Jarosław Kaczyński zapowiedział, jak będzie wyglądać nowa reforma sądownictwa. Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego zniknie, zmieni się struktura sądów. Skargi kasacyjne będą rozpatrywać nowe „sądy regionalne”. Sąd Najwyższy zostanie okrojony a jego zadania ograniczone do „porządkowania orzecznictwa”. Funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości od dodatkowego chaosu na pewno się nie poprawi.
Nowa reforma sądownictwa ma okroić Sąd Najwyższy do roli „niewielkiego sądu” realizującego niewiele zadań
Dni Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego od dłuższego czasu są policzone. Nie oznacza to jednak, że obóz rządzący zrezygnował z reformowania wymiaru sprawiedliwości. Wręcz przeciwnie: Jarosław Kaczyński w sobotnim wywiadzie dla RMF FM zapowiedział niejako ucieczkę do przodu. Nowa reforma sądownictwa, niestety, nie przyniesie najprawdopodobniej żadnej pozytywnej zmiany.
Likwidacja Izby Dyscyplinarnej stanowi niewątpliwie ukłon w stronę Unii Europejskiej, która od dłuższego czasu krytykuje jej istnienie. Co gorsza: podważa także legalność jej funkcjonowania. Do głosów krytycznych dołączył nawet niezwiązany z UE Europejski Trybunał Praw Człowieka. Sam Kaczyński przyznawał wcześniej także, że Izba Dyscyplinarna nie spełniła oczekiwań obozu rządzącego.
Trzeba opanować tę anarchię, która dziś panuje w polskich sądach i trzeba zlikwidować te instytucje, które się nie sprawdziły. A Izba Dyscyplinarna się nie sprawdziła.
Problem w tym, że rządzący w dalszym ciągu chcą „coś” zrobić z Sądem Najwyższym. A gdyby tak faktycznie pozbawić ten sąd większości uprawnień? Właśnie temu ma zapewne służyć pomysł przekazania rozpatrywania kasacji do nowych „sądów regionalnych”. Sąd Najwyższy zostać zmniejszony – zarówno pod względem liczby sędziów, jak i uprawnień.
Będzie to sąd niewielki, taki, którego zadaniem będzie generalnie rzecz biorąc porządkowanie orzecznictwa.
Najprawdopodobniej nowa reforma sądownictwa zostawi Sądowi Najwyższemu przede wszystkim te zadania, które wprost wskazuje Konstytucja. Tych nie ma zbyt wiele: nadzór nad działalnością sądów powszechnych i wojskowych w zakresie orzekania, oraz stwierdzanie ważności. Ustawa zasadnicza o skargach kasacyjnych nic przecież nie wspomina.
Reforma sądownictwa mogła przynieść wiele dobrego, rządzący jednak skupiają się na obsadzaniu stanowisk „swojakami”
Koncepcja zmniejszenia Sądu Najwyższego nasuwa oczywiste pytanie. Którzy sędziowie zostaną, by realizować wyżej wspomniane zadania, a którzy będą musieli pożegnać się ze stanowiskiem? To już pierwszy sygnał zdradzający prawdziwe intencje ze strony rządzących.
Nowa reforma sądownictwa zakłada również spłaszczenie struktury sądów. Sądy rejonowe staną się sądami okręgowymi. Trzeba przyznać, że takie rozwiązanie ma jedną zaletę. Chodzi o wynikającą ze statusu sędziego sądu okręgowego poprawę sytuacji finansowej tych sędziów, którzy orzekają w mniejszych sądach.
Wszystkie sądy będą miały status sądów okręgowych. To nie tylko poprawi sytuację sędziów, ale przede wszystkim poprawi sytuację tych, którzy przed sądami w różnych rolach stają
Tym niemniej faktyczna likwidacja sądów rejonowych nieuchronnie wprowadzi jeszcze więcej chaosu do sposobu funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Sądy regionalne rządzący powołują nie tylko z uwagi na chęć faktycznego pozbycia się Sądu Najwyższego, ale także po to, by zachować dwuinstancyjność – wymaganą przecież przez ustawę zasadniczą.
Prawdopodobnie sami zapomnieli o istnieniu czegoś takiego, jak „sądy apelacyjne”. To w końcu one stanowią instancję odwoławczą od wyroków sądów okręgowych. Jest ich dzisiaj jedenaście, więc ich właściwość miejscowa obejmuje zazwyczaj obszary większe, niż poszczególne województwa. Sądy regionalne jak się patrzy. Co rzeczywiście nowa reforma sądownictwa mogłaby poprawić, to ustanowienie po jednym sądzie apelacyjnym na województwo, plus dodatkowy dla miasta stołecznego Warszawy i okolic.
Rządzący reformują wymiar sprawiedliwości tak, jak od trzech dekad reformowany jest system edukacji. Rezultaty wszyscy doskonale znamy
Tyle tylko, że stworzenie zupełnie nowego organu pozwoli na jego obsadzenie od zera. Oczywiście chodzi o zapewnienie stanowisk „swoim ludziom”. Właśnie w tym tkwi największa słabość dotychczasowych reformatorskich zakusów Zjednoczonej Prawicy w sądownictwie.
To przecież mogła być dobra reforma – gdyby tylko rządzący skupili się na likwidacji rzeczywistych bolączek w funkcjonowaniu sądów. Na przykład poprzez zapewnienie im adekwatnych funduszy na informatyzację i obsługę administracyjną. Usprawnienie i przyspieszenie pracy sądownictwa jest przecież możliwe. Niestety, zafiksowali się na punkcie obsadzenia kluczowych filarów władzy sądowniczej.
Dlatego właśnie trudno nie być sceptycznym co do zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Roztoczona przez niego wizja reformy jasno sugeruje kolejny skok na stanowiska. Tymczasem tempo rozpatrywania spraw z każdym rokiem reformowania sądów . Równocześnie „anarchia, która panuje dziś w polskich sądach” z każdą kolejną „reformą” tylko się pogłębia.
Niestabilny wymiar sprawiedliwości nie sprzyja jakimkolwiek inwestycjom zagranicznym w Polsce. W końcu sądy rozstrzygają także ważne sprawy gospodarcze a sędziowie usłużni wobec władzy znacząco zwiększają ryzyko inwestycyjne.
Z punktu widzenia zwykłego Kowalskiego nowa reforma sądownictwa również jest złą wiadomością. Bardziej upolitycznione sądy może nie są zwykłym Polakom straszne, bo i tak nie mieli najlepszego mniemania o funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości. Warto jednak zadać sobie pytanie: czy sądy reformowane niczym system edukacji mogą działać sprawnie?