Epidemia koronawirusa nie jest w Polsce, czy nawet Europie, zbyt wielkim problemem. Dużo większe zagrożenie stanowi obecnie zwykła grypa. Odmiennie wygląda sytuacja w Azj, gdzie choroba zbiera największe żniwo. Chęć ograniczenia jej rozprzestrzeniania skłania do dość drastycznych środków. Chiny niszczą pieniądze w obawie przed roznoszeniem za ich pomocą zarazków.
W Europie nie powinniśmy bać się epidemii koronawirusa, co innego mieszkańcy Państwa Środka
Koronawirus 2019-nCoV, ochrzczony nazwą „covid19”, wzbudza popłoch nawet wśród mieszkańców naszej części świata. Tej stosunkowo jeszcze niezagrożonej epidemią. Trudno byłoby to jednak porównać z reakcjami ze strony chińskich władz. To w końcu w Państwie Środka znajduje się ognisko choroby – miasto Wuhan w prowincji Hubei.
Liczba zarażonych w Chinach sięga obecnie przeszło 70 tysięcy osób. Robi wrażenie? Właściwie, nie powinno. Samo Wuhan liczy sobie przeszło 7 milionów mieszkańców. W skali kraju wcale jest dopiero szóstym największym miastem. Państwo Środka zaś wciąż pozostaje najludniejszym państwem na ziemi. Warto także zauważyć, że kilkanaście tysięcy osób wyzdrowiało i opuściło szpitale. Co nie znaczy, że tamtejsze władze nie starają się dmuchać na zimne.
By powstrzymać rozprzestrzenianie choroby, Chiny niszczą pieniądze obarczone największym ryzykiem kontaktu z chorymi
Jak podaje Business Insider, Chiny niszczą pieniądze. Przynajmniej te wykorzystywane w rejonach dotkniętych epidemią. Mowa o szpitalach, targowiskach czy autobusach. Ludowy Bank Chin podejmuje również inne środki mające ograniczyć ryzyko rozprzestrzeniania zarazków za pomocą gotówki. Pieniądze obarczone nieco mniejszym ryzykiem są dezynfekowane. Chińczycy stosują w tym celu wysokie temperatury lub ultrafiolet. Następnie gotówka jest przechowywana od 7 do 14 dni.
Skąd tak drastyczne środki? Pieniądze zmieniają właścicieli nawet kilka razy dziennie, w toku rozmaitych codziennych transakcji. Tymczasem do samego Wuhan miało w samym styczniu trafić ok. czterech miliardów yuanów w banknotach. Z całą pewnością spora część tej kwoty z ogniska epidemii także wyjechała.
Warto przy tym zauważyć, że zabiegi odkażające dotyczą także wszelkiej maści powierzchnie często dotykane przez ludzi. Takie jak chociażby guziki w windzie czy klamki. Chiny niszczą pieniądze i stosują masowe odkażanie, ale czy tego typu działania mają w ogóle głębszy sens? Z całą pewnością tego typu działania same w sobie nie powstrzymają wirusa. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że to tylko jeden z elementów starań zmierzających do powstrzymania rozprzestrzeniania wirusa.
Można doszukać się związku pomiędzy co rusz wybuchającymi na Dalekim Wschodzie epidemiami a… tradycyjną chińską medycyną
Nie sposób jednak nie zauważyć, że sam wybuch epidemii koronawirusa ma ścisły związek z przyzwyczajeniami mieszkańców Chin. Ściślej mówiąc: specyficznymi upodobaniami kulinarnymi oraz tradycyjną chińską medycyną. Pierwotnym gospodarzem wirusa miały być nietoperze, jednak dalsze badania wskazywały na pośrednie ogniwo w postaci łuskowców.
Łuski tych sympatycznych zwierząt były wykorzystywane do wyrobu „lekarstw”. Wcześniejsza epidemia SARS, choroby także pochodzącej z rodziny koronawirusów, powiązana jest z kolei z cywetami – drapieżnymi ssakami, którymi zajadali się mieszkańcy Państwa Środka.
Tymczasem tego typu praktyki cieszą się wsparciem ze strony nie tylko władz Chin, ale także uznaniem ze strony chociażby Światowej Organizacji Zdrowia. WHO uznało ją w końcu za formę leczenia, a więc tym samym coś równorzędnego osiągnięciom współczesnej medycyny. Kosztem podtrzymywania tej praktyki jest najwyraźniej nie tylko regularna rzeź niezliczonej ilości zagrożonych wyginięciem gatunków zwierząt, ale także równie regularne epidemie wybuchające na Dalekim Wschodzie.