Liczba ludności w Polsce będzie drastycznie spadać. W 2100 roku Polaków będzie około 13-15 milionów. To jedna trzecia tego, co jest dzisiaj. Co to oznacza dla przyszłych, mniej licznych pokoleń?
Na łamach medycznego czasopisma The Lancet opublikowano raport opisujący aktualne przewidywania naukowców dotyczących zmiany liczby ludności w poszczególnych państwach do roku 2100. Przyszłość naszego kraju nie rysuje się w nim najlepiej. Polska nie dość, że będzie znacząco mniej ludna, to jeszcze stanie się znacząco biedniejsza. Dlaczego?
Liczba ludności w Polsce będzie znacząco spadać – to pewne
Zacznijmy od rzeczy najważniejszej: spadek liczby ludności jest pewny. Współczynnik dzietności (określający przeciętną liczbę dzieci, jaką urodzi kobieta w wieku rozrodczym) wynosi w Polsce ok. 1,3-1,4. Tymczasem, aby doszło do tzw. zastępowalności pokoleń – czyli aby po prostu dochodziło do wzrostu populacji – współczynnik ten (w skrócie: THR) powinien wynosić powyżej 2. W praktyce współczynnik 1,3 oznacza, że rodzi się mniej ludzi, niż umiera. Społeczeństwo zatem się systematycznie starzeje, co dodatkowo pogłębia problem niskiej dzietności. Dlatego, jak wynika z prognozy, współczynnik THR w Polsce za 80 lat będzie wynosił zaledwie 1,1.
Spadek liczebności populacji w naszym kraju przełoży się też bezpośrednio na spadek pozycji ekonomicznej. Autorzy raportu przewidują, że w 2100 roku Polska spadnie z 22 na 44 miejsce w rankingu krajów z największym produktem krajowym brutto. Notabene, podobny spadek czeka Arabię Saudyjską (spadek z miejsca 19 na 32).
Starzenie się polskiego społeczeństwa oznacza zatem poważny problem. A raczej: całe stado poważnych problemów, które będą hasać po Polsce niczym wojska szwedzkie w czasie tzw. Potopu. Z całą pewnością należy oczekiwać załamania obecnego systemu emerytalnego, opartego na zasadzie solidarności pokoleń: gdzie młodzi płacą składki na obecne emerytury swoich rodziców i dziadków. Po prostu młodych Polaków nie będzie zbyt wielu. Skutkiem tego będą niskie emerytury, wyższy wiek emerytalny i zapewne również wyższe obciążenia podatkowe. Obniżenie przyszłych emerytur z ZUS jest zatem więcej niż pewne. Innych świadczeń zresztą też, bo biedniejszego kraju nie będzie stać na hojne rozdawnictwo i liczne przywileje dla grup zawodowych.
Cała nadzieja w imigrantach, których nikt nie chce, oraz in vitro, którego nie chce rząd
Polsko Anno Domini 2100 będzie zatem zupełnym przeciwieństwem reklam funduszy emerytalnych sprzed 20 lat. Zamiast złotej jesieni życia będzie po prostu staro i biednie. O ile nic się nie zmieni, w końcu nie można wykluczyć, że rządzący wreszcie zajmą się czymś poważnym, jak na przykład kwestią dzietności Polaków. Obecnie jednak trudno na to liczyć. Od 500 plus nie rodzi się więcej dzieci, choć był przez PiS reklamowany właśnie jako program pro-prokreacyjny. Nawet jeśli uznamy, że program 500 plus ma swoje zalety, to z pewnością nie jest to pozytywny wpływ na liczbę urodzeń w naszym kraju.
O współczynnik THR można też dbać inaczej. Finansowanie in vitro z budżetu państwa przeszło jednak do historii, a zamiast tego mamy naprotechnologię. Naprotechnologię, dzięki której – przy hojnym wsparciu państwowych pieniędzy – urodziło się, jak wynika z raportu NIK, całe 294 dzieci. To mniej, niż spłodził sam jeden Czyngis-chan.
Jedyna zatem nadzieja (skoro nie w młodych Polakach) w imigrantach, ale ci nie są, zdaje się, mile u nas widziani.