Dużym wyzwaniem przed którym stoi rząd, jest przekonanie Polaków, że konto mieszkaniowe i książeczki mieszkaniowe nie mają ze sobą nic wspólnego. I lepiej zacząć o tym myśleć już teraz, bo przekonać nas wcale nie będzie łatwo.
Szeroko dyskutowany projekt ustawy o wsparciu państwa w oszczędzaniu na cele mieszkaniowe przewiduje dodatkowe profity dla osób, które zdecydują się skorzystać z promowanego przez państwo konta mieszkaniowego i kredytu z gwarantowanym oprocentowaniem. Konto mieszkaniowe już swoją nazwą przywodzi na myśl książeczki mieszkaniowe i nie jest to skojarzenie szczególnie przyjemne.
Konto mieszkaniowe. Czy czegoś wam nie przypomina?
Książeczki mieszkaniowe są wciąż żywe w pamięci osób urodzonych za czasów poprzedniego ustroju. Rynek mieszkaniowy w Polsce Ludowej funkcjonował zgoła odmiennie niż dzisiaj, przede wszystkim dlatego, że… nie było żadnego rynku. Budową mieszkań zajmowały się państwowe spółdzielnie mieszkaniowe. Chcąc dostać mieszkanie na własność, należało zostać członkiem spółdzielni mieszkaniowej, opłacać wkład spółdzielczy i cierpliwie czekać. Cierpliwość w tym wypadku była bardzo pożądaną cnotą, ponieważ czas oczekiwania na mieszkanie wynosił nierzadko kilkanaście lat.
Jednym ze sposobów oszczędzania na własne „M” były książeczki mieszkaniowe, często zakładane nawet kilkuletnim dzieciom. Rodzice i dziadkowie mieli możliwość odkładania na przyszłe lokum dla swojego maleństwa. Na książeczki mieszkaniowe trafiały pieniądze, będące znaczną częścią dochodów ówczesnego Kowalskiego. Dawały nadzieję skrócenie czasu odczekiwania na przydział lokalu, zwłaszcza osobom nie mającym znajomych wśród członków zarządu spółdzielni. Oczywiście pieczę nad zgromadzonymi w ten sposób środkami sprawował PKO, synonim niezawodności i bezpieczeństwa. O bankach komercyjnych nikt przecież za komuny nie słyszał.
Książeczki mieszkaniowe okazały się porażką
Niezawodność i bezpieczeństwo państwowego banku nie wytrzymały jednak konfrontacji z hiperinflacją z przełomu lat 80 i 90 XX wieku. Oszczędzający mogli tylko bezradnie patrzeć jak z dnia na dzień ich oszczędności życia topnieją jak śnieg w marcu. Inflacja rok do roku w lutym 1990 wyniosła 1183,1%. Ostateczny cios książeczkom mieszkaniowym zadała nowelizacja Kodeksu Cywilnego z 28 lipca 1990 roku. W myśl ustawy przepisy art. 12 ust. 2 ustawy oraz art. 3581 §3 kodeksu cywilnego nie mają zastosowania do kredytów bankowych oraz kwot zdeponowanych na rachunkach bankowych, jak również do kredytów i pożyczek o charakterze socjalnym. Rzeczony artykuł dotyczył możliwości sądowej waloryzacji świadczeń o wskaźnik inflacji. Środki na książeczkach mieszkaniowych nie podlegały waloryzacji. Za oszczędności życia można było kupić co najwyżej obiad w mlecznym barze.
To wydarzenie bezpowrotnie zburzyło zaufanie milionów Polaków do banków, a książeczka mieszkaniowa urosła do rangi symbolu przekrętu i kradzieży w świetle prawa. Do dziś, ponad 30 lat po transformacji ustrojowej, gdy rozmawiam ze swoimi klientami o finansach, jednym z najczęstszych powodów niechęci do odkładania na przyszłość jest właśnie lęk przed powtórzeniem tego scenariusza.
W takim właśnie otoczeniu rząd pracuje nad wprowadzeniem Konta Mieszkaniowego. Program ma na celu wsparcie oszczędzania na cele mieszkaniowe. Oprócz standardowego, proponowanego przez banki oprocentowania, oszczędzającemu przysługiwać ma prawo do gwarantowanej ustawą premii mieszkaniowej. Już sama wysokość premii jest obecnie sprawą dyskusyjną, ale ustawa zawiera jeszcze kilka propozycji, które na pewno nie budują zaufania do systemu finansowego i wspieranego państwowo oszczędzania.
Program pierwsze mieszkanie da się zrobić lepiej
Ponieważ program kierowany jest do osób odkładających na pierwsze mieszkanie, konto mieszkaniowe może założyć jedynie osoba, która nie posiada obecnie żadnej nieruchomości (z pewnymi wyjątkami). Projekt przewiduje również sytuację, w której oszczędzający już po założeniu konta staje się właścicielem mieszkania wskutek dziedziczenia. W takim przypadku konto nadal można mieć, ale już bez prawa do premii mieszkaniowej z BGK. Wydaje się to być słusznym rozwiązaniem, wszak skoro oszczędzający ma już mieszkanie, nie ma uzasadnienia wspieranie jego kolejnych zakupów. Ustawa przewiduje jednak również, że prawo do premii mieszkaniowej nie podlega dziedziczeniu, bez żadnych wyjątków.
