Trudno byłoby sobie wyobrazić, żeby Rosja wypłaciła jakiekolwiek reparacje wojenne dla Ukrainy. Zmusić jej w sposób niemilitarny się nie da. Można za to przekazać odpowiednią kwotę Kijowowi z rosyjskich pieniędzy w zachodnich bankach.
Rosji nie da się zmusić, żeby sama z siebie zapłaciła reparacje wojenne dla Ukrainy
Rosyjska inwazja na Ukrainę przyniosła ogromne zniszczenie, szacowane 14 marca na kwotę przekraczającą 120 miliardów dolarów. To tyle, ile wynoszą polskie wydatki budżetowe za cały rok. Odbudowa Ukrainy będzie kosztowna. Niemoralnym byłoby, gdyby ten koszt poniosło napadnięte państwo wraz z Unią Europejską i międzynarodowymi instytucjami finansowymi. Zapłacić powinien agresor. Tylko jak zmusić Rosję, żeby zapłaciła reparacje wojenne dla Ukrainy?
Pierwsza możliwość jest taka, że Kreml z dobroci serca zdecyduje się, że w ramach przeprosin za zbójecką napaść wyłoży jakieś środki na odbudowę Ukrainy. Brzmi nierealistycznie? I bardzo słusznie. Państwo wciąż powtarzające brednie o rzekomych nuklearnych aspiracjach Ukrainy i amerykańskich laboratoriach biochemicznych wciąż upiera się przy swoim. To po prostu zły zachód uwziął się na biedną, wiecznie skrzywdzoną Rosję. Nie wspominając nawet o zbrodniach wojennych popełnianych przez rosyjskie wojska w Ukrainie. W międzyczasie Rosjanie bez cienia krępacji epatują literą Z, symbolizującą inwazję.
Niemożliwym byłoby także zastosowanie przeciwko Rosji jakichś instrumentów prawa międzynarodowego. Bo w końcu jakich niby? Jakiekolwiek działania na forum ONZ rozbijają się o rosyjskie prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa. Optymistycznie zakładając, że wcześniej nie skorzystają z niego Chiny. Rosja wystąpiła z Rady Europy, co pociąga za sobą wypowiedzenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Po raz kolejny: dopóki rosyjskie władze się na coś same nie zgodzą, dopóty są bezpieczne za swoim parasolem ochronnym w postaci siły zbrojnej.
Skoro po dobroci się nie da, to może siłą? Owszem, Zachód miałby jak najbardziej możliwości zmusić Rosję, by ta zapłaciła reparacje wojenne dla Ukrainy. Problem tylko w tym, że te możliwości są ściśle militarne. Stan rosyjskiej armii nie pozostawia cienia wątpliwości, że Kreml nie ma szans w konfrontacji militarnej z NATO, konwencjonalnej czy nuklearnej. Tyle tylko, że nikt nie chce płacić kosztów takiej wojny. Nie wiadomo także jak długo taki konflikt by potrwał i ile ofiar by przyniósł. To również nie wchodzi w grę.
Nawet połowa rosyjskiej rezerwy złota i dewiz została zamrożona przez zachód
Pozostaje jednak jeden sposób, by Rosja sfinansowała odbudowę Ukrainy kiedy już skończy się wojna. Rozwiązanie jest proste: przekazać Kijowowi odpowiednią sumę z zamrożonych rosyjskich aktywów ulokowanych w zachodnich bankach. Według rosyjskich szacunków prawie połowa państwowej rezerwy zgromadzonej przed wojną została ulokowana poza granicami tego państwa. W tym w państwach „nieprzyjaznych” Moskwie. Mowa o złocie i walutach obcych.
Kreml te pieniądze najprawdopodobniej uważa już za stracone. Można się jednak spodziewać, że po zakończeniu wojny będzie czynił starania w celu ich „odmrożenia”. Być może byłby to sposób na skłonienie rosyjskich władz do „dobrowolnego” dołożenia się do naprawy zniszczeń wojennych. Odmowa oznaczałaby większe straty, niż ewentualne reparacje wojenne dla Ukrainy. Mowa w końcu o kwocie rzędu 300 miliardów dolarów.
Nawet bez współpracy Moskwy środki te mogą posłużyć odbudowie napadniętego kraju. Oczywiście niektórzy mogliby argumentować, że byłby to zamach na święte prawo własności. Od strony czysto prawnej takie posunięciu opierałoby się po prostu na prawie silniejszego. Nawet, jeśli państwa zachodnie ubrałyby taką decyzję w formę podobną do poszczególnych pakietów sankcji.
Warto przy tym podkreślić, że Rosja nigdy nie wahała się korzystać z prawa pięści. Zarówno w czasach historycznych, jak i tych najnowszych. Czemu my na zachodzie mielibyśmy traktować Moskwę łagodniej, niż to państwo traktuje wszystkich dookoła?