Wpadka agencji reklamowej w dyskusji o filmie „Mulan” kosztowała ją 50 000 zł. Wszystko dlatego, że pracownik nie doczytał do końca komentarza, który nie dość że był homofobiczny, to jeszcze dodatkowo rasistowski, a co najgorsze – był prawdziwy.
Internautka chciała podzielić się radością z obejrzenia nowej wersji „Mulan”
Weszła na oficjalny profil Disneya w Polsce i zamieściła radosny komentarz, w którym stwierdziła, że bardzo dobrze bawiła się na seansie, poleca gorąco. Pochwaliła efekty specjalne i wzruszającą fabułę. Na koniec dodała zdanie „bardzo milo obejrzeć film, w którym nie ma wepchanych na siłę Murzynów i LGBT„. Stała się rzecz dziwna, jej komentarz zamiast zostać usuniętym, spotkał się z aprobatą Disneya.
Okazało się, że stronę Disney Polska prowadzi Walt Disney we własnej osobie!
Opublikowany przez Liczne rany kłute Piątek, 18 września 2020
Jak można się domyślać social media zapłonęły oburzeniem. Na profil posypały się głosy krytyki, że nie dość, że akceptuje takie głosy na swoim profilu, to jeszcze je lubi. Zapewne komentarz profilu Disney Polska wynikał z tego, że pracownik agencji reklamowej obsługującej ten profil nie doczytał do końca komentarzu, który polubił. I afera gotowa. Nie była tak duża jak ta związana z nową książką Rowling, ale miała wymierne skutki.
Wpadka agencji reklamowej w przypadku „Mulan” spowodowała konieczność posypania głowy popiołem. Agencja opublikowała oficjalne przeprosiny, w których stwierdza, że odpowiedź, która się pojawiła w żaden sposób nie wyraża poglądów The Walt Disney Company ani agencji WebTalk i wynika jedynie z zaniedbania pracownika naszej agencji, który nie zapoznał się z całością wpisu i zignorował procedury wewnątrzfirmowe. Agencja zobowiązała się również do wpłaty 50 000 zł na rzecz Stowarzyszenia Kampania Przeciw Homofobii.
„Mulan” budzi wiele kontrowersji ze względu na działania Disneya
Disney robi wszystko, żeby jednocześnie nie urazić nikogo w Chinach i jakiś sposób udobruchać widownię w pozostałej części świata. Zaczęło się od rozdzielenia postaci dowódcy głównej bohaterki Mulan. W oryginalnej wersji młoda dziewczyna zakochuje się w swoim dowódcy. Według Disneya było to zbyt seksistowskie i przeczące ideałom ruchu #metoo. Podnoszono zarzut, że w oryginalnej wersji dochodzi do wykorzystania podległości służbowej. W związku z tym dowódca i przyszły obiekt westchnień to dwie różne osoby. Owszem trochę dziwne, ale od biedy argumenty Disneya jakoś się bronią. Ktoś mógłby pomyśleć, że to nie miłość, a swoisty syndrom sztokholmski.
W obawie przed gniewem chińskiej cenzury w filmie nie znajdziemy popularyzowanych wątków LGBT, ani różnorodności rasowej. Z historycznego punktu widzenia nie jest to niczym dziwnym. Średniowieczne Chiny raczej nie były zbyt zróżnicowane pod względem etnicznym. Z drugiej jednak strony Europa też taka nie była, a ze świecą szukać filmu, gdzie osoba czarnoskóra nie pełni istotnej funkcji na królewskim dworze. Inna wytwórnia HBO w swoim hicie „Wielka” luźno nawiązującej do historii Katarzyny Wielkiej zdołała nawet umieścić czarnoskórego rosyjskiego bojara.
Wracając do Disneya – nie miał on żadnych oporów przeciwko wprowadzeniu czarnoskórej Ariel w filmowej adaptacji swojego hitu „Mała Syrenka”. Jednak w przypadku produkcji opowiadającej o historii Chin i skierowanej głównie do tamtejszej widowni tego zabiegu nie odważył się powtórzyć. Co więcej – okazało się, że Disney cenzurował plakaty reklamowe najnowszej trylogii z serii „Gwiezdne Wojny”, a konkretnie filmu „Przebudzenie Mocy” znacząco zmniejszając do prawie niewidocznych rozmiarów postać Finna, którego gra czarnoskóry aktor Johna Boyega. Z plakatu usunięto jednak czarnoskórą aktorkę Lupitę Nyong’o i Latynosa Oscara Isaaka. Na wszelki wypadek wymazano także Chewbaccę. Ale nie jestem w stanie znaleźć sensownego powodu za tym ruchem, ponieważ grający go aktor jest biały. Może to dlatego, że w wytwórni Disneya podobno wisi łacińska sentencja o treści: juany nie śmierdzą.
Wpadka agencji reklamowej przy promocji „Mulan” została wyolbrzymiona
Wrzucanie na silę wątków LGBT i czarnoskórych ma swoją nazwę. Jest to tokenizm. Polega na tym, że scenarzyści lub producenci robią fasadowe działania, które mają pokazać, że dbają o równość kobiet, mężczyzn, białych, czarnych, LGBT. Niestety często w filmach objawią się to w taki sposób, że postać, która reprezentuje grupę mniejszościową jest dodana na siłę, jej wątek nic nie wnosi do fabuły. Dla przykładu – tokenizmem jest wątek Susie w „Chilling Adventures of Sabrina” na Netfliksie. Reprezentuje mniejszości, ale istotnego wpływu na fabułę nie ma. Z kolei przykładem dobrej postaci z sensowną fabułą jest Palermo w „Domu z papieru” – dobrze napisana, sensowna, budząca zarówno sympatię, jak i wściekłość, trudno sobie wyobrazić, żeby go zabrakło. Disney również stosuje takie zabiegi. Jedynym filmem bez nich jest właśnie „Mulan”.
Dziwi więc oburzenie na polubienie takiego komentarza. Internautka napisała jak to faktycznie wygląda. To nie jej wina, że Disney nie chciał drażnić Chińczyków innymi rasami i innymi orientacjami seksualnymi. Można powiedzieć, że to wytwórnia w ramach przeprosin powinna przekazać cały zysk z „Mulan” na rzecz organizacji walczących z rasizmem i homofobią.