Rosyjscy politycy mają wielki talent. Potrafią każdą bzdurę, nawet najbardziej nieprawdopodobną, powiedzieć z kamienną twarzą. Na przykład taki Władimir Putin. Rosyjski prezydent stwierdził, że „ZSRR żył pod sankcjami i osiągnął kolosalny sukces”. Jeżeli przez „sukces ZSRR” rozumiemy upadek, rozpad i „największą katastrofę geopolityczną XX wieku”, to rzeczywiście coś w tym jest.
Kłamstwo stanowi integralną część rosyjskiej polityki, ale teraz tamtejsi politycy przechodzą sami siebie
Obserwowanie alternatywnej rzeczywistości, w której żyje Kreml i jego zwolennicy, byłoby na swój sposób zabawne, gdyby nie było przerażające. Rosyjscy politycy są w stanie bez zająknięcia się wypowiedzieć publicznie dosłownie każdą bzdurę i każde kłamstwo.
W ciągu ostatnich tygodni dowiedzieliśmy się na przykład od ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa, że „Nie planujemy atakować innych krajów. Przede wszystkim nie zaatakowaliśmy Ukrainy”. Inne kraje z pewnością od razu poczuły ulgę. Zresztą, Rosja nie toczy wojny w Ukrainie. To „specjalna operacja wojskowa”. Jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to ryzykuje 15 lat w łagrze.
Według rosyjskiej propagandy w Ukrainie funkcjonują amerykańskie laboratoria, w których natowscy geniusze zła w pocie czoła hodują wojskową ospę. „Reżim w Kijowie” nie tylko chce wyprodukować brudną bombę atomową, ale jest pełen nazistów. Rosyjscy dyplomaci mieli nawet pretensje do Izraela że tych „nazistów” wspierają. Najbardziej „nazistowski” jest prezydent Wołodymyr Zełenski, będący pochodzenia żydowskiego. Tymczasem Rosjanie nie tylko oznaczyli literą Z część swoich pojazdów wojskowych, ale zaczęli robić z niej symbol. Trochę jak swastyka.
Największym sukcesem na tym polu wydaje się okłamanie samych siebie, że w Ukrainie ktokolwiek będzie traktować rosyjskie hordy jako wyzwolicieli. Rosjanom należy jednak oddać odrobinę sprawiedliwości. W końcu przez lata skutecznie wciskali zachodnim politykom kit o rzekomych uzasadnionych obawach przed rozszerzaniem NATO na wschód. Bo przecież wcale nie chodziło uzasadnione obawy państw dawnego bloku sowieckiego przed ewentualną rosyjską napaścią. Z drugiej strony, zachodni politycy znakomicie okłamują sami siebie.
Największy cywilizacyjny sukces ZSRR był taki, że ten upadł
Trzeba przyznać, że można się w tym wszystkim pogubić. Rosyjska fantazja nie należy niestety do najspójniejszych. Przykład idzie zresztą z samiuśkiej góry, bo daje go sam Władimir Putin. Stwierdził on w piątek, że „ZSRR żył pod sankcjami i osiągnął kolosalny sukces”. Ten sam ZSRR, którego upadek zdaniem Putina miał być „największą katastrofą geopolityczną XX wieku”. Takiego właśnie sukcesu rosyjskiemu dyktatorowi oczywiście należałoby życzyć z całego serca. Co jednak kryje się pod tym kłamstwem?
Putin chce oczywiście pokazać, że zachodnie sankcje wcale go nie bolą. Nawet, jeśli wygląda przez to niczym piesek ze słynnego mema, ten siedzący w płonącym pomieszczeniu i twierdzący, że wszystko jest w porządku. Dlaczego jednak sięga akurat po przykład Związku Radzieckiego, który dosłownie rozpadł się na kawałki? Warto dodać: z powodu dysfunkcyjnej gospodarki centralnie sterowanej, niebędącej w stanie udźwignąć wyścigu zbrojeń z Zachodem, oraz strat po nieudanej inwazji na Afganistan. Brzmi podejrzanie znajomo, jednak podobieństwa miedzy Rosją a ZSRR są w gruncie rzeczy dość łudzące.
