Électricité de France złożyło naszemu rządowi ofertę zbudowania w Polsce czterech do sześciu reaktorów jądrowych o łącznej mocy od 6,6 do 9,9 GWe. Elektrownie jądrowe z Francji byłyby istnym zrządzeniem losu dla naszego państwa. O ile oczywiście oferta EDF jest korzystna finansowo.
Francuski Électricité de France to kolejny kolejny koncern, który chce budować w Polsce elektrownie atomowe
Francuski gigant energetyczny chce budować w Polsce elektrownie jądrowe. Złożył nawet naszemu rządowi niewiążącą ofertę zbudowania od czterech do sześciu reaktorów o mocy od 6,6 do 9,9 GWe. Elektrownie jądrowe z Francji miałyby powstać w 2-3 lokalizacjach. Tymczasem polski program jądrowy zakłada zbudowanie właśnie do sześciu reaktorów o mocy od 6 do 9 GWe. Oferta Électricité de France wydaje się wręcz skrojona pod nasze potrzeby.
Rozwój energetyki jądrowej w Polsce stoi w miejscu mniej-więcej od 30 lat. Tymczasem nasz kraj desperacko potrzebuje niskoemisyjnych źródeł energii. Koszty utrzymywania gospodarki opartej o węgiel, biorąc pod uwagę politykę klimatyczną Unii Europejskiej, za kilka lat będą jeszcze bardziej nie do zniesienia niż teraz. Nie wspominając nawet o tradycyjnie fatalnej jakości powietrza. Do tego Polska zakłada koniec polskiego górnictwa węglowego do 2049 r.
Współpraca z francuzami miałaby zapewnić nam źródło energii, które zaspokajałoby ok. 40 proc. zapotrzebowania Polski na elektryczność. I to przez ok. 60 lat. Kolejną oczywistą korzyścią, jakie przyniosłyby elektrownie jądrowe z Francji, są miejsca pracy w trakcie budowy. Mowa nawet o 25 tysiącach pracowników potrzebnych do postawienia każdej z par bloków.
Pytanie jednak, czy polski rząd zdecydowałby się skorzystać z propozycji EDF? Istnieje właściwie jeden rozsądny powód, dla którego ten miałby tego nie zrobić – pieniądze. Jeżeli Polski nie byłoby stać na współpracę z Francuzami i nie dałoby się wynegocjować korzystniejszych warunków finansowych, to nie pozostaje nic innego jak obejście się smakiem. Siłą rzeczy, na razie o tym aspekcie sprawy nic nie wiemy. Warto więc skupić się na pozostałych.
Wybranie współpracy z Francją może stanowić nowe otwarcie z relacjach z drugim najważniejszym państwem Unii Europejskiej
Przede wszystkim, EDF może liczyć na pełne wsparcie ze strony francuskiego rządu. To ma niebagatelne wręcz znaczenie dla relacji z jednym z kluczowych państw Unii Europejskiej. Tym samym, któremu nasz rząd zdążył podpaść anulując przetarg na śmigłowce wielozadaniowe dla polskiej armii. Wygrały francuskie Caracale, jednak ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz naprawdę chciał kupić amerykańskie Black Hawki. Ostatecznie nie kupił żadnych śmigłowców a zgrzyt w relacji z Francuzami pozostał.
Warto w tym momencie zauważyć, że Polska w Unii Europejskiej jest praktycznie osamotniona. Skłóciliśmy się dosłownie ze wszystkimi, z wyjątkiem Węgier. Plany opierania polityki zagranicznej o Anglosasów dawno już przestały być aktualne. Wielka Brytania sprawiła sobie Brexit, ze Stanami Zjednoczonymi nasz rząd pokłócił się o wycofanie amerykańskich sankcji na Nord Stream 2.
Możliwość nowego otwarcia w relacjach z Francuzami – obecnie drugim najważniejszym państwem Wspólnoty – to niepowtarzalna wręcz okazja. Zwłaszcza, że Francja ma swoje własne rachunki do wyrównania z Amerykanami, którzy niedawno sprzątnęli im sprzed nosa kontrakt na dostawę łodzi podwodnych do Australii. A przecież to Stany Zjednoczone miały nam budować elektrownię jądrową.
Francja, w przeciwieństwie do chociażby Niemiec, jest żywo zainteresowana rozwojem energetyki jądrowej w Europie. Czy raczej: sprzedawaniem jej także innym państwom. To wcale nie jest coś złego. Kraj ten zawdzięcza przecież swoje bezpieczeństwo energetyczne właśnie atomowi. Nowoczesne elektrownie jądrowe są wydajne, bezpieczne i relatywnie neutralne dla środowiska – problem stanowi jedynie składowanie zużytego paliwa.
Elektrownie jądrowe z Francji dla naszych rządzących stanowiłyby także prztyczek prosto w nos nielubianych przez nich Niemców
Niestety, sporą część Unii Europejskiej ogarnęła antyatomowa histeria. Niektóre państwa nawet zaczęły zamykać własne elektrownie jądrowe. Tylko po to, by zastąpić je węglem albo gazem. W końcu zaspokojenie zapotrzebowania współczesnych gospodarek na energię w całości za pomocą źródeł odnawialnych pozostaje raczej pieśnią przyszłości.
Zresztą, czy tak naprawdę mamy jakąkolwiek alternatywę? Owszem, Niemcy bardzo chętnie sprzedadzą nam – i całej Europie – rosyjski gaz. Warto zauważyć, że obecnie ceny tego paliwa szaleją. Najprawdopodobniej przez celowe zagrywki ze strony Kremla. Polska nie jest też krajem, w którym elektrowniami wiatrowymi i słonecznymi da się zasilić cały kraj. Nie tylko polityka klimatyczna Brukseli, ale również zwykły rachunek ekonomiczny zmusza nas do sięgnięcia po atom.
Na szczęście nic nie wskazuje na to, by nasz rząd miał się oglądać na ewentualne protesty ze strony niemieckich Zielonych. Ci już niedługo prawdopodobnie będą współtworzyć tamtejszy rząd. Z punktu widzenia Zjednoczonej Prawicy to możliwość dania prztyczka w nos nie tylko nielubianym Niemcom, ale wręcz także prawdziwym siłom lewicowym i liberalnym. Jeżeli raz jeden zrobiliby to z pożytkiem dla kraju – nie pozostałoby nic innego, jak tylko się cieszyć.
Realną alternatywę dla Francji stanowi oczywiście Korea Południowa. Podobną ofertę naszemu rządowi składał już tamtejszy koncern Korea Hydro & Nuclear Power. W tym przypadku trudno jednak doszukiwać się dodatkowych korzyści na europejskim poletku. Najważniejsze jednak jest to, by w końcu rzeczywiście postawić jakieś polskie elektrownie jądrowe i uwolnić się wreszcie od węgla.