Flagowe smartfony z Androidem nie ustępują już ceną iPhone’ów. OnePlus na tym trudnym i konkurencyjnym rynku postanowił jakością doszusować do czołówki, a także wyróżnić się ceną swojego sztandarowego produktu.
Przez ostatnie tygodnie bawiłem się OnePlus 11 w wersji 5G, który kosztuje od 4199 złotych do 4599 złotych. Choć jeszcze kilka lat temu na widok takich cen telefonów włosy jeżyły się na głowie, dziś trzeba powiedzieć uczciwie, że to całkiem tanio – jak na flagowca renomowanego producenta.
A producent jest już z nami dokładnie dekadę. Mam dużą sympatię do marki OnePlus, ponieważ nasze szlaki przecierały się kilkukrotnie. To właśnie ta marka w 2014 roku potwierdziła moje głośno wyrażane obiekcje, że z tym Androidem jest coś nie tak, że ten system jest zawodny i umiarkowanie funkcjonalny. I wypuścili Androida w ulepszonej, zmodowanej wersji CyanogenMod, znacząco wyróżniając się na rynku, siejąc przy tym spore zamieszanie i – w mojej ocenie – pokazując, że w Androidzie tkwi nieco większy potencjał, również jakościowy. Tak się zresztą stało, system operacyjny Google’a ostatecznie w kolejnych latach dogonił już jabłkowego konkurenta, może nawet momentami go przeganiając. Sama marka OnePlus też trochę odgrywała rolę rebelianta i na przykład ze swoim lokowaniem w House of Cards pukała do mainstreamu. Nadal jednak uważam, że jest to w dużej mierze tzw. telefon dla kumatych.
OnePlus 11 5G to bardzo dobry telefon w świetnej cenie
Jak być może wiecie, jestem zadeklarowanym ajfoniarzem. Pół mieszkania zagracone gadżetami Apple, najgorsze. Ale na pewno nie wiecie, że zawsze staram się mieć pod ręką też telefon z Androidem, bo to właśnie na takich telefonach 90 proc. z Was czyta Bezprawnika. Muszę wiedzieć czy u większości naszych czytelników wszystko gra. Mam też ten przywilej, że z reguły bawię się jakimś gorącym androidowym towarem, który producent zostawia mi na jakiś czas, bym wiedział co u nich słychać. I w ten oto sposób wszedłem niedawno w posiadanie OnePlusa 11. Zwłaszcza, że byłem na polskiej premierze urządzenia, która odbyła się z wielką pompą, a prócz telefonu promowano całe uniwersum, wliczając w to na przykład bardzo konkretne słuchawki OnePlus Buds Pro 2.
Dlatego ze swoim kompleksem jabłka przy OnePlus 11 czułem się jak w domu. Z boku urządzenia mamy fizyczny przycisk, który umożliwia wyciszanie telefonu (lub też pozostawienie go tylko w trybie wibracji). Nakładka na system operacyjny jest w moim guście. Ikonki są kwadratowe, powiększonymi kwadratami są też żywe widgety widoczne na specjalnej „półce”. W telefonie zastosowano technologię odblokowywania ekranu twarzą, choć akurat w przypadku telefonów z Androidem zawsze preferuję jednak bezpieczniejszy odcisk palca – w tym wypadku zaszyty w ekranie czytnik linii papilarnych działa bardzo dobrze. Szybko też podjąłem decyzję, że smartfona chcę obsługiwać nie z pomocą menu u dołu ekranu, a gestami. Te są jak widać uniwersalne, ponieważ nie miałem żadnych problemów wynikających z konieczności wypracowania nowych przyzwyczajeń. Ja wiem, że to są dość niszowe problemy, ale mnie takie rozwiązania zawsze bardzo cieszą i znacząco ułatwiają pracę.
Czy flagowy Android może kosztować 4200 zł?
Przez cały czas zabawy z urządzeniem starałem się odpowiedzieć sobie na pytanie czy OnePlus 11 to naprawdę flagowy telefon nie tylko w stajni OnePlusa, ale Androida w ogóle. Czy to nie jest przypadkiem trochę taki „flagowiec, ale„. W końcu producent rzucił się na rynek z urządzeniem w cenie oscylującej na poziomie 65-70 proc. ceny najlepszych produktów swoich konkurentów.
W mojej ocenie jest flagowo, tu nie ma wielkich kompromisów. Widać to już w kwestii designu, który jest jak najbardziej premium, urzeka swoją elegancją (przynajmniej w czarnej wersji) i wyprofilowaniem telefonu. Chociaż tutaj mam wrażenie, że designerzy popisali się sprytem, bo OnePlus wcale nie jest aż takim szczuplaczkiem, jak się wydaje. Po prostu bardzo ładnie go wyprofilowano na krawędziach bocznych i przez to można odnieść takie właśnie wrażenie. Bardzo podoba mi się też wyspa aparatów, która jest oryginalna, okrągła i przywodzi nieco na myśl klasyczne aparaty, których młodzież powoli już nie pamięta.
