Polskie miasta niezmiennie kojarzą się z natłokiem reklam, który wywołuje wrażenie gigantycznego wizualnego bałaganu. Teraz jednak okazuje się, że mamy Sopot bez billboardów. A to rzadkość na skalę światową.
Od początku lat 90. polskie miasta zalała fala reklam. Mieliśmy billboardy, reklamy na pół kamienic, reklamy na wiatach, szyldy reklamowe… Słowem, reklama była wszędzie. Z jednej strony był to symbol rodzącego się kapitalizmu. Z drugiej strony, nie da się ukryć, że „reklamoza” po prostu oszpecała polskie miasta.
Mniej więcej dekadę temu zaczęto z tym walczyć. Efekt? Polskie miasta jednak wyglądają coraz lepiej. A teraz mamy jeszcze Sopot bez billboardów.
Sopot bez billboardów. A było ich ponad tysiąc
„Z przestrzeni miejskiej Sopotu zniknął ostatni duży billboard” – pochwalił się właśnie lokalny magistrat. Jest to efektem obowiązującej w mieście już od czterech lat ustawy krajobrazowej. Wielkie reklamy znikały z miasta stopniowo. W 2019 r. na przykład zaczęto zdejmować wieloformatowe reklamy z sopockich kamienic.
Co przyjdzie po billboardach? „Działania miasta koncentrują się wokół ujednolicenia identyfikacji wizualnej szyldów oraz usuwania pomniejszych tablic i urządzeń reklamowych. Jednym z głównych priorytetów Sopotu jest uporządkowanie reprezentacyjnych przestrzeni w historycznym śródmieściu” – podaje sopocki magistrat.
Billboardy w mieście. Zakazywać czy nie zakazywać?
Trzeba zaznaczyć, że niewiele jest miast, które wyrzuciły billboardy ze swoich ulic. Za najsłynniejszy przykład uchodzi brazylijskie São Paulo. Ale wielkich outdoorowych reklam nie można wywieszać też w Grenoble we Francji. Co ciekawe jednak, wielkoformatowe reklamy tego typu są również zakazane w czterech stanach USA: w Vermont, Alasce, Maine oraz Hawajach.
Zwykle argumentem za wprowadzeniem zakazu jest ochrona krajobrazu w turystycznych miejscach. I ma to na pewno sens w Sopocie, który jest przecież znanym i lubianym kurortem.
Zawsze jednak włodarze miast stają przed dylematem. W końcu billboardy mogą dać trochę środków miejskiej kasie, poza tym reklama to dźwignia handlu (nawet jak ta coraz częściej przenosi się do internetu z miejskich ulic). Te argumenty zwykle przeważają, dlatego większość metropolii na świecie na nie zezwala. Wygląda jednak na to, że walka z „reklamozą” w Polsce ma coraz więcej zwolenników. Choć bycie krajem bez billboardów nam raczej nie grozi.