W produkcji kolejnych ustaw i rozporządzeń jesteśmy klasą sami dla siebie. W tym roku mamy szansę ustalić nową życiówkę. Biegunka legislacyjna tamuje przedsiębiorczość i nasze zarobki.
Biegunka legislacyjna
Im bardziej chore państwo, tym więcej w nim ustaw – takim cytatem z Tacyta firma audytorska Grant Thornton zaczyna swój tegoroczny raport o stabilności otoczenia prawnego w polskiej gospodarce. Wiosną tego roku alarmowali, że na samo przeczytanie wszystkich nowych aktów prawnych, które wyszły w 2021 r. trzeba by było poświęcić 2 godziny i 46 minut każdego dnia roboczego. Nowe przepisy zajęły razem 20 960 stron maszynopisu.
„To wzrost o 40,5 proc. w porównaniu do poprzedniego roku. Tempo prac parlamentu nieco zwolniło, ale nadal jest ekspresowe. Prace nad ustawą są o połowę krótsze niż dekadę temu. Ustawy Polskiego Ładu wdrażane były z naruszeniem regulacji i standardów legislacyjnych. Nadmierny pośpiech i brak staranności wyraźnie widoczne były na każdym etapie procesu legislacyjnego. Rządowym, parlamentarnym i prezydenckim. Coraz większym problemem w stanowieniu dobrego prawa jest skracanie się okresu vacatio legis” to kluczowe wnioski z ich „Barometru prawa”.
Idziemy na rekord
Niestety w porównaniu do zeszłego roku produkcja prawa w Polsce przyspieszyła. Ustawy i rozporządzenia przyjęte w pierwszej połowie tego roku to prawie 15 tys. stron. Stąd podejrzenie GT, że w tym roku ustanowimy nowy rekord – 36, 7 tys. stron nowych przepisów. Taka jest prognoza. Poprzedni rekord rządzący pobili w 2016 roku. Wtedy liczba stron nowych aktów prawnych wyniosła 35,3 tys. Gdyby te przewidywania okazały się trafne, to jak policzył Grant Thornton, oznaczałoby, że w tym roku rządzący uchwaliliby tyle nowych przepisów, co przez całe lata 90.
„Wracamy tym samym do zawrotnego tempa produkcji prawa, jakie odnotowywaliśmy w 2016 roku. Warto przypomnieć, że po tym okresie przedstawiciele rządu dostrzegli problem i wydaje się, że ich celem stało się ograniczenie przyrostu nowych przepisów. Czego pozytywny efekt było widać w wynikach naszego monitoringu w kolejnych latach. Miejmy nadzieję, że tym razem złe wyniki naszego badania, również przyniosą reakcję rządzących” – pisze Tomasz Wróblewski, partner zarządzający Grant Thornton.
Żeby było jasne, biegunka legislacyjna nie jest chorobą tylko tego rządu i tego sejmu. Rządy koalicji PO-PSL „owocowały” co roku 15 do 20 tysiącami stron nowych przepisów. To mniej niż 35 tys. , ale też bardzo dużo.
Bajpasowanie prawa
Analizując otoczenie prawne, diagnozujemy dwie dolegliwości. Biegunkę słów i zaparcie myśli. Bowiem nie tylko ilość nowych przepisów martwi, ale także ich jakość. Na tę kwestię zwraca uwagę przywoływany tu Barometr. Monitoring stanowienia prawa w Polsce prowadzi także fundacja Batorego. Już sam tytuł XIV raportu Obywatelskiego Forum Legislacji wiele mówi: Polski bezład legislacyjny. Czytamy w nim, że jakość stanowienia prawa nie poprawiła się w pierwszych dwóch latach IX kadencji Sejmu, a w niektórych obszarach obserwujemy jej obniżenie.
„Nasila się zjawisko bajpasowania, czyli przedstawiania projektów opracowanych w ministerstwach jako projekty poselskie. Ponad połowa projektów złożonych przez posłów Zjednoczonej Prawicy faktycznie została stworzona przez rząd. Oznacza to m.in., że pominięty został etap konsultacji publicznych. Średni całkowity czas pracy nad projektami ustaw od upublicznienia projektu do dnia podpisania ustawy przez prezydenta w pierwszym roku działalności drugiego rządu Zjednoczonej Prawicy wyniósł 134, a w drugim roku 227 dni” piszą autorzy raportu.
