Na łamach TVP od niedawna emitowany jest program „Kasta”, którego misją jest obrzydzanie społeczeństwu sędziów, by władza mogła wyrzucać ludzi, którzy wydają wyroki nie pomyśli Jarosława Kaczyńskiego i powoływać na ich miejsce takich, którzy wydają wyroki oczekiwane przez kierownictwo PiS.
Przepraszam, że mówię to tak brutalnie i wprost, ale taka jest prawda. Możecie takie działania popierać, ale chociaż nie mówcie, że jest inaczej. Uważam jednak, że przymykanie oka na takie praktyki nie jest rozsądne w dłuższej perspektywie, bo politycy się zmieniają, a rozpędzone limuzyny mogą pewnego dnia wjechać w każdego z nas. I chcielibyśmy mieć wtedy chociaż prawo po swojej stronie.
Reforma Kościoła a reforma sądownictwa
W chwili, gdy piszę te słowa, prawdopodobnie na świecie gdzieś jakiś ksiądz molestuje, a może nawet gwałci jakieś dziecko. Takich przypadków są tysiące, ale dopiero nieśmiało zaczyna się o nich otwarcie mówić. Tym niemniej mądrzy ludzie nie odwracają się z tego powodu masowo od Kościoła (choć ten swoją biernością daje ku temu wiele powodów, szczególnie w Polsce), a już z całą pewnością nie odwracają się od Boga.
Zastanawia mnie więc, że bardzo często te same środowiska, podejmują zupełnie odwrotną drogę wnioskowania w przypadku sędziów. Przyczynkiem reformy nie były nigdy głośno skrytykowane przez rządzących wydłużone procedury postępowania, coraz droższe procesy, przewlekłe postępowania dowodowe, bałagan organizacyjny w sądach spowodowany m.in. brakiem pieniędzy dla korpusu cywilnego. Nie, Prawo i Sprawiedliwość swój koronny argument przemawiający za reformą wymiaru sprawiedliwości oparło na historii sędziego, który na stacji benzynowej ukradł bodajże kiełbasę.
Źli ludzie uprawiają różne zawody. Mogą być lekarzem, mechanikiem, nauczycielem, księdzem, sędzią, a nawet pracownikiem Wiadomości. Tego nie da się uniknąć, natomiast trzeba kontrolować pewną skalę szaleństwa. Nie można na podstawie czarnych owiec negatywnie weryfikować całej grupy zawodowej, a już na pewno nie można instrumentalnie wykorzystywać tego w kampaniach nienawiści tworzonych dla realizacji politycznych celów.
„Kasta” TVP to polityczna szczujnia, za którą przemawiają złe intencje
Stowarzyszenie sędziów Iustitia, poinformowało dziś o incydencie na sali sądowej, w wyniku którego sędzia Sylwia Rehlis z Sądu Rejonowego w Rybniku została napadnięta przez podsądnego na posiedzeniu. Podsądny przeskoczył przez stół sędziowski uderzył ją w pięścią w okolice obojczyka, a następnie skopał. Napastnika obezwładnił protokolant.
Takie sytuacje miały już miejsce w przeszłości. Nie mogę też przesądzić jednoznacznie, że ten akurat incydent był bezpośrednim efektem emisji programu „Kasta” w TVP. Jako osoba, która w dużej mierze zajmuje się rynkiem reklamowym – od strony funkcjonalnej, prawnej, budżetowej itd., mogę jednak zapewnić, że program realizuję misję wysokonakładowej kampanii PR-owej, która ma na celu wywołanie określonego odruchu w społeczeństwie. W tym wypadku poprzez prowadzoną w atmosferze nagonki narrację pokazującą przypadki sędziów, którzy zapewne minęli się z powołaniem.
W normalnych okolicznościach i przy normalnej narracji, kto wie, może nawet byłoby dobrze, że taki program powstał. Prawda jest bowiem taka, że media – jako nieformalna czwarta władza – bywają najskuteczniejszym narzędziem walki z nieprawidłowościami pierwszej, drugiej i trzeciej władzy. A przy tym najbardziej neutralnym i wiarygodnym, choć w ostatniej dekadzie bardzo się to pozmieniało. Zniewolone kontraktami reklamowymi spółek skarbu państwa i grantami portale, gazety i telewizje uprawiają ideologiczne kalkulacje.
W normalnym państwie byłoby dobrze, że taki program powstał. Okoliczności są jednak wyjątkowe, zaś narracja patologiczna.
Konsekwencją podkopywania statusu i autorytetu sędziów zarówno na szczeblu politycznym, jak i medialnym, będą zdarzenia takie jak dziś z Rybnika. Ich pozycja nie tylko niesłusznie dla prawa (a więc obiektywnego interesu ogółu społeczeństwa) osłabia się, ale na dodatek wyzwalane są instynkty, które w jakiś sposób mogłyby dopingować czy wspierać „systemową walkę”, na którą część elektoratu, nierzadko z marginesu, jest podatna. Dzisiejszy incydent powinien być dla nas żółtą lampką ostrzegawczą, jeżeli chcemy tolerować tego typu narrację lub – co gorsza – dotować ją astronomicznymi kwotami.