OnePlus 11 jest też demonem wydajności, absolutna czołówka, a na dodatek producent gwarantuje, że ta płynność/wydajność nie zniknie przez przynajmniej kilka lat (48 miesięcy, „certyfikat TÜV SÜD” jak doczytuję teraz w statystykach dla nerdów). Potwierdza to AnTuTu Benchmark, który odpaliłem, ale też przede wszystkim moje empiryczne odczucia – płynne, ekspresowe przełączanie ekranów, aplikacji, brak bolączek typowych dla smartfonów w tej fazie. Ile fabryka dała, to najlepiej pokazuje fakt, że zdjęcia zapisują się praktycznie od ręki. No właśnie, a skoro o tym mowa…
OnePlus 11 5G ma też bardzo dobry aparat
Jednym z atutów OnePlus 11 jest bardzo dobry aparat i bardzo dobra jakość nagrywanych filmów. Poniżej możecie zobaczyć kilka zdjęć wykonanych przeze mnie tym telefonem w trybie automatycznym, bez przesadnego kombinowania z ustawieniami. Poniżej kilka próbek – ot tak, „z ręki”, w czasie spaceru, bez żadnej obróbki czy kilkukrotnego powtarzania ujęć. Jak jest lekko nieostro – trudno, też zostawiłem. Żebyście mogli sobie zobaczyć jak aparat w telefonie (ba, nawet obu telefonach) spisują się w rękach zwykłego szarego człowieka na co dzień.
Bardzo podobały mi się – szczególnie za dnia – selfiaki z OnePlus 11. Uważam, że aparat w nowym OnePlusie to jest takie solidne 8/10. To znaczy, że na rynku są flagowe, tegoroczne telefony z jeszcze lepszym aparatem, natomiast tutaj warto sobie odpowiedzieć na pytanie czy chcemy do nich dopłacać te 2 tysiące złotych, gdy różnica nie jest aż tak znowu fundamentalna. I ja osobiście uważam, że tak – jakiś 1 proc. użytkowników telefonów powinien to zrobić, dla 99 proc. nie ma to aż takiego znaczenia.
Brać czy nie brać?
Muszę napisać też jeszcze kilka słów o ładowaniu. OnePlus zaskoczył mnie w tej kwestii dwukrotnie. Pamiętam jak pierwszego dnia testów planowałem zabrać go na imprezę, więc rzuciłem go na ładowarkę indukcyjną na mojej szafce nocnej i poszedłem brać prysznic. Jakież było moje zdziwienie, gdy po godzinie telefon nie naładował się ani trochę, bo… nie ma funkcji ładowania zbliżeniowego! To trochę dziwna decyzja, choć mówiąc szczerze jestem jedyną osobą w moim kręgu znajomych, która ładuje telefony w ten sposób, więc jak ciąć koszty, to pewnie tutaj. Drugi raz OnePlus 11 zaskoczył mnie, gdy podpiąłem do niego kabel USB, a bateria zaczęła się ładować mniej więcej z tempem tego oklaskometru z programu „Od przedszkola do Opola”. Chłopak się solidnie zrehabilitował, robiliśmy sobie wyścigi, czy ja pierwszy wysuszę włosy, czy on dojedzie do 50 proc. naładowania.
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony OnePlus 11. Pomijając tylko bardzo dobry aparat, urządzenie wydaje się na wskroś ambitnym produktem z górnej półki. Wygląda więc na to, że argumentem przemawiającym za ceną ustaloną na poziomie 4199 zł jest po prostu chęć wyróżnienia się czymś na rynku zdominowanym przez konkurentów. Tymczasem OnePlus zawsze był wyborem dla bardziej zaangażowanego, świadomego konsumenta. Widzę tutaj na przykład szefa jakiegoś softwarehouse’u, który ma 40 000 złotych na wymianę telefonów dla swojego zespołu i staje przed dylematem, czy kupić 10 OnePlusów 11, czy może jednak 6 innych smartfonów. Moim zdaniem OnePlus 11 nie jest najlepszym telefonem na rynku, ale jest bardzo dobry, tu nie ma kompromisów znanych ze średniopółkowców, a w przeliczeniu na jego cenę – wymiata.
OnePlus zrobił świetny telefon i prowadzi względem swoich konkurentów agresywną politykę cenową, dzięki czemu wyróżnia się bardzo pozytywnie w supermarketach z elektroniką. I ktoś widząc cenę – 4200 zł do 4500 zł – może się zastanawiać „gdzie tkwi haczyk”. A tu haczyka na szczęście nie ma.
Artykuł powstał w ramach współpracy reklamowej z OnePlus. Zastrzegliśmy sobie jednakże, że odpłatny jest fakt podjęcia tematu recenzji tego telefonu, przy równoczesnej pełnej suwerenności wyrażanych w niej opinii.