Grzechy główne
Rekordy szybkości pracy tego Sejmu, to 7 tzw. projektów okołocovidowych w dwie doby. I przyjęcie ustawy o wyborach kopertowych w 113 minut. Fundacja Batorego zwraca uwagę, że aż 36 rządowych projektów ustaw nie zostało przed przekazaniem do Sejmu upublicznionych na platformie Rządowego Procesu Legislacji. Autorzy zarzucają rządzącym i większości sejmowej ignorowanie uwag legislatorów wskazujących na liczne błędy w projektach przepisów reformujących system podatkowy w ramach tzw. Polskiego Ładu. Brak przejrzystości w uchwalaniu prawa. Brak konsultacji z zainteresowanymi, których stanowione prawo dotyczy lub ograniczenie tych konsultacji do bardzo krótkiego czasu. Jest jeszcze jeden problem. Wpływ na proces legislacyjny podmiotów, które w instytucjach UE muszą się rejestrować, jako lobbyści, a w Polsce nie.
Te tysiące stron nowych przepisów. Często nieprzemyślanych i niespójnych, to bolączka nie tylko prawników czy księgowych. To naprawdę dotyka każdego z nas. Ciągłe zmiany prawa. Jego nieprzewidywalność i niejasność zabija przedsiębiorczość. Widzieliśmy ile czasu zajęłoby tylko przeczytanie nowych przepisów. A gdzie czas na ich przemyślenie. To rodzi strach przed konsekwencjami błędnej interpretacji czy zwykłego przeoczenia zmiany. Kolejna rzecz, to dostosowanie firm do nowych regulacji. A przecież zdarza się, że nim zmiany wejdą w życie, już wprowadzana jest zmiana do zmiany. Przykładem z ostatnich dni są przepisy, regulujące limity w transakcjach gotówkowych.
Artykuł stanowi część cyklu „Wolność Gospodarcza„, prowadzonego na łamach Bezprawnika w ramach projektu realizowanego z Fundacją Wolności Gospodarczej. To założona w 2021 roku fundacja, której filarami jest liberalizm gospodarczy, nowoczesna edukacja, członkostwo Polski w Unii Europejskiej i państwo prawa. Więcej o działalności i bieżących wydarzeniach możecie przeczytać na łamach tej strony internetowej.
To nas sporo kosztuje
Taka legislacja ogranicza efektywność, innowacyjność i inwestycje. Gdyby poluzować przedsiębiorcom te krępujące więzy firmy rozwijałyby się lepiej. Pracownicy zarabialiby więcej, a państwo miałoby w budżecie więcej pieniędzy z podatków. Dzięki temu, przy dobrym zarządzaniu, powinna się podnieść jakość usług publicznych i sprawność administracji. Nie chodzi o to, by wolność gospodarcza nie miała ograniczeń. Dobrze to ujął, cytowany w opracowaniu „Ile wolności gospodarczej” Pawła Opali i Andrzeja Rzońcy, John Stuart Mill, XIX wieczny angielski ekonomista:
„Jedynym celem usprawiedliwiającym ograniczenie przez ludzkość, indywidualnie lub zbiorowo, swobody działania jakiegokolwiek człowieka jest samoobrona (…). Jedynym celem, dla osiągnięcia którego ma się prawo sprawować władzę nad człowiekiem cywilizowanej społeczności wbrew jego woli, jest zapobieżenie krzywdzie innych”.
Autorzy tej analizy podkreślają, żeby wolności nie utożsamiać z samowolą. Piszą, że swoboda jednostki w dążeniu do realizacji własnych celów gospodarczych nie może naruszać praw (wolności) innych osób. Swoboda przedsiębiorczości wymaga reguł. Na przykład gwarantujących prywatną własność oraz pewność umów. Bez tego przedsiębiorcy nie mogą swobodnie podejmować decyzji gospodarczych, a więc nie ma wolności gospodarczej.
