Nie da się nie zauważyć czegoś na kształt podekscytowania wśród, niektórych środowisk katolickich, w tym niemałej część hierarchów kościelnych w obliczu licznych posunięć rządu Prawa i Sprawiedliwości. Takich jak choćby niedawne opublikowanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej. U niektórych wiernych da się zaobserwować swego rodzaju wdzięczności za to, że oto w końcu władza dba o chrześcijańskie wartości i reprezentuje interes katolików. Ale czy na pewno?
Zacznijmy od tego, że Polska jest krajem katolickim w dość specyficzny sposób. Tzn. z jednej strony bezwzględna większość Polaków deklaruje się jako katolicy. Jednocześnie jednak nie chodzą oni do kościoła (co najwyżej w święta), i otwarcie nie zgadzają się z niektórymi punktami Katolickiej Nauki Społecznej (np. aborcja, rozwody, antykoncepcja). Nadal jednak obchodzą Boże Narodzenie, chrzest, komunia i ślub kościelny to dla nich konieczność, a symbole religijne kojarzą się z czymś ważnym. Innymi słowy Polska jest krajem katolików kulturowych, dla których katolicyzm jest bardziej elementem tożsamości społecznej niż jakimkolwiek doświadczeniem żywej wiary.
Ludzie tacy w ogromnej większości chcieli zachowania kompromisu aborcyjnego (sprzecznego przecież z Katolicką Nauką Społeczną). Jednocześnie jednak wulgarna, antykościelna retoryka, obrażanie symboli religijnych, a tym bardziej dewastowanie elewacji kościołów wyzwala w nich poczucie ataku na część ich tożsamości. I wiele wskazuje na to, że zarząd Prawa i Sprawiedliwości doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
PiS wie, że wizerunkowe zespolenie z Kościołem katolickim sprawia, że każdy atak na nich odbija się rykoszetem także w Kościół. A o ile spora część społeczeństwa atakom na rząd pewnie by przyklasnęła, to jednak czują zrozumiały niesmak w obliczu ataku na coś co stanowi jednak sporą część fundamentu naszej tradycji i kultury. Dlatego też zawsze gdy kolejny ruch antyrządowy staje się jednocześnie antykościelny, słabnie.
Dlatego też właśnie Jarosław Kaczyński w swoim przemówieniu z listopada nakreślił trwającą walkę jako walkę w obronie Kościoła. Być może zdając sobie także sprawę, że wśród swych bardziej radykalnych przeciwników zaogni to tylko sentyment antyreligijny. A może nawet sprowokuje dalsze antykościelne incydenty. Gdyż dla rządzących zdecydowanie lepiej było aby wulgarny motłoch szedł pod świątynie zamiast pod biura posłów PiSu. Zwłaszcza, że dzięki temu nie muszą prezentować się jako broniący samych siebie przed skutkami własnych decyzji, ale jako występujący w obronie czegoś innego. Co propagandowo wygląda przecież znacznie lepiej.
Dlatego każdy atak na kościół, każda tęczowa Matka Boska, każda parodia mszy, każdy wulgarny, antykatolicki komentarz w internecie jest na rękę PiSowi
Dzięki temu mają niemal nieskończone paliwo do wskazywania, że polski katolicyzm, a zatem również historia i tradycja, są pod atakiem i społeczeństwo potrzebuje władzy, która będzie ich przed tym bronić. Podsycając jednocześnie swoimi decyzjami niechęć do Kościoła, wiedząc, że będzie to takie ataki prowokować.
Czy taka władza jest na rękę polskim katolikom? Zwłaszcza tym, którzy starają się brać swoją wiarę na poważnie? Zaryzykuję stwierdzenie, że nie. W dłuższej perspektywie antykościelna retoryka powoli, ale jednak stopniowo normalizuje się w przestrzeni publicznej. Działania PiSu powodują, że katolicyzm zaczyna kojarzyć się z konkretną opcją polityczną. Przez co także każde potknięcie Prawa i Sprawiedliwości naturalnie ściąga także krytykę na skojarzoną z nim instytucję religijną. I tak jak mówiliśmy, o ile partii rządzącej to skojarzenia jest w zrozumiały sposób na rękę, to Kościołowi już niekoniecznie.
Tym bardziej dziwi, że liczni hierarchowie dają się w tę rozgrywkę wciągać. Być może dlatego, że zamknięci w swoich bańkach nie zdają sobie sprawy jak bardzo społeczeństwo oddala się od ich światopoglądu. A udzielając przedstawicielom PiSu jawnego poparcia, czy nawet kościelnej platformy do agitacji politycznej chyba zapominają przy tym często o postanowieniach Polskiego Synodu Plenarnego, które orzekają, iż “[Kościół] nie identyfikuje się z żadną partią i żadna partia nie ma prawa do jego reprezentowania” . Na sojuszu tronu z ołtarzem Kościół zawsze traci, ponieważ wchodząc w politykę znajduje się poza swoim terenem i po prostu daje się w nim rozgrywać środowiskom w nim obeznanym.
Być może nie będzie zbyt odległą analogią stwierdzenie, że PiS stał się dla polskich katolików tym czym tęczowi aktywiści dla mniejszości seksualnych.
Środowiskiem, które z dumą prezentuje się jako głos danej grupy społecznej twierdząc, że reprezentuje ich interesy. W istocie jednak wykorzystując ich wizerunek i poparcie głównie do realizowania swoich własnych celów politycznych. I robiąc to niejednokrotnie kosztem nakręcania społecznej niechęci do grupy którą rzekomo mieli reprezentować. Zbijając jednocześnie kapitał polityczny na zarządzaniu konfliktem który sami eskalują. Dopóki kierownictwo Kościoła w Polsce tego nie zrozumie, dopóty trend rosnącej niechęci, zwłaszcza młodych Polaków do Kościoła będzie postępował.