Powiązanie wypłat z unijnej kasy z oceną tego, czy dany kraj jest praworządny, czy też nie, to fatalny pomysł. I nie ma nic wspólnego z obroną demokracji.
Na wstępie oczyśćmy przedpole. Uważam, że Polska – wbrew twierdzeniom premiera Mateusza Morawieckiego – nie jest liderem unijnej praworządności. Dostrzegam pełzające likwidowanie bezpieczników – upolityczniony i zabagniony Trybunał Konstytucyjny, nierzetelną Krajową Radę Sądownictwa, zakusy na sądy powszechne oraz chęci do kneblowania mediów. Nie oznacza to jednak bynajmniej, że politycy Prawa i Sprawiedliwości mylą się, oburzając się na pomysł powiązania dostępu do unijnego skarbca z oceną praworządności.
Zbigniew Ziobro, który udzielił „Naszemu Dziennikowi” wywiadu, przesadza co do formy, ale ma rację co do treści. Ziobro uważa bowiem, że „mechanizm powiązania funduszy unijnych z praworządnością to broń atomowa wymierzona w takie niepokorne państwa jak Polska czy Węgry”. I dodaje, że „zgadzając się na wiązanie funduszy europejskich z praworządnością, oddajemy Komisji Europejskiej gigantyczną władzę”.
Środki unijne a praworządność
Mój podstawowy kłopot z chęcią powiązania wypłaty środków unijnych z przestrzeganiem wartości, na jakich oparta jest Unia Europejska (w tym praworządności), polega na tym, że – jak to bywa przy wartościach – to kwestia skrajnie subiektywna. W efekcie nie wiem, czy brak praworządności to bardziej upolitycznienie krajowej rady sądownictwa czy bardziej tłuczenie Bogu ducha winnych ludzi przez policję.
Oczywiście ktoś powie: i jedno, i drugie! I ja bym za tym optował. Nie mam jednak przekonania, że tak samo na sprawę zapatrują się unijni decydenci.
Weźmy za przykład rozprawienie się przez Hiszpanię z katalońskimi separatystami. Czy można to postrzegać – jak tłumaczyli to hiszpańscy eurodeputowani – w kategoriach zamachu stanu, który trzeba było zdławić? Można. Ale czy można to postrzegać w formie stosowania skrajnej przemocy i aparatu represji przeciwko ludziom mającym prawo do swoich poglądów, marzeń i dążeń? Również można.
Czy gdy francuska policja brutalnie zduszała manifestacje, postępowała praworządnie, czy już od praworządności całą Francję odsuwała? Można przecież powiedzieć, że państwowy aparat ma przede wszystkim zapewnić obywatelom bezpieczeństwo. Ale można też pokazać przykłady spokojnych ludzi, którzy potracili wskutek błędów wzrok lub mieli połamane kości.
W Polsce sprawa wygląda podobnie. Czy upolitycznienie Krajowej Rady Sądownictwa świadczy o braku praworządności w naszym państwie? A może taką wartość jak praworządność da się stopniować i sam fakt, że pewien organ konstytucyjny został przejęty w fatalnym stylu i trybie, nie oznacza jeszcze, że zbliżyliśmy się do standardów białoruskich?
Mariaż pieniędzy z praworządnością
Dla jasności: nie czuję się na siłach odpowiadać na te wszystkie pytania. Staram się jedynie pokazać, że uzależnienie wypłaty ogromnych pieniędzy od oceny, czy ktoś przestrzega wartości, którą można tak różnie rozumieć, może budzić niepokój. Obawiam się przykładowo, czy mariaż pieniędzy z praworządnością nie byłby wykorzystywany przede wszystkim do celów politycznych. Czy nie byłoby tak, że polscy politycy usłyszeliby „jeśli nie poprzecie tej dyrektywy, to przypomnimy sobie o waszym braku praworządności”? Bynajmniej takiego scenariusza nie wykluczam.
Ba, myślę, że w trwającej właśnie na unijnym szczycie dyskusji kwestia praworządności jest stosowana jako polityczny miecz. Nie przez przypadek zapewne ci, którzy najwięcej mówią o konieczności stworzenia tego mariażu, chcą zarazem zmniejszyć kwotę do podziału pomiędzy państwa członkowskie. To wywieranie presji na Polsce i Węgrzech: „my odpuścimy praworządność, ale wy poprzyjcie obcięcie budżetu”.
Jednocześnie trudno nie mieć pretensji do polskiego rządu, do Prawa i Sprawiedliwości. Od 2015 r. rządzący zrobili sporo, by teraz stać pod unijną ścianą i się tłumaczyć. Niestety w biznesie – a w UE chodzi o biznes – nie ma miejsca na błędy. Polska, sama wystawiając się na zarzuty o brak praworządności (czymkolwiek by ona była), zmniejsza swoje szanse na najlepsze dla nas porozumienie. Dlatego nawet jeśli i tym razem nie dojdzie do stworzenia mariażu między pieniędzmi a praworządnością, wcale nie musi to oznaczać sukcesu Mateusza Morawieckiego i jego ekipy. Wiele będzie zależało od ostatecznego kształtu porozumienia. A ten – jak to zwykle bywa – będzie analizowany przez nielicznych.