Od nałożenia zachodnich sankcji na Rosję zaczęła tlić się iskierka nadziei, że tamtejsi oligarchowie obalą Putina kiedy uderzy się w ich majątki. To jednak mało prawdopodobne, nawet gdy gospodarka agresora zaczynie się sypać. Wpływ najbogatszych Rosjan na politykę wydaje się przeceniany. Co jednak istotne: sankcje poważnie zaszkodzą kremlowskiej machinie wojennej.
Oligarchowie nie obalą Putina, bo tak naprawdę to on jest źródłem ich dostatku
Inwazja na Ukrainę trwa już 11 dni. Rosyjscy napastnicy ponoszą ciężkie straty, wciąż nie udało im się osiągnąć prawie żadnego z celów strategicznych. Ukraińcy stawiają im bohaterski opór. Nic na razie nie zapowiada rychłej kapitulacji, pomimo rosyjskich zbrodni wojennych. W tym czasie Zachód nie tylko dozbraja napadnięte państwo, ale także nakłada na agresora surowe sankcje ekonomiczne. Oberwało się także rosyjskim oligarchom. Tracą jachty, dostęp do środków pieniężnych ulokowanych w zachodnich bankach. Ich biznesy i oni sami przestali być mile widziani w cywilizowanej części Europy.
Zbliża się więc moment, w którym najwięksi rosyjscy bogacze obalą Putina, prawda? Niespecjalnie. To nie tak, że teraz otoczenie siedzącego w uralskim bunkrze despoty zastanawia się nad tym, czy dosypać mu do herbaty polonu, czy nowiczoka. Interesującym punktem widzenia na tą kwestię podzieliła się za pomocą swojego konta na Twitterze Olga Chyzh, profesor wydziału nauk politycznych uniwersytetu w Toronto.
Przekonuje ona, że do obalenia przywódcy przez elity danego państwa musi być spełniony jeden warunek. Ten musi po prostu przestać być dla nich użyteczny. W przypadku Rosji elita władzy składa się z dwóch grup: oligarchów, oraz przedstawicieli resortów siłowych – służb, oraz wojska. Ci pierwsi to nie tylko rozrzutni miliarderzy, ale przede wszystkim zarządcy poszczególnych części rosyjskiej gospodarki.
Słowo „zarządcy” jest tutaj niejako kluczowe. Oligarchowie nie są w żadnym wypadku partnerami władzy, czy równorzędnym podmiotem. Nie mają, jak za czasów prezydentury Borysa Jelcyna, realnego wpływu na politykę Kremla. Za to mogą się bogacić do woli. Po to władza zostawia w ich rękach ogromne sumy pieniędzy, by w zamian zrezygnowali z jakichkolwiek ambicji politycznych. Jeżeli któryś oligarcha takowe zacznie wykazywać, wbrew woli Putina, to skończy jak Michaił Chodorkowski.
Najbliższe otoczenie rosyjskiego prezydenta nie miałoby nic przeciwko czerpaniu wzorców z Pjongjangu
Kluczowym atutem otaczających Putina oligarchów są towarzyskie układy z rosyjskim prezydentem. Te oznaczają dostęp do ucha przywódcy i podziału fruktów płynących ze sprawowania władzy. Dodatkowym źródłem zarobku jest tutaj chociażby możliwość „ochraniania” swoich partnerem biznesowym przed resztą elit, chociażby tą z „resortów siłowych”.
Tym samym pozycja oligarchów w państwie zależy w dużej mierze od osoby Władimira Putina. Jeżeli jego zabraknie, to ich sytuacja najprawdopodobniej uległaby drastycznemu pogorszeniu. Ich największe auty w nowej rzeczywistości stałyby się bezwartościowe. Tacy ludzie mieliby obalić Putina? Nawet, jeśliby taka myśl przeszła im do głowy, to pozostaje jeszcze druga część rosyjskich elit. Rosyjski prezydent kluczowe stanowiska w rosyjskiej administracji obsadził „swoimi ludźmi”, często kolegami z leningradzkiego podwórka. W końcu lojalne zaplecze to podstawa rządów każdego szanującego się dyktatora.
