I Liceum Ogólnokształcące w Rzeszowie wprowadza dress code. W pakiecie m.in. możliwość chodzenia jedynie w spodniach 3/4 latem jeżeli chodzi o chłopaków, odpowiednia bielizna (cokolwiek to znaczy), a także szereg innych michałków.
Dress code w I Liceum Ogólnokształcącym w Rzeszowie
Absolwentka I Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie utworzyła na Facebooku wydarzenie, będące swoistym protestem przeciwko wprowadzeniu regulacji dotyczących dress code. Wśród nich m.in.
- zakaz ubierania koszulek na ramiączkach (nawet na golf)
- nakaz noszenia „odpowiedniej” bielizny
- niepokazywanie dekoltu, ramion, brzucha, pleców
- zakaz posiadania sztucznych paznokci
- zakaz farbowania włosów
- nakaz noszenia delikatnego makijażu
- sukienki rzekomo do połowy łydki
- stonowane kolory na ubraniach (hawajskie koszule odpadają)
- konieczność spinania włosów
- zakaz biżuterii u chłopaków
Reguły są – szczerze mówiąc – dużo bardziej restrykcyjne niż w katolickiej szkole, do której kiedyś uczęszczałem. Nadmienię tylko, że było to gimnazjum. Tutaj mowa o liceum – i to państwowym, z zasady świeckim – które serwuje uczniom istną rewolucję w zakresie ubioru. Warto nadmienić, że nowe zasady zostały przedstawione przez jedną z nauczycielek, która – jak wskazuje autorka facebookowego protestu – miała być wówczas ubrana w panterkowe futro oraz długie kozaki na szpilkach.
Dress code w liceum – po co!?
Jako nieco starszy kolega całkowicie rozumiem rozgoryczenie uczniów I Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie, którzy protestują – obierając właściwą dla wieku i czasów formę – na Facebooku, bo szkoła chce im narzucić, jak powinno się wyglądać.
Zasady dress code w szkołach są najczęściej ukazywane jako konieczność walki z tym, że młodzież to przecież chodzi albo w połowie rozebrana, albo cała w kolczykach.
W 21 wieku, w tym wstrętnym, przesiąkniętym konsumpcjonizmem millennium, wolność w zakresie ubierania się powinna być fundamentalna. Nieregulowanie tych kwestii, wytyczając granicę jedynie w tym samym miejscu, w którym czyni to Kodeks wykroczeń, odnosząc się do nieobyczajności, powinno być normą – z pewnością na poziomie szkół średnich.
Licealista, statystycznie w zasadzie dorosły człowiek, raczej wie, jak powinien się ubrać, a brak szczególnych regulacji w tym zakresie raczej nie powoduje patologii. Wolność wyrażania siebie poprzez ubiór to jeden z istotnych elementów – wszak przy powszechnej dostępności całego spektrum ubrań i dodatków, wygląd jest elementem wyrazu, a nie wypadkową tego, co akurat udało się w sklepie znaleźć.
No to może… szkolne mundurki?
Miałem okazję uczyć się w szkole podstawowej wtedy, gdy minister Roman Giertych pochylił się przed o. Rydzykiem nad pomysłem przywrócenia szkolnych mundurków. W 2006 roku dumnie grzmiał:
Serdecznie zachęcam dyrektorów do wprowadzania jednolitego stroju dla uczniów. Mundurki szkolne nie tylko zwiększą bezpieczeństwo w szkołach i wprowadzą ład w ubiorze, ale jestem pewien, że staną się piękną tradycją i dumą każdego ucznia.
Z perspektywy czasu wydaje mi się, że był to po prostu wyraz wzdychania rządzących do czasów ich młodości i dziwię się w sumie, że w mojej mundurkowej kamizelce nie zamontowano małego głośnika, wygrywającego radośnie „Toto – Africa”.
Sam pomysł wprowadzenia szkolnego mundurku jako tradycji jest bowiem irracjonalny, a ową irracjonalność najdobitniej przedstawiono w kultowym „Misiu”
Pytasz, dlaczego? No bo tradycją nazwać niczego nie możesz. I nie możesz uchwałą specjalną zarządzić ani jej ustanowić. Kto inaczej sądzi, świeci jak zgasła świeczka na słonecznym dworze. Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę […]
Tradycje szkolnych mundurków są bowiem zależne od konkretnych szkół, a odgórne ich wprowadzanie nie ma absolutnie żadnego sensu.