Reprywatyzacja w Polsce wydaje się przedmiotem niezdrowego zainteresowania ze strony amerykańskiej dyplomacji. Po bardzo niezręcznym apelu charge d’affaires USA do marszałek Sejmu, Stany Zjednoczone wysyłają do naszego kraju specjalną grupę lobbystów. Wyobraźmy sobie teraz reakcję polskiej strony, gdyby nie chodziło „najważniejszego strategicznego sojusznika”, lecz o Niemcy.
Reprywatyzacja od dłuższego czasu stanowi kość niezgody pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi
Najpierw amerykański charge d’affaires Bix Aliu wysyła do marszałek Sejmu Elżbiety Witek apel dotyczący zmian w kodeksie postępowania administracyjnego obejmujących kwestię umorzenia roszczeń reprywatyzacyjnych. Teraz Amerykanie postanowili, jak podaje portal Bankier.pl, wysłać do Polski specjalną grupę lobbystów. Mają przekonywać polskich parlamentarzystów, że reprywatyzacja w naszym kraju powinna uwzględniać ich postulaty.
W czym tkwi problem? Rządzący chcą, by roszczenia reprywatyzacyjne zaczęły się wreszcie przedawniać. Nowelizacja zakłada okres 10 lat, od dnia doręczenia lub ogłoszenia decyzji, po którym nie stwierdzałoby się nieważności wydanej niezgodnie z prawem decyzji a ona sama wywołała nieodwracalne skutki prawne. Jeżeli upłynęłoby 30 lat, to nie wszczynano by w ogóle postępowania w sprawie stwierdzenia nieważności takiej decyzji. Co więcej, trwające obecnie postępowania spełniające takie kryteria umorzono by z mocy prawa.
Zdaniem Amerykanów tak skonstruowane przepisy zamknęłyby drogę do dochodzenia swoich roszczeń przez ocalałych z Holocaustu i ich rodzin. Chodzi zarówno o zwrot majątków w naturze, jak i o ewentualne roszczenia odszkodowawcze. Zgodnie z listem wspomnianego dyplomaty: „W takim wypadku zarówno Żydzi, jak i ci, którzy nie są pochodzenia żydowskiego, nie otrzymają nic”.
Warto wspomnieć, że tym razem nie chodzi tylko o tzw. mienie bezspadkowe, ale o ogół roszczeń dotyczących mienia pozostałego po ofiarach Holocaustu przejętych na mocy decyzji władz komunistycznych. Takich, jak chociażby słynny Dekret Bieruta z 1945 r. dotyczący własności i użytkowania na terenie Warszawy.
Amerykanie od dłuższego czasu pozwalają sobie na rozmaite przejawy impertynencji wobec Polski. Reprywatyzacja to jedynie część problemu
Reprywatyzacja w stosunkach polsko-amerykańskich pojawia się od dłuższego czasu. Najczęściej w formie nacisków na polski rząd, by ten „rozwiązał sprawę” roszczeń reprywatyzacyjnych. Najczęściej chodzi właśnie o mienie bezspadkowe. Jak w przypadku gdy ówczesny sekretarz stanu USA Mike Pompeo domagał się od Polski postępów na rzecz restytucji mienia.
Pikanterii sprawie dodawały dwie kwestie. Przede wszystkim to, że takiej impertynencji dopuścił się w Warszawie na specjalnej konferencji bliskowschodniej zorganizowanej przez nasze usłużne władze, którą zaplanowano jako antyirański seans nienawiści. Nie sposób jednak zapomnieć o tym, że w 1960 r. władze PRL zawarły specjalną umowę ze Stanami Zjednoczonymi. Zgodnie z jej zapisami Amerykanie wzięli na siebie wszelkie roszczenia swoich obywateli względem Polski. Nie za darmo, bo za 40 milionów ówczesnych dolarów.
Istnienie tej umowy odbiera Stanom Zjednoczonym jakąkolwiek legitymację do ingerowania w sprawy Polski dotyczące reprywatyzacji. Sposób w jaki pozwalają sobie mimo to wpływać na nasze władze zakrawa momentami wręcz na bezczelność. Zdumienie budzi fakt, że polskie władze w ogóle tolerują takie zachowanie ze strony naszego „najważniejszego sojusznika”. I to w momencie, w którym nieśmiałe obiekcje ze strony bliższych nam geograficznie partnerów europejskich potrafią wzbudzić istną histerię.
Rola państwa klienckiego w zamian za zdjęcie Andrzeja Dudy z Joe Bidenem nijak się Polsce nie opłaca
Wyobraźmy sobie na moment, że nie chodzi o Stany Zjednoczone, lecz o Niemcy. Reakcja ze strony obecnej germanofobicznej władzy byłaby z pewnością stanowcza i zdecydowana. Zapewne również pełna kąśliwych komentarzy, ze strony polityków i zapewne także niektórych sędziów najważniejszych polskich sądów i trybunałów. Sprowadzałaby się do prostego przekazu: niech się nasi partnerzy zajmą swoimi sprawami a od nas się niech odczepią.
Postawienie w polityce międzynarodowej wyłącznie na Stany Zjednoczone po raz kolejny okazuje się błędem. Warto przypomnieć, że jeszcze niedawno prezydent Joe Biden stwierdził, że nie będzie sankcji wobec Nord Stream 2. Rosjanie dzięki temu spokojnie dokończą budowę gazociągu, który jest wybitnie nie na rękę nie tylko Polsce, ale także państwom bałtyckim i Ukrainie. Naszym wschodnim sąsiadom zresztą odmówiono dostaw broni śmiercionośnej. Ot, w ramach kolejnego resetu w relacjach z Rosją.
My dostajemy zdjęcie prezydenta Andrzeja Dudy z obecnym lokatorem Białego Domu. Niekoniecznie zresztą takie, którym wypadałoby się chwalić na całym świecie. Równocześnie powinniśmy, podobnie jak reszta członków Sojuszu Północnoatlantyckiego wspierać rywalizację Stanów Zjednoczonych z Chinami o dominację na Pacyfiku.
Zrywanie partnerstwa ze Stanami Zjednoczonymi i obrażanie się, jakże powszechne w dzisiejszej polskiej dyplomacji, to bardzo zły pomysł. Amerykańskim dyplomatom należałoby jednak postawić wyraźne granice. W końcu Polska miała podobno odzyskiwać podmiotowość i wstawać z kolan, prawda?