Nieprawdopodobnie drażnią mnie wszystkie dyskusje na temat warszawskiego metra. Nie chodzi o to, że się odbywają, bo to akurat dobrze. Chodzi o to, że są głupie.
Przejrzałem ostatnio ogromny raport na temat prognoz dla Warszawy, zawierał na przykład wiele map z analizami tego, jak może się rozwijać miasto. Było to kilka scenariuszów, z reguły wewnętrznie wobec siebie sprzecznych (to nie problem – one miały być wobec siebie alternatywne). Wyglądało to wszystko bardzo profesjonalnie, ale z grubsza sprowadzało się to do tego jak się autorowi po prostu wydaje, że może się rozwijać Warszawa. Trochę jak te mapki, jak ma wyglądać świat po wojnie, gdzie ktoś sobie rysuje, że Polska ma w swoich granicach Królewiec i Drezno, ale za to traci Rzeszów i Szczecin. Czemu? „A bo tak to się może ułożyć”.
No może, to prawda, wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń. O wiele prościej jest z kształtowaniem miasta, którego kształtem generalnie można w pewnym stopniu sterować. A najbardziej miastotwórczym składnikiem ze wszystkich mi znanych jest metro. Kto by powiedział jeszcze 20 lat temu, że na szczerych polach z krowimi plackami, którym chyba bliżej do Żyrardowa, niż do Pałacu Kultury, będą lada moment ciągnęły się osiedla mieszkaniowe, a kolejne plany będą się mnożyły w głowach deweloperów? A teraz proszę, wzdłuż linii M2 w najlepsze kwitnie sobie nowe życie, nieoczekiwanie zaczęła też obsługiwać nowe centrum biurowe miasta. Z wypiekami na twarzy nie mogę się doczekać tego, jak komplementarnie wreszcie przywróci godność prawej stronie Wisły linia M3.
Metro to nie tylko środek transportu, to też projekt cywilizacyjny
W ostatnim czasie ruchy miejskie poczuły potrzebę zajęcia stanowiska w temacie trzeciej linii metra. Pomijam już absolutnie najbardziej idiotyczne argumenty w postaci tego, że lepiej zbudować tramwaj. Otóż tramwaj nigdy nie będzie metrem, to jest zupełnie inna kultura cywilizacyjna komunikacji i ma mniej więcej tyle samo sensu, co namawianie pasażerów Ryanaira do wakacyjnych lotów balonem.
Przede wszystkim jednak podnosi się, że nowa linia nie będzie w stanie uzyskać niezbędnego zapotrzebowania komunikacyjnego. To bzdura. Metra nie buduje się tylko po to, by obsłużyć osoby, które już zdecydowały się zamieszkać w jego obszarze. Metro buduje się po to, by wytyczać nowe rejony miasta, w których ma się lokować osadnictwo. Tak kwitł Ursynów i od jakiegoś czasu Młociny, zmywając z siebie charakterystyczny bród Wrzeciona, tak kwitło Bemowo. Wreszcie, tak zakwitnie Praga Południe, która może nawet zasługuje na to najbardziej ze wszystkich wspomnianych dzielnic, o czym za chwilę.
Już dzisiaj wzdłuż planowanej trzeciej linii metra jak grzyby po deszczu wyrastają nowe osiedla, zagospodarowując nawet takie miejsca, które mówiąc szczerze wydawały mi się skrajnymi nieużytkami mieszkaniowymi. Na łamach Rynku Pierwotnego można znaleźć inwestycje, które będą oddawane w 2025 roku (np. Goclove, które swoją drogą ma momentami bardzo dziwne układy wnętrz). Pewnie znalazłoby się i takie z datą oddania w 2026 roku. I – nie mam co do tego złudzeń – w każdym wolny miejscu, w każdym bezużytecznym ROD-zie prędzej czy później pojawią się kolejne budynki, a w miejscu starych i niszczejących kamienic będą wyrastały kolejne nowe, piękne bloki z Żabkami wyznaczającymi nowe granice cywilizacji.
Myślę też, że wielką radość i wygodę linia metra M3 sprawiłaby mieszkańcom najludniejszej dzielnicy Warszawy z mokotowskich Siekierek, którzy w ekspresowym tempie zaludniali ten stosunkowo bliski centrum obszar o niezwykle uczciwych cenach nieruchomości. Jest to jednak dla M3 bardziej odległa perspektywa.
