Live Nation właśnie przebiło wszystkie sufity żenady. Na organizowany przez siebie koncert The Weeknd na Stadionie Narodowym agencja wprowadziła wyjątkową pulę biletów. Są to bilety po 221 złotych za koncert którego nie zobaczysz. Ponieważ ci, którzy je nabędą, zostaną ulokowani… za sceną, na której wystąpi artysta. Można? Można.
221 złotych za koncert którego nie zobaczysz
Występ The Weekend 9 sierpnia w Warszawie to z pewnością będzie wielkie wydarzenie. Artysta bije rekordy popularności, więc bez problemu wypełni po brzegi PGE Narodowy. W wypadku tego koncertu określenie „po brzegi” bynajmniej nie będzie symbolicznie, a dosłowne. Live Nation chce bowiem zarobić również na sprzedaży również tych miejsc, z których… nic nie widać. A to wszystko za jedyne 221 złotych. No chyba, że chcemy bilet pamiątkowy (wszak będzie to niezapomniane przeżycie) to wtedy 231 złotych. A jeśli kolekcjonujemy takie doświadczenia, to możemy się szarpnąć na bilet w wersji „collector”. Za 251 złotych.
Oczywiście zaraz poderwą się głosy mówiące o wolnym rynku i o tym, że skoro jest popyt nawet na takie bilety, to dlaczego by na tym nie zarabiać. Ale, na Boga! Live Nation chce od ludzi kasy za coś, co równie dobrze można przeżyć stojąc obok stadionu i przysłuchując się dudnieniu (zresztą na narodowym generalnie o dźwiękową ucztę raczej trudno). Nie da się tego usprawiedliwić, bo jest to tylko i wyłącznie żerowanie na fanach muzyki. Szczególnie tych, których może nie być stać na droższy bilet na płycie albo bocznej trybunie. I nie, nie przemówi do mnie argument, że branża koncertowa ledwo dyszy po pandemii i musi jakoś zarabiać. Akurat ta wielka agencja śmiało jest w stanie sobie poradzić bez sprzedawania biletów na pozbawione wartości doświadczenie.
W Live Nation chyba zorientowali się, że coś jest nie tak, bo wyłączyli możliwość komentowania posta, w którym zareklamowali nową pulę biletów na koncert The Weeknd. Nie dowiemy się zapewne jak idzie sprzedaż tych na miejsca za sceną. Marzy mi się, żeby poszła fatalnie i żeby agencji po prostu przestało się to opłacać. Bo co z tego, że wizerunkowo taki pomysł to strzał w kolano. Jeśli w tym samym czasie, gdy pół internetu ma z organizatora eventu bekę, bilety i tak znajdują swoich amatorów, to znaczy że z takim zjawiskiem będziemy mieli do czynienia częściej. Tylko gdzieś nam tu już kompletnie zanika muzyka i radość jaką ma dawać widzom. Przepraszam, nie widzom. Jak by tu nazwać tych, co będą oglądali tył sceny. Może po prostu: niewidzowie?