Ta grupa zawdzięcza Putinowi absolutnie wszystko. Wyciągnął ich ze względnie niskiej pozycji społecznej i wyniósł do wielkich fortun i wpływów. Jeśli rosyjski prezydent komuś faktycznie ufa, to właśnie im. Jego najbliższe otoczenie jest przy tym dość konserwatywne w poglądach i wrogie wobec szeroko rozumianego Zachodu. Sankcjami się nie przejmują, bo gospodarka stanowi dla nich jedynie narzędzie do sprawowania władzy politycznej. Same restrykcje wydają się wręcz być im na rękę.
Odizolowanym państwem łatwiej się rządzi, chociażby za pomocą represji. W takim społeczeństwie pozycja resortów siłowych staje się dużo silniejsza, w przeciwieństwie do oligarchów zmuszonych do powrotu do ojczyzny. Najbliższe otoczenie także nie obali Putina – im kurs w stronę Korei Północnej jest wręcz na rękę. Już teraz Rosja sięga po rozwiązania znane z Pjongjangu, chociażby w postaci karnego wcielenia do wojska za udział w proteście. Nie wspominając nawet o systematycznym odcinania rosyjskiego społeczeństwa od niezależnych informacji z zewnątrz.
Sankcje nie obalą Putina, choć dla Rosji byłoby dużo lepiej, gdyby tak się faktycznie stało
Dla wszystkich zainteresowanych stron skurczenie się rosyjskiej gospodarki nie jest takim wielkim problemem. Owszem, tort do podziału wyraźnie się zmniejszy. Rosyjskie elity władzy wciąż jednak będą w stanie sięgnąć po wystarczająco duże kawałki. Koszty zapłaci społeczeństwo. Kreml nigdy nie przejmował się zbytnio losem obywateli.
Putin oczywiście nie będzie rządzić wiecznie. Ma już ponad 70 lat, młodszy się nie stanie. Zapewne rosyjskie kręgi władzy już myślą o tym, jak będzie wyglądać przyszłość bez obecnego prezydenta. Nie oznacza to jednak, że zamierzają dopuścić do władzy kogokolwiek z zewnątrz, nie wspominając o jakiejkolwiek demokratyzacji. Naiwnością byłoby też sądzić, że system sam z siebie załamie się pod swoim ciężarem. Korea Północna jakoś się nie załamała.
Rosyjski kleptokratyczny reżim stanowi poważne obciążenie dla własnego państwa. Widać to chociażby po wszystkich bolączkach rosyjskich wojsk atakujących Ukrainę. Czym innym jest jednak napaść na inne, przygotowane i dozbrajane przez Zachód, państwo a czym innym pacyfikacja nieuzbrojonych obywateli. Jest jednak w stanie trwać długo, nawet pomimo zachodnich sankcji.
Nie oznacza to bynajmniej, że są one daremnym trudem. Wręcz przeciwnie – ich celem nie jest obalenie tyranii Władimira Putina, lecz ograniczenie jego możliwości do prowadzenia napastniczych wojen. Osłabienie rosyjskiej gospodarki może i nie zaszkodzi oligarchom oraz klice kolegów samego prezydenta, ale utrudni Rosji zbrojenia, modernizację sił zbrojnych i zapewnienie armii całego logistycznego zaplecza niezbędnego do prowadzenia wojny.
Tym samym Zachód jest w stanie nie tylko pomóc Ukrainie, ale także spacyfikować Rosję na dłużej. Z punktu widzenia interesów rosyjskiego państwa inwazja jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu. Potwierdzać to może zresztą notatka FSB na temat Ukrainy. Warto jednak pamiętać, że interesy Kremla wcale nie są tożsame z interesami Rosji. Jak to zwykle z politykami bywa.