Pradze Południe metro należy się jak psu buda
Najludniejszą dzielnicą Warszawy jest Mokotów, który jest tak wielki, że na dobrą sprawę dałoby się z niego zrobić trzy dzielnice. Ale na drugim miejscu jest Praga Południe. Co więcej, jeśli weźmiemy pod uwagę gęstość zaludnienia w relacji do rozmiaru dzielnicy – tutaj Praga Południe jest bezkonkurencyjna, ma stłoczone najwięcej ludzi na danej powierzchni w całym mieście.
Praga Południe wraz ze zlokalizowanym w jej granicach Stadionem Narodowym jest ważnym miejscem rozrywki, kultury i sportu. W jej obrębie znajdują się dwa spośród kilku moich ulubionych miejsc w stolicy – Saska Kępa i Kamionek, które – klimatyczne, zielone, zjawiskowe, romantyczne – jakby nie zasługują na banicję wiecznie drugoligowego brzegu Wisły.
I to jest właśnie rzeczywista dyskusja, która powinna się odbywać, a nie jakieś obliczenia o ile tańszy byłby tramwaj, od którego jeszcze tańsze są hulajnogi. Prawy brzeg Wisły od dawna jest w cieniu lewego, mimo świetnego dojazdu do Śródmieścia, sąsiedztwa z nim i kilku fantastycznych arterii komunikacyjnych dla samochodów. Chętnie wybierany w erze kryzysu mieszkaniowego, ze względu na póki co niższe ceny mieszkań (choć ta granica się już zaciera). M2 dała mu namiastkę połączenia z Warszawą. M3 mogłaby to na o wiele szerszą skalę dopełnić. Co więcej, dopiero M2 i M3 złączone Stadionem Narodowym, w pełni komunikują ze sobą prawy brzeg Wisły na całej jego długości. I choć pewnie Praga Południe nie odbierze statusu nowego biznesowego „City” bliskiej Woli, jestem w stanie wyobrazić sobie startupowe, nowoczesne i zielone zagłębie gdzieś na Kamionku w pobliżu skrzyżowania metra przy Stadionie. Natomiast już dziś, nawet bez metra, Praga Południe rywalizuje ze śródmieściem jako centrum gastronomiczne i rozrywkowe.
Innym argumentem, który jest podnoszony przez przeciwników nowych linii metra jest ich podziemny charakter. To jest naprawdę niesamowite, że ruchy miejskie przypominają sobie o znaczeniu pieniądza w ich życiu tylko wtedy, gdy w grę wchodzą inwestycje, które naprawdę mogłyby ułatwić Warszawiakom życie. Warszawa jest de facto miastem podzielonym na pół, boleśnie skrzywdzonym przez tory. Ktoś kiedyś policzył (nie wiem na ile to aktualne), że właśnie obie Pragi są tak oddzielone od siebie torami, że w pewnym momencie należy przejechać ponad 6 kilometrów, by znaleźć czynny przejazd na drugą stronę. Jeśli marzymy o mieście przyjaznym ludziom, to tory powinny znikać z ich powierzchni, a nie odwrotnie.
Wolę polskie metro w polu, niż tramwaj z Neapolu
Promowani przez ruchy miejskie urbaniści wskazują, że póki co opłaca się jedynie linia M4. Czyli – uwaga – linia niemal w całości znowu obsługująca lewy brzeg miasta, ze stacjami równolegle oddalonymi od linii M1 mniej więcej o 2 kilometry na zachód. Jestem pewien, że się opłaca i bardzo jej kibicuje, jak dla mnie to linii metra może być nawet i 10. Ale musimy się zdecydować czy chcemy budować wspaniałe europejskie miasto, położone po dwóch stronach rzeki, czy też inwestować w piękny Mokotów, Żoliborz, Wilanów, Ochotę i Bemowo, a na Pradze będziemy się bronić przed Sowietami. Swoją drogą jeśli miałbym jakąś listę marzeń względem kolejnych linii i stacji metra, to właśnie uwzględnienie kwestii obronnych. Bo w tramwaju nie pomoże nawet Karol „Bombowiec” Krawczyk.