Da się pomierzyć
Dowodem na to, że wolność gospodarcza przekłada się poziom życia jest, na przykład. ranking państw stworzony na podstawie Index of Economic Freedom. To wskaźnik opracowany przez The Wall Street Journal i The Heritage Foundation. Wolność gospodarczą mierzy on w 184 krajach, 12 kategoriami, w tym regulacjami prawnymi. Analizując go widzimy, że bogate kraje, których mieszkańcom zazdrościmy poziomu życia, to kraje, w których jest duży poziom wolności gospodarczej. Na pierwszym miejscu jest Singapur. Poza nim ścisłą czołówkę tworzy jeszcze w tegorocznej edycji rankingu 6 państw. Z czego 4 z Europy. To Szwajcaria , Irlandia, Luksemburg i Estonia.
USA, które potocznie utożsamiamy w dużą wolnością gospodarczą znajdują się dopiero na 25 pozycji. Zaskoczeniem dla wielu osób będzie tu wysoka pozycja krajów nordyckich. Skłonni jesteśmy je postrzegać, jako opiekuńcze z silnie ingerującym w gospodarkę państwem. Okazuje się, że rozbudowany socjal nie musi wykluczać rozsądnych regulacji prawnych. I tak 9 miejsce w rankingu IEF zajęła Finlandia. Dziesiąte Dania, a jedenaste Szwecja. Norwegia jest 14. Polska znalazła się na 39 miejscu.
Mniej regulacji, to więcej pieniędzy
Marek Tatała, wiceprezes zarządu Fundacji Wolności Gospodarczej w artykule opublikowanym w „Rzeczpospolitej” zwraca uwagę na wnioski, jakie płyną z badania wolności gospodarczej, którego wyniki opublikował kanadyjski Fraser Institute. Badanie objęło 82 kraje i wykorzystało dane o mobilności dochodowej i społecznej z Banku Światowego. Światowego Forum Ekonomicznego i Indeks Wolności Gospodarczej Fraser Institute. Wynika z nich, że średni produkt krajowy na osobę w 25 proc. najbardziej wolnych gospodarczo miejscach to ponad 50 tys. dol. rocznie, a w najmniej wolnych krajach poniżej 6 tys. USD.
„Indeks Wolności Gospodarczej obejmuje wiele składowych, ale dwie najważniejsze dla mobilności dochodowej to praworządność i rozsądne regulacje. W krajach o niskim poziomie praworządności rządzący politycy i współpracujące z nimi elity używają prawa nie w celu ochrony wolności jednostek. Ale po to, by umacniać własne przywileje, jednocześnie podważając podstawowe prawa innych. Nadmierne regulacje są często wykorzystywane do ograniczania możliwości podejmowania pracy czy działalności gospodarczej. Co może występować nawet w krajach o stosunkowo solidnych rządach prawa. Ma to często formę konieczności zdobywania różnych pozwoleń, licencji. Zdawania obowiązkowych egzaminów.
Przymusu członkostwa w organizacji branżowej czy dostosowania się do niepotrzebnych konsumentom, ale kosztowanych dla firm regulacji” piszą Marek Tatała oraz Fred McMahon i Michael Walke z Fraser Institute.
To, że jest wiele krajów świata, które w rankingach wolności gospodarczej wypadają gorzej niż my, nie powinno nas uspokajać. Przecież chcielibyśmy być raczej drugą Szwajcarią czy Szwecją, niż Senegalem czy Serbią. Dlatego medal dla tego, kto powstrzyma tę biegunkę legislacyjną. Poprawi proces stanowienia prawa i jego jakość. Nie dajmy się uśpić tym, co swoją gorliwość w produkcji prawa tłumaczą dobrymi intencjami. Bo jak ostrzegali w książce „Wolny wybór” Milton i Rose Friedman, „większe zagrożenia dla wolności czają się w pochopnych posunięciach ludzi żarliwych i mających jak najlepsze intencje, lecz niczego nie rozumiejących”.