Epidemia COVID-19 to poważne zagrożenie dla zdrowia obywateli i stanu gospodarki całego państwa. Kryzysy to jednak także okazja do zarobienia niemałych pieniędzy. Prawdziwy problem zaczyna się wówczas, gdy w takich transakcjach organy państwa pomagają przysłowiowym „znajomym królika”. Nowa afera maseczkowa kładzie się cieniem na reputacji ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego.
Ministerstwo zdrowia nie ma szczęścia do zakupów środków ochronnych w trakcie pandemii koronawirusa
W momencie wybuchu epidemii koronawirusa panował swego rodzaju chaos. Kiedy uzmysłowiono sobie skalę zagrożenia, rządy musiały szybko pozyskać duże zapasy sprzętu ochronnego. Podstawowy stanowią maseczki. Zapotrzebowanie na nie od samego początku było wręcz kluczowe – chociażby w przypadku personelu medycznego będącego na pierwszej linii walki z chorobą.
O ile minister zdrowia Łukasz Szumowski stał się politykiem, któremu Polacy najbardziej ufają, o tyle posunięcia podległego mu resortu w sprawie zakupu maseczek budzą pewne pytania. Pierwszym była marcowa sprawa zakupu 5 milionów maseczek przez firmę MBF Group, której prezesem zarządu jest działacz rządzącego Prawa i Sprawiedliwości. Firma ta w zasadzie nie zajmowała się wcześniej handlem międzynarodowym. Po wyjaśnieniach złożonych przez samą spółkę sprawa jednak ucichła.
Największą kontrowersją w tym przypadku było równoczesne wprowadzenie zakazu importu maseczek przez osoby prywatne i inne formy. Nagłośnienie sprawy mogło mieć związek z ponownym umożliwieniem handlu maseczkami. Obecna afera maseczkowa to już dużo poważniejsze zarzuty. Gazeta Wyborcza ustaliła bowiem, że w innym przetargu, tym razem za 5 milionów złotych, zarobić miał przyjaciel rodziny ministra – z zawodu instruktor narciarski. Łukaszowi G. kontrakt miał pomóc załatwić brat ministra, Marcin.
Afera maseczkowa wygląda na bardzo poważny przejaw niegospodarności lub niekompetencji
Same w sobie powiązania rodzinno-towarzyskie z rządowymi kontraktami sprawiają paskudne wrażenie. To nie tak, że każda tego typu sytuacja stanowi przejaw korupcji, nepotyzmu czy kumoterstwa. Problem w tym, że wszystkie na takową patologię wyglądają. Zwłaszcza wówczas, gdy jednym ze sloganów własnej formacji politycznej jest „wystarczy nie kraść”.
Pół biedy jeszcze, jeśli skutkiem takich powiązań jest korzyść dla państwa. Afera maseczkowa tego kryterium jego nie spełnia. Maszeczki zakupione przez spółkę Łukasza G. okazały się nie spełniać oczekiwanych przez ministerstwo wymagań jakościowych. Jakby tego było mało, testy zostały przeprowadzone 40 dni po zakupie sprzętu.
Kolejną skazą na postępowaniu ministerstwa zdrowia jest sama cena, za którą zakupiono towar. W grę wchodzi co najmniej 100 tys. maseczek typu FFP2, płacąc ok. 39 netto za sztukę (z VAT to ok. 42 zł) i 20 tys. maseczek chirurgicznych po 8 zł. Tymczasem ceny nawet w tamtym okresie były wielokrotnie niższe. Maseczki typu FFP2 kosztowały 2-4 zł., wspomniana wyżej MBF Group miała swój kontrakt realizować po cenie 2 zł. za sztukę. Maseczki chirurgiczne to wydatek rzędu 50 gr. do 1 zł.
Rządzący zawczasu pomyśleli o zapewnieniu sobie bezkarności w tego typu sytuacjach
Co w takiej sytuacji robi Łukasz Szumowski? Sam minister przekonuje, że Łukasza G. może i znał, ale ze sprawy się wyłączył. Rolą jego brata miało być jedynie skontaktowanie sprzedającego z wiceministrem Januszem Cieszyńskim. Marcin Szumowski przyznaje, że instruktora narciarskiego znał od ok. 10 lat. Resort zawiadomił także prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Ministerstwo oczekuje także zwrotu pieniędzy za wadliwy towar.
Są przesłanki by sądzić, że afera maseczkowa to faktycznie poważne naruszenie prawa, przynajmniej po stronie sprzedającego. Pieniądze za sprzęt ochronny trafiły na konto firmy żony Łukasza G. Ta działalność gospodarczą otworzyć miała raptem dzień wcześniej. Gazeta Wyborcza informuje ponadto, że zakupami środków ochronnych z początku pandemii interesuje się Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Rządzący najwyraźniej przeczuwali, że tego typu transakcje mogą oznaczać w przyszłości problemy z organami ścigania. Specjalnie zagwarantowali sobie ustawowo bezkarność w czasie epidemii. Chodzi właśnie o procedury związane z zamówieniami publicznymi – teraz można je łamać do woli. Jest tylko jeden warunek: „bez dopuszczenia się tych naruszeń nabycie tych towarów lub usług nie mogłoby zostać zrealizowane albo byłoby istotnie zagrożone”.
Zarabianie pieniędzy na stanowisku to zjawisko stare jak świat – z tym, że nieakceptowane już we współczesnych państwach prawa
Uczciwie trzeba przyznać, że wtopy w zakupie sprzętu medycznego to nie tylko polska specyfika. Wiele państw Europy nacięło się na zakupie maseczek z Chin, które to okazywały się wręcz bezużyteczne. Problem w tym, że w naszych realiach mamy do czynienia wręcz z serią kontrowersyjnych decyzji i nieudanych transakcji.
Afera maseczkowa obnaża jednak zupełnie inny problem. Wykorzystywanie stanowiska przez urzędników do bogacenia się stanowi zjawisko stare jak świat. To dlatego poborcy podatkowi czy celnicy byli powszechnie znienawidzeni w czasach biblijnych czy historii nieco nam bliższej. Tyle tylko, że takie postępowanie we współczesnych państwach prawa jest nieakceptowane. Dlatego politycy powinni bardzo uważać przy wchodzeniu w transakcje ze swoimi znajomkami w imieniu państwa. A najlepiej po prostu tego nie robić.