Myślę, że najlepszy czas na zakup mieszkania w dużym polskim mieście mamy już za sobą.
W marcu na łamach Bezprawnika pisałem, że mamy najtańsze mieszkania od kilkunastu lat. Owszem, trzeba było za nie zapłacić więcej, niż na przykład 5 czy 10 lat temu. Ale jeśli zestawiliśmy te ceny zarówno z medianą zarobków, jak i z wynagrodzeniem minimalnym, to po raz pierwszy od dawna Polak musiałby na swoje mieszkanie pracować tak krótko.
Zgodnie z moimi przewidywaniami program Pierwsze Mieszkanie doprowadził do wzrostu cen nieruchomości, jeszcze przed jego startem. Z opublikowanych dziś danych Rynku Pierwotnego, od początku roku ceny mieszkań wzrosły w największych miastach o 9 proc., przy czym zdecydowany marsz w górę rozpoczął się w marcu, kiedy jasnym stało się to, że nikomu się nic nie pomyliło i naprawdę ogół społeczeństwa zasponsoruje wybranym Polakom bezpieczne kredyty 2%. I tak nie jest tak źle, jak można było się obawiać, ponieważ okazuje się, że Polacy nie za bardzo chcą sprzedawać mieszkania.
Katalogi OtoDom wieją większymi niż zazwyczaj pustkami w przypadku rynku wtórnego, zaś Rynek Pierwotny pisze o „dramatycznym kurczeniu się oferty nowych mieszkań”. Obecnie trwa jednak proces obwąchiwania się rynku nieruchomości z nową wyborczą lokomotywą PiS, a ten próbuje się zorientować jak bardzo spadek dostępności mieszkań pozwoli jeszcze wywindować ceny.
Niepokojące sygnały płyną z RPP
Program Bezpieczny Kredyt 2% premiuje osoby, które dotąd nie miały mieszkania, jednak w Polsce jest też cała grupa osób, które mają już jedno lub więcej nieruchomości i planują zakup kolejnych. Albo też wcale nie planowały, ale zaraz zostaną do tego zmuszone.
Inflacja w końcu się obniża, przy czym nadal utrzymana jest na skandalicznie wysokim poziomie. Mam wrażenie, że jakby umyka to w dyskusji zadowolonych z siebie polityków. Nadal mnóstwo towarów drożeje, nadal oszczędności topnieją na naszych oczach, tymczasem analitycy już prognozują, że RPP jeszcze przed wyborami dokona obniżki stóp procentowych, by wywołać oczywiście czysto polityczny efekt, że leci z nami pilot.
Wyższe stopy procentowe mają tę pozytywną konsekwencję, że odwracają uwagę inwestorów od nieruchomości. Choćby ze względu na bogatą ofertę lokat i kont oszczędnościowych, które omawiamy na łamach Bezprawnika z pewną regularnością. Żeby to łatwo zobrazować. Ktoś, kto ma 800 000 złotych w gotówce może albo kupić dwupokojowe mieszkanie w Warszawie, wynająć je za 4-5 tysięcy złotych, a następnie drżeć o jego los i użerać się z najemcą. Albo może wrzucić je na konto oszczędnościowe 7,5% i wyjmować co miesiąc 4000 zł netto, bez żadnych dodatkowych trosk, zmartwień i obowiązków.
Jeśli stopy procentowe pójdą w dół, banki zrezygnują z korzystnej oferty kont i lokat, zresztą już powoli pogarszają swoje oferty antycypując najgorsze. To z kolei ponownie zwiększy zainteresowanie inwestowaniem w „zawsze bezpieczne” nieruchomości zarówno przez inwestorów posiadających gotówkę, jak i śmiertelników zainteresowanych kredytami na bardziej preferencyjnych warunkach, niż przez ostatnich kilkanaście miesięcy.
I po okazjach na rynku nieruchomości
Tak długo jak Polska jest bezpiecznym krajem w granicach NATO, nie ma się co nastawiać na spadki cen nieruchomości. O pękaniu mistycznej bańki czytałem, gdy te były po 8500 złotych z metra, zdarza mi się słyszeć i dzisiaj. Tymczasem mieszkań jest w Polsce, szczególnie w dużych i rozchwytywanych lokalizacjach, zdecydowanie za mało, mamy gigantyczny napływ imigrantów oraz naturalny proces emigracji do największych miast. Tutaj żadnej bańki nie ma, a na dodatek chyba właśnie skończyła się promocja.