Na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata został dziś skazany Białorusin, który oddał strzały w gdyńskiej siedzibie firmy Thomson Reuters. O tej historii było głośno w całej Polsce w listopadzie 2017 roku. Stsiapan S. miał swoją broń w pracy. W pewnym momencie podszedł do niego człowiek odpowiedzialny za ochronę budynku i chciał mu ją odebrać. Doszło do szamotaniny i padły dwa strzały. Białorusin został jednak skazany nie za usiłowanie zabójstwa, co pierwotnie mu zarzucono, ale za narażenie człowieka na niebezpieczeństwo.
Broń w pracy – za co skazano Białorusina?
Tą sprawą od początku rządziły duże emocje. Strzały padły w budynku, w którym pracowało kilkaset osób. I choć bezpośrednich świadków zdarzenia było niewielu, to sam odgłos wystrzałów wywołał wśród pracowników nie lada panikę. Pierwsze informacje mówiły o strzelaninie, od razu zrodziły się podejrzenia o zamach terrorystyczny i wróciła dyskusja o tym czy dostęp do broni w Polsce powinien być ograniczony. Ale, kiedy kurz zaczął opadać, okazało się że całe zdarzenie było efektem z jednej strony nieporozumienia, a z drugiej lekkomyślności. S. bowiem miał pozwolenie na broń i przynosił ją do pracy co jakiś czas, bo przychodził do niej po zajęciach na strzelnicy. Takie miał hobby, o którym wielu jego kolegów wiedziało. Niestety nie wiedział o tym pracownik, który postanowił odebrać mu broń.
Dziś gdyński sąd, uzasadniając wyrok, przedstawił jak wyglądały fakty. Białorusin miał ze sobą dwie sztuki broni – długą i krótką. Tą pierwszą miał w futerale i to o nią zaczęła się kłótnia. Pracownik odpowiedzialny za ochronę chciał mu ją zabrać, wtedy S. zaczął jej bronić i wyciągnął krótkiego glocka. Zaczęła się szamotanina, po której z pistoletu padły dwa strzały. Żaden z nabojów na szczęście nikogo nie trafił. Białorusin został jednak obezwładniony, zatrzymany przez policję, a dwa dni później usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa. Co ciekawe, niedługo potem najpierw sąd nie zgodził się na jego aresztowanie, a potem prokurator sam zmienił zdanie, uznając że nie o usiłowanie zabójstwa w tym wszystkim chodziło. Nowy zarzut, który utrzymał się do końca, polegał na narażeniu człowieka na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Czyli artykuł 160 kodeksu karnego.
Czy broń w pracy to aby na pewno dobry pomysł?
Sąd zgodził się ze sformułowanym przez prokuratura zarzutem i dał Białorusinowi wyrok w zawieszeniu. Przyznał, że strzelec nie chciał zrobić krzywdy ochroniarzowi, ale jego działanie było bezprawne. A, mówiąc już najogólniej, po prostu lekkomyślne. Bo nikt nie kwestionował faktu posiadania przez oskarżonego pozwolenia na broń. Miał on prawo chodzić z nią i używać jej w odpowiednich miejscach, miał też obowiązek jej bronić na wypadek próby zaboru. Problem w tym, że wnoszenie jej do wypełnionego ludźmi biurowca było stwarzaniem niepotrzebnego ryzyka. Co udowodniła konfliktowa sytuacja z ochroniarzem, która przez obu panów nie została rozegrana w pełni profesjonalnie. Jednak to właściciel broni został tu uznany za winnego. Sąd stwierdził bowiem, że to co zrobił to nie była obrona konieczna.
Broń w pracy – czy prawo na to pozwala?
Nie ma jednego, konkretnego przepisu zakazującego przynoszenia legalnie posiadanej broni do pracy. Są jednak od tego wewnętrzne regulaminy danej firmy. W przypadku Thomson Reuters istniał zapis o tym, by nie wnosić do budynku niebezpiecznych przedmiotów. Najwidoczniej Białorusin uznał, że broń w jego rękach jest bezpieczna. Co „przechodziło” przez dłuższy czas, ale zakończyło się na fatalnie zakończonej szamotaninie. Dziś, jak mówił po wyroku prokurator, firma zmieniła swój regulamin, w którym dopracowała odpowiednie zapisy i broni nikt już, nawet hobbystycznie, wnieść do niej nie będzie mógł.
Cała sprawa zapewne będzie miała swój dalszy ciąg. Prokurator chciał roku bezwzględnego więzienia, więc być może wniesie apelację. Można też podejrzewać, że Białorusin będzie chciał się odwoływać. Bo od początku zapewniał o czystości swoich intencji i podkreślał, że robił wszystko zgodnie z procedurami wyznaczonymi przez posiadane pozwolenie na broń. Ale nawet jeśli tak było, to chyba każdy, zajmujący się hobbystycznie strzelaniem, wyciągnie z tej sprawy jedną nauczkę. Nie kuśmy losu i nie wnośmy takich rzeczy do miejsca pracy. Po prostu. Dla dobra swojego i innych.