Upraszczanie języka prawniczego przez dziennikarzy jest faktem, ale musi mieć swoje granice. Mało kto burzy się, że na „karę dożywotniego pozbawienia wolności” mówi się „dożywocie” (co jest instytucją prawa cywilnego), nieco gorsze jest mylenie „aresztowania” z „zatrzymaniem”. To, czego dopuścił się Super Express, w mojej opinii łamie wszelkie granice. Wypadek a zabójstwo.
Wypadek a zabójstwo
Super Express opublikował artykuł, w którym przypomniał tragiczne zdarzenie, zaliczane do jedych z największych katastrof powojennej Polski. Jest to największy wypadek komunikacyjny w dziejach kraju.
Szczegóły samego zdarzenia opisał Jarosław Reszka w książce pt. „Cześć, giniemy!”, do której odsyłam, bo zawiera – mimo że dramatyczny i drastyczny – chyba najbardziej rzetelny opis katastrofy. Po krótce spróbuję go przybliżyć.
Gdańsk (PAP). W Gdańsu wydarzyła się 2 bm. katastrofa drogowa autobusu. Według niepotwierdzonych jeszcze danych zginęło w niej ok. 20 osób, a kilkadziesiąt innych jest rannych.
– głosił komunikat Polskiej Agencji Prasowej z 2.05.1994 r.
Feralny przejazd miał miejsce 2 maja 1994 roku. Mimo że był to dzień pracujący, to obowiązywał świąteczny rozkład jazdy. Kierowca, Jerzy Marczyński (który przeżył katastrofę i zmarł wiele lat po niej) miał tego dnia dwa kursy. Gdańsk-Kartuzy-Zawory i Zawory-Kartuzy-Gdańsk. Oba tym samym pojazdem.
Jerzy Marczyński o godzinie 17:30 dojechał do przystanku końcowego w ramach pierwszego kursu i o 17:50 wyruszył w – tragicznie i przedwcześnie zakończoną – drogę powrotną.
[…] jak tu odmówić, kiedy ludzie proszą… Nie jechałem za szybko
Na powrocie liczba pasażerów znacznie przewyższyła dopuszczalną. Najwięcej pasażerów przybyło w Kartuzach, a ostatnie osiem osób do już zatłoczonego autobusu wsiadło w Leźnie. Następnym przystankiem miały być Kokoszki, jednakże autobus nigdy tam nie dojechał.
Pół kilometra przed przystankiem kierowca rozpoczął manewr wyprzedzania (na prostej drodze, przy dobrej widoczności), podczas którego niespodziewanie pękła opona. Pojazd zjechał na pobocze i uderzył w jedno z drzew. Wskutek zderzenia zmarły 32 osoby, 43 osoby zostały ranne, niektóre bardzo ciężko.
Katastrofę przeżył kierowca, który doznał niegroźnych obrażeń głowy. Kilka godzin po wypadku rozmawiał z reporterem „Wieczoru Wybrzeża”, któremu powiedział, że prędkość nie była duża, a on sam uległ prośbom pasażerów, by ich – mimo przepełnienia autobusu – zabrać.
W styczniu 1999 r. zapadł wyrok w sprawie. Kierowcę skazano na dwa lata pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem wykonania kary na okres próby lat czterech za umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy ze skutkiem śmiertelnym i nieumyślne jej spowodowanie. Skazano także mistrza stacji obsługi i dyrektora ds. technicznych PKS Gdańsk.
Zabił?
Samo zdarzenie było dramatyczne. Przyglądając się przebiegowi zdarzenia można uznać, że o tym, kto przeżył, a kto zmarł, decydowała losowość. W internetowych komentarzach (m.in. na Facebooku pod jednym z postów „Dziennika Bałtyckiego” odnoszącego się do katastrofy) można znaleźć wypowiedzi rodzin i znajomych ofiar i tych, którym udało się przeżyć. Niektóre są szokujące.
Super Express natomiast wydaje się twierdzić (poprzez zarzucenie w tytule, że „zabił), iż Jerzy Marczyński intencjonalnie pozbawił życia 32 osób. Zupełnie tak, jakby podczas jazdy stwierdził, że chce zabić pasażerów i specjalnie uderzył w drzewo, bo tak można sobie wyobrazić zbrodnię zabójstwa, której dopuszcza się kierowca autobusu. Tyle właśnie oznacza stwierdzenie, że Jerzy Marczyński kogoś zabił.
Określenie „zabił” – jakkolwiek można je rozumieć potocznie – odnosi się do zbrodni z art. 148 Kodeksu karnego.
Kto zabija człowieka, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.
Czymś innym od „zabicia” jest spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. Może być ona umyślna, bądź nieumyślna, jednakże skutek jest zawsze nieumyślny. Można zatem umyślnie naruszyć pewne zasady bezpieczeństwa, jednakże nie jest to równoznaczne z intencją zabicia człowieka, ani nawet świadomością skutku w postaci śmierci (skutek w postaci śmierci ≠ zabójstwo).
W wypadku katastrofy autobusu w Kokoszkach miała – co wynika z orzeczenia sądu – miejsce sytuacja, w której kierowca umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa (prawdopobnie poprzez manewr wyprzedzania przepełnionym autobusem), jednakże nie mógł przewidzieć tego, co stało się później.
Twierdzenie, że Jerzy Marczyński kogokolwiek zabił, jest zatem błędne, szkodliwe i nieuprawnione. Stanowi ponadto przejaw bądź niekompetencji, bądź też nadmiernego upraszczania pojęć – w tym wypadku niewątpliwie – prawniczych.