Niekiedy jedna zła decyzja jest w stanie po czasie spowodować iście opłakane skutki. Dziejąca się na naszych oczach integracja Rosji i Białorusi jest jedną z nich. Umowa o utworzeniu państwa związkowego przypomina pakt z diabłem. Z tą różnicą, że Aleksander Łukaszenka sprzedał nie swoją duszę, lecz swój kraj.
Rosja coraz silniej naciska na realizowanie zapisów umowy związkowej przez Białoruś, opór Aleksandra Łukaszenki znacząco osłabł
Na początku roku pisaliśmy na łamach Bezprawnika o naciskach ze strony Rosji na przyspieszenie integracji pomiędzy tym państwem a Białorusią. Jak się łatwo domyślić, przez „integrację” należy rozumieć podporządkowanie silniejszemu partnerowi ze strony słabszego. Od tego czasu sprawy posunęły się znacząco do przodu.
Obecnie przywódcy obecnych państw szykują się do spotkania mającego ustalić szczegóły dotyczące integracji pod względem gospodarczym. W grę wchodzi także integracja sądownictwa obydwu państw. A w dalszej kolejności także chociażby wspólny parlament.
Władimir Putin posiada obecnie wszelkie możliwe instrumenty pozwalające mu sprawić, by integracja Rosji i Białorusi stała się faktem. Przede wszystkim mowa o uzależnieniu białoruskiej gospodarki od dostaw chociażby tanich surowców z Rosji. Co więcej, Białorusini reeksportują rosyjski gaz. Zyski z tego tytułu stanowią istotną pozycję w budżecie Białorusi.
Integracja Białorusi i Rosji to dla Kremla nadspodziewanie duże ryzyko – ale i oczywisty zysk
Oczywistym jest, że integracja Białorusi i Rosji oznacza dla Moskwy docelowo wchłonięcie mniejszego sąsiada. Wbrew pozorom, wcale nie musi to być przesadnie korzystne posunięcie. Jak pokazuje historia chociażby zjednoczenia Niemiec, czy nawet aneksji Krymu, koszty wcielenia słabiej rozwiniętego gospodarczo terytorium mogą być astronomiczne.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że Kremlowi na poziomie życia obywateli nie zależy tak bardzo. O wiele cenniejsza jest możliwość kolejnego zagrania na imperialnym sentymencie Rosjan. „Odzyskanie” kolejnego „bratniego” terytorium, czy „odwiecznych ziem ruskich” może wydatnie przyczynić się do przetrwania obecnych władz.
Te mają się czego obawiać – problemy gospodarcze i niemożliwa wręcz do ukrycia korupcja sprawia, że nawet dość spolegliwi względem władzy Rosjanie coraz śmielej manifestują swoje niezadowolenie. A także brak uwielbienia względem rządzących.
Kolejnym ważnym dla Moskwy czynnikiem jest to, czego najbardziej obawiamy się chociażby w Polsce. Pełne podporządkowanie sobie Białorusi rzuca cień zagrożenia rosyjską agresją chociażby na państwa nadbałtyckie. Nigdy w końcu nie wiadomo, gdzie pojawi się jakaś „uciskana mniejszość rosyjska”, którą trzeba wyzwolić. Tak jak na Krymie czy w Donbasie.
Kiedy integracja Białorusi i Rosji dopiero raczkowała, okoliczności były zupełnie inne niż dzisiaj
Wiadomo co do zyskania ma Rosja, jednak dlaczego w ogóle takiej integracji miałaby chcieć Białoruś? Teoretycznie, Moskwa jest gotowa wydać mnóstwo pieniędzy, byle tylko utrzymać jakąś kłopotliwą prowincję w swoich granicach. Najlepszym przykładem jest chociażby Czeczenia. Po latach krwawej wojny ta „autonomiczna republika” stanowi w praktyce państwo w państwie, rządzone twardą ręką prezydenta Ramzana Kadyrowa. Jego gospodarka opiera się przede wszystkim o dotacje z metropolii.
Integracja Białorusi i Rosji to jednak problem dużo bardziej skomplikowany. Zagrożenie dla niepodległości Minska jest wynikiem jednej błędnej decyzji. Od 1996 r. Rosja i Białoruś zaczęły dążyć do stowarzyszenia. Z czasem ta współpraca przerodziła się w umowę związkową przewidującą utworzenie Związku Białorusi i Rosji. Pod koniec roku 1999 podpisano umowę o utworzeniu państwa związkowego.
Dokument ten zakładał stopniową integrację obydwu państw w celu stworzenia jednego. To właśnie na realizację zapisów tej umowy zaczęła naciskać na Aleksandra Łukaszenkę Moskwa. Białoruski prezydent teraz wcale do pogłębiania współpracy się w ostatnich latach nie garnął. Wygląda jednak na to, że oczywista dysproporcja sił staje się powoli decydującym argumentem.