Tutaj już niestety trudno znaleźć uzasadnienie dla takiej regulacji. Z łatwością przecież można wyobrazić sobie chociażby taki scenariusz: matka samotnie wychowująca 11-letnią córkę, obecnie wynajmuje małe mieszkanie pod Warszawą. Docelowo jednak chce kupić kawalerkę dla siebie i dziecka, otwiera więc konto mieszkaniowe i co miesiąc wpłaca na nie 1 000 zł, chcąc uzbierać na wkład własny do przyszłego zakupu. Po 8 latach ulega śmiertelnemu wypadkowi w drodze do pracy. Pieniądze zgromadzone na koncie mieszkaniowym dziedziczy oczywiście jej jedyna córka. Ponieważ jednak konto prowadzone było dla matki, córka nie otrzyma premii za 8 lat regularnego oszczędzania. Sytuacja mieszkaniowa obu kobiet jest taka sama – żadna z nich nie ma własnego mieszkania. Ustawa przewiduje, że każda z nich może otworzyć konto mieszkaniowe i skorzystać z gwarantowanej przez BGK premii. Wydawać by się mogło, że obie zasługują na takie same wsparcie. Gdyby konto mieszkaniowe od początku prowadzone było dla córki, śmierć matki nie miałaby wpływu na prawo do premii. Otwarcie konta dla córki nie było jednak możliwe, ponieważ zgodnie z projektem ustawy minimalny wiek oszczędzającego to 13 lat.
Ustawa nie przewiduje również możliwości zmiany oszczędzającego. Gdyby w przywołanym przykładzie matka zapadła na nieuleczalną chorobę i miała świadomość, że nie wystarczy jej czasu na realizację swoich planów, nie jest w stanie uchronić swojej córki przed utratą premii, nawet jeżeli jedynaczka jest już pełnoletnia i sama może oszczędzać na koncie mieszkaniowym.
Z kontem mieszkaniowym jest jeszcze gorzej
Warunkiem posiadania konta jest również dokonywanie na nie regularnych, miesięcznych wpłat, nie mniejszych niż 500 zł. Maksymalna miesięczna wpłata to z kolei 2 000 zł. W ciągu całego roku tylko w jednym miesiącu możemy nie dokonać wpłaty. Jeżeli wpłata będzie mniejsza niż wymagane 500 zł albo nie będzie jej wcale 2 razy w roku, konto z mocy prawa przekształca się w lokatę. Ponieważ jedna osoba może mieć tylko jedno konto bądź lokatę, brak wpłaty w dwóch miesiącach w roku sprawia że konto się zamyka i nie jesteśmy w stanie otworzyć kolejnego (ustawa przewiduje tu jednak wyjątek dla osób poniżej 18 roku życia). Czy takie zapisy są potrzebne? Celem wprowadzenia konta mieszkaniowego nie jest przecież wsparcie osób zamożnych.
Zgodnie z raportem InfoKredyt 2022, przygotowanym przez Związek Banków Polskich, aż 63% Polaków pytanych o cel kredytu gotówkowego, wskazuje bieżące potrzeby. 56% Polaków oceniło, że ich sytuacja finansowa pogorszyła się w 2022 roku, 20% w ogóle nie oszczędza i całość dochodów przeznacza na bieżące potrzeby. Można się zatem spodziewać, że problemy z wpłatami będą zdarzać się znacznie częściej niż raz w roku, zwłaszcza w grupie osób do których adresujemy program. Jeżeli samotna matka z przykładu powyżej straci pracę i przez pewien czas nie będzie jej stać na oszczędzanie, państwo ukarze ją i uniemożliwi dalsze korzystanie z preferencyjnie oprocentowanego konta. Czy rzeczywiście w ten sposób ma wyglądać nasza polityka mieszkaniowa?
Jeżeli chcemy zachęcić Polaków do odkładania, obecne propozycje muszą zostać zmodyfikowane. Ich utrzymanie może zafundować kolejnemu pokoleniu traumę podobną do tej, której doświadczyli posiadacze książeczek mieszkaniowych. Dużym wyzwaniem będzie też samo przekonanie Polaków, że system zasługuje na ich zaufanie i pieniądze zgromadzone na koncie tym razem będą bezpieczne. Aby to zaufanie utrzymać, warto pomyśleć o zwyczajnych, życiowych sytuacjach które mogą zdarzyć się każdemu, przeanalizować je i uwzględnić w projekcie. Nie chcemy przecież, żeby wypłacie oszczędności z konta towarzyszyło poczucie niesprawiedliwości i myśl, że od państwa najlepiej trzymać się z daleka.