Duńczycy są „frajerami”, bo dają Polakom zasiłki i nie sprawdzają, co się dalej dzieje z pieniędzmi? To bardzo przykre zjawisko, ale dokładnie obrazuje, jak daleko nam do wartości europejskich. Najlepiej dostać jak najwięcej za darmo, bo skoro dają, to trzeba brać – prawda?
Jak dostać socjal w Danii?
Powyższe pytanie z pewnością pojawia się bardzo często wśród imigrantów, zapewne nie tylko Polskich. Dania jest jednym ze skandynawskich państw dobrobytu, w którym opiekuńczość pozwala na dostanie życie niemalże każdemu, kto chętnie pracuje lub jest na tyle cwany, by „wykorzystywać możliwości”. Właśnie owo wykorzystywanie możliwości porządnie zdenerwowało Duńczyków.
W serwisie Money.pl opublikowano artykuł, którego przedmiotem jest stosunek Duńczyków do Polaków, korzystających z zasiłku na szukanie pracy. Zasiłek ten polega na udzielaniu świadczeń pieniężnych przez trzy miesiące. Zasiłek jest o tyle ciekawy, że udzielany jest w wypadku powrotu imigranta do Polski i zakłada, że nasz rodak właśnie w ojczystym kraju będzie poszukiwał pracy. Podkreślę, że przez trzymiesięczny okres pieniądze płaci Dania.
Niejeden Polak pomyślał zapewne, że Duńczycy to nieźli „frajerzy”, skoro dają pieniądze „za darmo”. Rzeczone świadczenie bardzo często traktowane było (i zapewne jest) jako swoisty dodatek wakacyjny. Rodak wracał do kraju, robił sobie swoiste wakacje – bądź faktycznie gdzieś (na przykład na czarno) pracował – a w tym samym czasie jego konto regularnie powiększało się o wpływy z dodatku socjalnego.
Duńczycy walnęli pięścią w stół i stwierdzili, że jest to działanie co najmniej nie fair.
Co to oznacza?
Duńczycy denerwują się na obcokrajowców – bo omawiane działanie to nie jest domena jedynie Polaków – z bardzo prostego powodu. Kraje skandynawskie słyną z wysokiego poziomu rozwoju społeczeństwa jako takiego i specyficznego – jak na nasze realia – stosunku do obowiązującego prawa. Duńczyk, jeżeli otrzyma wsparcie przy poszukiwaniu pracy, faktycznie owej pracy będzie poszukiwał.
Zaufanie do siebie nawzajem, realizowane poprzez bezwiedne i bezwzględne stosowanie prawa względem samego siebie w formie, którą brytyjski jurysta nazwałby „Self-Application”, jest tak wysokie, że w krajach skandynawskich występują zachowania, które u przeciętnego Polaka wywołałyby znaczący uśmiech z politowaniem. Nie jest to przesadą, wszak – przykładowo – wyobraźmy sobie, że na polskim targu sprzedawcy fizycznie nie ma, wystawia on swoje towary, zostawia pojemnik na pieniądze, a ludzie sami się obsługują, rozmieniając nawet banknoty i zabierając sobie resztę. Taka sytuacja to duński autentyk, opisany przez Marlene Rydahl w jednej ze swoich książek.
Na duńskie hygge składa się wiele elementów, ale specyficzny stosunek do prawa jest jednym z naczelnych – nawet jak zazwyczaj się o nim wprost nie wspomina. Szkoda mi czasem Duńczyków, że imigranci ich deprawują. Wszak takie przestrzeganie prawa do bólu – według niejednego Polaka, ale nie tylko – jest nieopłacalne, w portfelu jest mniej, a i trzeba się przy okazji napracować.
Jest z nami aż tak źle?
Nie chciałbym, żeby tekst miał wydźwięk obrażający nas, Polaków. Warto jednak zauważyć, że skandynawskie podejście do norm – zarówno społecznych, jak i tych wynikających z prawa stanowionego – jest inne, niż u nas. Ma to swoje podstawy. Przykładowo, hiperboliczny Polak niechętnie płaci podatki i narzeka na ich podnoszenie, bo i tak nie widać, by były one wykorzystywane przez państwo odpowiednio, niechętnie segreguje śmieci, skoro „inni tego nie robią”, nie boi się łamać prawa, bo przecież „wszyscy tak robią”. Te przykłady można mnożyć.
Okres PRL-u, ale także dzikie lata 90′ nauczyły nas, że trzeba sobie za wszelką cenę radzić. Kryzys mieszkaniowy i rosnące zadłużenie nakazuje z kolei postępować tak, by jak najwięcej w portfelu zostawało. To nie jest do końca mentalność, ale umiejętności nabyte w naszej specyficznej polskiej codzienności. Taka swoista szkoła przetrwania.
Nie można jednak bezwiednie uznawać, że obecna sytuacja jest w porządku. Kult cwaniactwa powinien zniknąć, a skandynawskie podejście – w szczególności duńskie – powinno nie być kalką, ale źródłem pewnej nauki. Nawet wtedy, gdy nie jesteśmy Duńczykami, a chociażby w Danii nie mieszkamy. Tutaj chodzi o elementarne wartości europejskie i szacunek. Szacunek do prawa, otoczenia, środowiska i – co wydaje się najważniejsze i wiodące – do siebie nawzajem.