W środę w godzinach porannych nastąpiło długo oczekiwane orędzie rosyjskiego dyktatora do swojego narodu. Ogłoszona została częściowa mobilizacja. Pod broń Rosjanie planują powołać 300 tysięcy rezerwistów i specjalistów. Nie to jednak było najciekawsze. Interesujące wydają się otwarte oskarżenia Putina pod adresem Zachodu i pogróżki. W tym także o użyciu broni jądrowej.
Putin jasno zapowiedział, że zamierza zagarnąć ukraińskie terytorium
Putin w tym momencie przegrywa wojnę na Ukrainie. Najlepszym tego dowodem jest częściowa mobilizacja, którą właśnie ogłosił. Rosyjskie władze zamierzają powołać pod broń 300 tysięcy rezerwistów i specjalistów. Równocześnie w krainie moskiewskiej fantazji „Ukraina straciła połowę swojej armii”, „w Kijowie siedzi dowództwo wojskowe z zachodu, które kieruje wszystkimi tymi działaniami”, Rosja zaś „straciła 5937 żołnierzy”. To słowa tamtejszego ministra obrony Siergieja Szojgu. Jeżeli idzie tak dobrze, to skąd ta częściowa mobilizacja?
Moskwa zamierza na tymczasowo okupowanych przez siebie terytoriach przeprowadzić referenda o przyłączeniu ich do Federacji Rosyjskiej. Innymi słowy: otwarcie deklaruje, że zamierza zagarnąć część Ukrainy. Od tego momentu Chersoń, Zaporoże, Donbas i Ługańsk mają stać się częścią Rosji. Według logiki Kremla oznacza to, że próba ich odbicia przez Ukrainę oznacza napaść usprawiedliwiającą użycie broni jądrowej.
Równocześnie Putin w swoim orędziu wygłaszał propagandowe dyrdymały w rodzaju „nazistowskiego rządu w Kijowie”, czy zapewniał o tym, jakiej to nowoczesnej broni Rosja nie ma w swoich arsenałach. Równocześnie wprost oskarżył państwa zachodnie o wrogie działania przeciwko swojemu państwu. Warto pochylić się szerzej nad tym fragmentem wypowiedzi moskiewskiego dyktatora.
NATO prowadzi rekonesans w całej południowej Rosji. Otwarcie mówią, że Rosja musi zostać pokonana na polu bitwy. W grę wchodzi również szantaż nuklearny. Tym, którzy wypowiadają takie słowa, przypominam, że nasz kraj też ma takie możliwości. Używamy wszelkich środków, aby chronić naszych ludzi. To nie blef. Nasza suwerenność i wolność zostaną zabezpieczone wszelkimi dostępnymi środkami
Innymi słowy: Putin domaga się, by Zachód dał mu wygrać. Zapewnia również, że to nie blef. Po tym właśnie najlepiej blef poznać. Rosyjskie władze są zdesperowane, by zaprezentować swojemu społeczeństwu jakikolwiek sukces uzasadniający inwazję na Ukrainę. Jedyną możliwością, jaką teraz ma Putin, jest aneksja zajętych terytoriów.
Częściowa mobilizacja to oznaka desperacji i słabości ze strony moskiewskiego Mordoru
Reakcji Rosjan łatwo się domyślić. W tamtejszym Internecie zapytania „jak uniknąć poboru” i „jak wyjechać z Rosji” robią prawdziwą furorę. Nie ma się co dziwić, biorąc pod uwagę zaostrzenie kar za dezercję i odmowę udziału w walkach. Młodzi ludzie niekoniecznie chcą trafić do wojennej maszynki do mięsa za swojego cara.
Co może zaskakiwać, to reakcja Zachodu. Czy raczej: brak natychmiastowej odpowiedzi na kłamliwe oskarżenia i buńczuczne zapowiedzi Putina. Owszem, przez cały wtorek ze świata zachodniego szły zapewnienia o tym, że nie ma mowy, by ktokolwiek zdrowy na umyśle uznał fałszywe referenda pod rosyjskimi bagnetami. Dotyczy to nawet takich polityków jak prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan. Teraz jednak nic takiego nie ma.
Być może państwa zachodnie muszą przetrawić tezy wystąpienia Putina i reszty rosyjskich władz. To twardy orzech do zgryzienia dla tych polityków, którzy apelowali przez ostatnie miesiące o umożliwienie Rosjanom zachowania twarzy, a więc o jakieś ustępstwa. Czytaj: oddaniu przez Ukrainę kawałka swojego terytorium. Władze w Kijowie już zapowiedziały, że ani myślą i że przeprowadzenie referendów oznacza całkowite zamknięcie szansy na jakiekolwiek negocjacje z Moskwą.
Ugodowi politycy Zachodu mają także problem w tym, że trudno zachować twarz ustępując komuś, kto wprost oskarża cię o udział w wojnie. Zarzut jest oczywiście absurdalny. Gdyby Rosja rzeczywiście walczyła z NATO, to wojna w Ukrainie byłaby skończona już dawno z wiadomym wynikiem. A jednak takie oskarżenia wypowiedziano, ustami rosyjskiego prezydenta, a nie jakichś przypadkowych propagandzistów z tamtejszej telewizji.
Z drugiej strony, podtrzymywaniu kontaktów z Rosją nie przeszkadzają liczne zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Czym więc dla europejskiej partii „business as usual” miałyby być kolejne atomowe pohukiwania z Moskwy i prowokacyjne wypowiedzi?
Nie da się ukryć, że nieuzasadniony strach przed Rosją wciąż paraliżuje Zachód. Tymczasem ten prawdziwy odpowiednik tolkienowskiego Mordoru jest słaby jak nigdy. Może czas stać się wreszcie tym Zachodem z rosyjskiej propagandy?