciej – nawet za cenę podwójnego rocznika w szkołach. Podniesiono wiek szkolny, by potem znieść obowiązek szkolny dla sześciolatków. Tak zwana „nowa matura” funkcjonuje już kilkanaście lat. Co rusz jednak modyfikowano jej formułę. A to dodano obowiązkową matematykę, a to wycofano się z matury ustnej z języka polskiego w formie „prezentacji”.
Zmiany są czymś naturalnym a adaptacja do zmieniających się warunków jest wręcz wartością samą w sobie. Problem w tym, że nie sposób nie zauważyć podobieństwa do innych aspektów życia, w których reformatorski zapęd polityków również jest widoczny. Ciągłe, nieprzemyślane i niekonsultowane z nikim – a zwłaszcza z nauczycielami czy rodzicami – zmiany prowadzić mogą tylko do chaosu.
Polska szkoła wciąż znajduje się pod silnym oddziaływaniem modelu wywodzącego się z dziewiętnastowiecznych Prus
Problem jest jednak głębszy. Większość komentatorów wskazuje na bardzo archaiczny model, na którym opiera się edukacja w Polsce. Ten czasami nazywa się „modelem pruskim”. To jemu zawdzięczamy właściwie współczesny podział na etapy kształcenia, matury, listy lektur czy odgórnie narzucane programy nauczania.
Trzeba przy tym przyznać, że znakomicie odpowiadał potrzebom militarystycznego państwa z okresu rewolucji przemysłowej. Pruska dyscyplina przydawała się w końcu zarówno w wojsku, jak i w fabrykach. Celem takiego a nie innego systemu było stworzenie obywateli posłusznie wykonujących rozkazy, lojalnych państwu i niekwestionujących autorytetów. Brzmi znajomo?
Współczesne państwa mają jednak diametralnie inne potrzeby. Żeby gospodarka mogła się rozwijać, potrzebuje specjalistów, kreatywności oraz innowacji. Oczywiście, edukacja w Polsce w pierwszym przypadku stara się iść z duchem czasu.
Edukacja w Polsce wciąż ma tworzyć obywateli pod linijkę – teraz tylko mają dodatkowo być przydatni na rynku pracy
Niestety, w praktyce uczniowie dość szybko muszą podjąć decyzję determinującą potencjalnie całe ich przyszłe życie. Wybór rodzaju szkoły średniej i profilu klasy jest aż tak ważny. I takiego wyboru muszą dokonać nastolatki, od których trudno oczekiwać dojrzałych i przemyślanych planów życiowych.
Z innowacją jest jeszcze gorzej. Edukacja w Polsce wręcz aktywnie stara się zniechęcić uczniów do kreatywnego czy nieszablonowego myślenia. Nacisk na uczenie pamięciowe wciąż często przeważa nad przygotowaniem wychowanków do samodzielnego rozwiązywania danego problemu. Nowa matura i obsesja standaryzacji na każdym etapie edukacji przyniosła plagę „uczenia się pod klucz”. Jednej i drugiej umiejętności absolwenci najczęściej muszą się oduczyć. Czasami jeszcze na studiach, czasami już w trakcie kariery zawodowej.
Nie sposób także nie zauważyć, że wszelkie dziedziny wiedzy „nieprzydatne na rynku pracy” traktowane są przez rządzących po macoszemu. Jeśli ktoś nie chce, bądź nie jest w stanie, zostać inżynierem albo chociaż lekarzem, to po co zaprzątać sobie nim głowę? Nie przeszkadza to oczywiście decydentom przeładowywać programów nauczania.
Jak szkoła ma uczyć kreatywnego rozwiązywania problemów, jeśli przejawy indywidualizmu nie są w niej zbyt mile widziane?
Niechęć do naruszania jakichkolwiek reguł przez uczniów przekłada się nie tylko na sam proces nauczania. Szkoła jest dla młodych ludzi jednym z ważniejszych środowisk, w których muszą się na dobrych kilka lat odnaleźć. Tymczasem edukacja w Polsce premiuje, poprzez chociażby oceny ze sprawowania, podporządkowanie się tym wyżej w hierarchii. Co gorsza: nawet one zostały sprowadzone do systemu punktowego.
Stosunkowo często zdarzają się szkoły uzurpujące sobie prawo do decydowania o tym, co uczeń robi poza nią. Czy nawet jak się ubiera, albo czy przypadkiem nie próbuje farbować włosów albo się malować. Wyrazem dążenia do wepchnięcia wszystkich w jeden i ten sam szablon było również wprowadzenie do szkół mundurków.
Co psuje system mogliby nadrabiać nauczyciele – gdyby tylko ten sam system nie zniechęcał ich do pracy w zawodzie…
Teoretycznie bolączki samego systemu nadrabiają nauczyciele. Jeśli istnieje jeszcze jakaś forma indywidualnego podejścia do ucznia, to tylko dzięki nim. Problem w tym, że ci są nie tylko skrępowani przez biurokratyczną machinę zamieniającą szkołę wręcz w typowy urząd. Podobieństwo do administracji publicznej jest zresztą nieprzypadkowe. Skoro szkoła ma być kolejną „instytucją”, to nie powinno dziwić, że dotykają ją te same bolączki co pozostałe.
Do tego dochodzi słabnąca motywacja finansowa do podejmowania zawodu nauczyciela. Oczywiście, mogło być gorzej – pracownicy właśnie administracji tego żywym przykładem. Tyle tylko, że zarówno nauczyciel jak i urzędnik patrzą bardziej na pensje programistów, czy nawet budowlańców albo magazynierów. I tak jednych jak i drugich szlag jasny trafia na samą myśl o ewidentnych dysproporcjach w zarobkach.
Edukacja w Polsce wymaga gruntownej reformy? Z pewnością. Gdyby tylko co rusz ktoś nie próbował jej przeprowadzać… O wiele lepszym rozwiązaniem byłaby zmiana sposobu myślenia o nauczaniu przyszłych pokoleń bez jednoczesnego wywracania całej organizacji oświaty do góry nogami po raz kolejny. Szkoła nie jest i nie może być po prostu kolejnym urzędem.