Aleksander Łukaszenka miał całkiem sprytny plan jak stać się najważniejszym człowiekiem na terenie dawnego ZSRR
Nie oznacza to jednak wcale, że białoruski prezydent lata temu oszalał. Oczywiście, musiał już wtedy zdawać sobie sprawę z tego że w Związku Białorusi i Rosji to Moskwa będzie dominować. Warto jednak zauważyć, że w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych sytuacja obydwu państw wyglądała nieco inaczej.
Przede wszystkim, Rosją nie rządził jeszcze Władimir Putin. Federacja Rosyjska znajdowała się w schyłkowym okresie rządów Borysa Jelcyna. Kiedy podpisano pierwsze umowy stowarzyszeniowe, Rosjanie dopiero wychodzili z traumy po upokarzającej porażce w I Wojnie Czeczeńskiej. Kiedy przekształcano Związek Białorusi i Rosji w państwo związkowe, odwetowa II Wojna Czeczeńska dopiero się zaczynała.
Aleksander Łukaszenka tak naprawdę nigdy nie przejmował się Białorusią jako samodzielnym podmiotem. Początek jej państwowości to próba zbudowania własnej tożsamości odwołując się do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego. Stąd Pogoń jako herb tego państwa i bało-czerwono-biała flaga. Łukaszenka wolał jednak inną tradycję, dużo bliższą jego sercu – tradycję Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.
Integracja Białorusi z Rosją miała przy tym zaspokoić jego własne polityczne ambicje. To on miał się docelowo stać przywódcą nowo powstałej całości. Przy całej słabości ówczesnej Rosji – gospodarczej, militarnej czy politycznej – ten plan nie był wcale oderwany od rzeczywistości.
Prezydent Białorusi z pewnością nie spodziewał się, że Władimir Putin zdoła zaprowadzić porządek po rządach Borysa Jelcyna
Plany Łukaszenki pokrzyżował jednak Władimir Putin. Początki rządów rosyjskiego prezydenta przyniosły nową jakość, przynajmniej w porównaniu z Jelcynem. Sprzyjająca koniunktura gospodarcza pozwoliła Federacji Rosyjskiej odbić się od dna. Władza samego Putina zaś stała się czymś niepodlegającym dyskusji – podobnie zresztą jak władza Łukaszenki w Białorusi.
Kolejnym czynnikiem, który doprowadził Białoruś w miejsce w którym znajduje się teraz jest sam prezydent. Autorytarny sposób rządzenia, czerpiący pełną garścią z wzorców rosyjskich nie przysparzał mu zbyt wielu sojuszników na zachodzie. Traktowanie Łukaszenki niczym dyktatora którego trzeba obalić – niestety, z czynnym udziałem kolejnych polskich władz – tylko popychał Białoruś w objęcia Moskwy.
Trzeba przyznać, w ostatnich latach Łukaszenka stał się dużo bardziej asertywny względem Rosji. Udało mu się nawet osiągnąć zauważalne ocieplenie w relacjach z zachodem, w tym nawet z Polską. Odegrał przy tym dość ważną rolę w uporządkowywaniu relacji pomiędzy Rosją a Ukrainą po zajęciu Krymu i wybuchu wojny w Donbasie.
Wygląda na to, że białoruski prezydent musiał zauważyć w co siebie i swój kraj wpakował. Integracja Białorusi i Rosji oznacza w końcu koniec „ostatniego dyktatora w Europie”. W najlepszym wypadku czekałby go los kolejnego Ramzana Kadyrowa. To jednak nie jest wcale takie pewne. Tak czy siak, władzę na Białorusi sprawowałby Kreml.
Tak naprawdę integracja Białorusi i Rosji zależy od możliwości większego i silniejszego z partnerów – te nie są jednak nieograniczone
Niestety, wiele wskazuje na to, że integracja Białorusi i Rosji jest już nieuchronna. Władze obydwu tych państw nie mają tradycji przejmowania się protestami opinii publicznej. Ostatnie protesty w Minsku nie mają zresztą przesadnie masowego charakteru. Białoruś w kluczowym momencie – a więc kilka lat temu – tak naprawdę nie otrzymała żadnej korzystnej kontroferty ze strony zachodu. Unia Europejska dzisiaj ma zresztą swoje problemy. Francja blokuje nawet dużo bezpieczniejszą dalszą integrację w kierunku Bałkanów.
Czy to oznacza, że powinniśmy przyzwyczajać się do perspektywy wydłużenia granicy polsko-rosyjskiej? Niekoniecznie. Integrację może powstrzymać zła kondycja rosyjskiej gospodarki. Ta z kolei nie jest przesadnie wydajna. Rekordowe zyski z eksportu surowców tak naprawdę zostały zmarnowane na „wielkie geopolityczne projekty”, w tym na zbrojenia. Także sankcje za agresję przeciwko Ukrainie Moskwa wciąż bardzo boleśnie odczuwa.
Być może Federacja Rosyjska nie będzie po prostu w stanie pochłonąć Białorusi? Czas, jakby nie patrzeć, gra na niekorzyść mocarstwowych planów Kremla.