ZSRR rzeczywiście był jedną z dwóch globalnych superpotęg swoich czasów. Faktycznie osiągał przy tym pewne konkretne sukcesy, inne niż głód, śmierć, terror i łagry – z tym państwo Putina sobie radzi całkiem nieźle. Przykładem osiągnięć Związku Radzieckiego jest chociażby większa część wyścigu kosmicznego. Taki pojedynczy sukces ZSRR nie powinien jednak dziwić, biorąc pod uwagę o wiele większe terytorium, populację i cały blok zniewolonych państw, które nie miały innego wyjścia, jak wspierać „bratni naród radziecki”.
Cóż jednak z tego, jeśli Związek Radziecki nie był w stanie nawet w tak cieplarnianych warunkach konkurować ze „zgniłym i zdegenerowanym” Zachodem? W ogólnym rozrachunku największy cywilizacyjny sukces ZSRR był taki, że ten upadł. Dzięki czemu przynajmniej część zniewolonych przez Rosję i później bolszewików narodów wreszcie odetchnęła z ulgą. Dał też Rosji cień szansy na powrót na łono cywilizacji zachodniej, do której poniekąd należała do momentu obalenia ostatniego cara. Władimir Putin ze swoją sitwą tą szansę oczywiście spartolili.
Rosjanie sami nie wierzą we własne kłamstwa, ale na zachodzie zawsze znajdzie się jakiś полезный идиот
Federacja Rosyjska jest państwem, które ma dwa atuty: odziedziczony po ZSRR arsenał jądrowy, oraz surowce wydobywane na jej wciąż ogromnej powierzchni. Populacja Rosji jest jednak porównywalna z Bangladeszem, bo z taką Nigerią już niespecjalnie. Pod względem PKB nominalnego państwo Putina nie dorównuje Kanadzie i z trudem przebija Hiszpanię. Jeśli chodzi o PKB per capita, to z Rosją wygrywa chociażby Polska.
Warto także wspomnieć, że chyba największą rolę w rozpadzie ZSRR odegrała… Rosja. Ta część Związku Radzieckiego, której prezydentem został Borys Jelcyn. Państwo Putina chce osiągnąć sukces ZSRR na swój oryginalny sposób. To znaczy: jego klika rozkradła państwo w takim stopniu, że nawet ukraińskie CBA zaczęło wysyłać listy gratulacyjnego ministra obrony Rosji, Siergieja Szojgu. Rezultaty tej polityki możemy zaobserwować nie tylko w formie jachtów oligarchów, ale też opłakanego stanu rosyjskiej armii.
Do słów Władimira Putina można by oczywiście podejść poważnie. Wówczas wystarczy stwierdzenie, że sukces ZSRR był możliwy pomimo mniej surowych wówczas sankcji, dzięki o wiele większemu potencjałowi niż ma dzisiejsza Rosja. Tylko po co? Przecież sam Putin nie jest tak głupi, by wierzyć w to, co głosi aparat rosyjskiej dezinformacji. Tu chodzi o przekaz dla własnych niewolników obywateli, nie dla reszty świata. A być może rosyjscy łgarze przeszli sami siebie i rzeczywiście wkręcili wodzowi, że ten wygrywa wojnę?
Jeżeli jednak na zachodzie wciąż trafią się osoby gotowe publicznie twierdzić, że rosyjskie wojska nie zbombardowałyby szpitala w Mariupolu, to tym lepiej dla Kremla. Tym gorzej dla agentów wpływu, kiedy wspomniany Siergiej Ławrow przyzna, że jednak zbombardowali, i to umyślnie. Dlatego warto zapamiętać, że rosyjski polityk kłamie wtedy, gdy porusza ustami. A i to nie jest wcale warunkiem koniecznym.