Poseł PiS Jan Dziedziczak zapytał w interpelacji do ministra rodziny i polityki społecznej o dopłaty dla składek ZUS dla rodziców uczących dzieci w domu. Chciałby najwyraźniej, by była wypłacana emerytura dla rodziców uczących dzieci w domu. Czy to dobry pomysł? Jego zwolennicy argumentują, że tacy rodzice często rezygnują z kariery zawodowej.
Edukacja domowa rzeczywiście oznacza szereg obowiązków po stronie rodzica
Edukacja domowa stała się bardziej popularna w czasie epidemii koronawirusa. Według danych podanych przez portal Bankier.pl, w roku szkolnym 2021/2022 korzystało z niej 20 tys. uczniów. Wraz ze wzrostem popularności tego sposobu nauczania pojawiają się pytania o zabezpieczenie socjalne rodziców pełniących funkcję nauczycieli swojego dziecka. Postawił je w interpelacji do ministra rodziny i polityki społecznej poseł PiS Jan Dziedziczak. Zapytał o dopłaty do składek ZUS dla rodziców uczących dzieci w domu.
Dziedziczak chciał tym samym „rozpocząć debatę o zabezpieczeniu społecznym osób, które przyjęły na siebie obowiązek nauczania dziecka w systemie edukacji domowej”. Skoro tak, to warto się zastanowić, czy rzeczywiście jakaś dodatkowa emerytura dla rodziców uczących dzieci w domu jest Polsce potrzebna do szczęścia.
Zwolennicy utworzenia takiego świadczenia sugerują, że jak najbardziej. Argumentem przemawiającym za jej utworzeniem jest to, że rodzic zastępujący system edukacji bierze na siebie całe mnóstwo dodatkowych obowiązków. Niekiedy musi wręcz zrezygnować z pracy. Cała rodzina podporządkowuje się edukacji domowej dziecka, zwłaszcza na początkowym jej etapie. Zdalne nauczanie czasów epidemicznych dało z pewnością wielu z nas przedsmak tego, w jaki sposób to wygląda. Edukacja domowa może trwać nawet kilkanaście lat.
Jan Dziedziczak przekonuje, że minimalna emerytura dla rodziców uczących dzieci w domu powinna być finansowana z budżetu państwa. Biorąc pod uwagę względnie niewielką skalę tego zjawiska, dodatkowe świadczenie nie powinno stanowić zbytniego obciążenia budżetowego.
Emerytura dla rodziców uczących dzieci nie wyrównuje żadnej społecznej niesprawiedliwości. Edukacja domowa to w końcu przywilej
Warto przy tym wspomnieć, że bardzo łatwo można znaleźć argumenty przeciwko finansowaniu emerytury osobom nauczającym dzieci w domu. Przedstawiciele pracodawców z pewnością podniosą ten, w myśl którego takie rozwiązanie sprzyjałoby opuszczaniu kolejnej grupy obywateli z rynku pracy.
Podobny efekt zaobserwowaliśmy przecież na dużo większą skalę w przypadku szeregu pozostałych świadczeń prorodzinnych, z 500 Plus na czele. Tutaj dodatkowo w grę wchodziło rozbudzenie oczekiwań płacowych po stronie pracowników, którym pieniądze od państwa umożliwiły odrzucanie najbardziej niekorzystnych ofert pracy bez większego żalu.
Takie postawienie sprawy można by uznać za zwykłe narzekanie przedsiębiorców, którym znowu wzrosną koszty pracy, gdyby nie dotychczasowa polityka państwa w sferze zatrudnienia i ubezpieczenia społecznego. Nie da się ukryć, że obowiązujące przepisy są celowo skonstruowane jako niekorzystne i wręcz dolegliwe dla niepracujących. Najlepszym przykładem jest ubezpieczenie zdrowotne. Żeby mieć do niego prawo, osoba bez pracy musi uzyskać status bezrobotnego. W przeciwnym wypadku musi zgłosić się do dobrowolnego ubezpieczenia zdrowotnego. Podobnie jest zresztą w przypadku emerytury.
Skoro państwo założyło sobie, że niepracujący mają mieć pod górkę, to emerytura dla rodziców uczących dzieci w domu stanowiłaby poważny wyłom od tej zasady. Jest on o tyle nieuzasadniony, że edukacja domowa bardzo często nie jest wymuszona koniecznością życiową, lecz stanowi swego rodzaju przywilej. Rodzic powinien posyłać swoje dzieci do szkoły, ale może zdecydować się uczyć je samemu w domu. Państwo jak najbardziej pozostaje gotowe do zapewnienia edukacji dzieciom takiej osoby. Dlaczego w takim razie społeczeństwo miałoby ponosić koszty wyborów życiowych takiego rodzica?